Zespół muzyki młodzieżowej Happysad po niedługim czasie od wydania koncertowego DVD przypomina się premierowym materiałem. W tym momencie Wojewódzki mówi: "Jestem na nie!" i wychodzi, dyskotekowa Chylińska ze wstydem spuszcza oczy, a Foremniak zachęca: "Prosimy bardzo".
Początek nowej płyty Happysad przejmuje dreszczem, ale znajomym. Opener "Ciało i rozum" intryguje zmieszanym z reggae marszowym rytmem, do którego chce się zakrzyknąć "Zośka – nie strzelać, tu Zośka, nie strzelać!". Ta część robi wrażenie, jakby muzycy Happysad byli ostatnimi, którzy słyszeli "Powstanie warszawskie" Lao Che, płytę mającą już swoje lata. W dodatku wokal, zwłaszcza pod koniec, jest bezwstydnie zerżnięty z charakterystycznej, pretensjonalnej maniery Spiętego. Cóż, przynajmniej warstwa muzyczna eksponuje talent nowego w zespole Daniela Pomorskiego (trąbka, klawisze, akordeon).
Słyszymy na płycie trochę firmowej żwawej łupanki ("Mów mi dobrze", "Made in China", "Sami sobie"), trochę tradycyjnego kopiowania Pidżamy Porno ("Pętla" z również nawiązującym do tej stylistyki tekstem "przeklęte koryta bram" i rymem "może uda się nam"). Jednak najbardziej kuriozalne jest imitowanie gitarowego revivalu w skocznym refrenie całkiem dobrej "Kostuchny". Po tym niemiłym zaskoczeniu bardzo dobre wrażenie robi kołysanka "Taką wodą być". Jest zgrabnie zaaranżowana, nie łzawa, wprawdzie głos Kawalca trochę wysilony, ale ten kawałek to mocny punkt płyty. Inny refleksyjny, samobójczy wręcz utwór to "Pani K" – niestety, jest nieznośnie podniosły. Bogata aranżacja (trąbka jak z Kultu, skrzypce, mandolina) nie ratuje utworu, wszystko psuje tekst ("do snu układa się cały świat zasłuchany w pieśń" etc.) i rozpacz wokalisty, który rozchmurza się na chwilę w utworze "W piwnicy u dziadka". Na tle optymistycznego, początkowo akustycznego kawałka stwarza mitologię szczęśliwego dzieciństwa. W tej piosence gość – Kasia Gierszewska z zespołu Trzydwa% UHT – pokazuje swoje nosowskie oblicze. Niestety, Kuba Kawalec miewa problemy z optymistycznym śpiewaniem, wychodzi mu dziarski harcerz. Pod koniec okazuje się, że to jednak pastisz. Uff!
Bardzo dobre wrażenie robi "Made in China" świetnie wykorzystujące trębacza, energię zespołu i gitarowe pomysły Łukasza Ceglińskiego. Do tego mamy nieśmiałe, ale interesujące próby śpiewania na parę głosów. Wychodzi z tego najlepszy utwór na płycie, porywający. Na koniec błyszczy jeszcze "My się nie chcemy bić", zrobiony po cyrkowemu walczyk, śpiewany chórem pacyfistyczny hymn. Na myśli przychodzą zarówno Pogodno, jak i The Beatles – i bardzo dobrze. Temu zespołowi służy trochę luzu, dystansu. Potrafią być uroczy mimochodem, bez tłuczenia słuchaczy w głowę młotkiem. Tak, koniecznie powinni rozwinąć ten kierunek.
Słowo o tekstach. Hitem płyty jest fraza "ja na złe reaguję źle i kurczę się w sobie zamykam" (utwór tytułowy), która oprócz śmiechu daje kilka interesujących możliwości interpretacji. Miejscami straszy gimnazjalna liryka w rodzaju "sam sobie narysuj świat / coś nie podoba ci się / to sobie to zdrap" (słabe pidżamowe "Sami sobie"). W smętnej balladzie "Lęki i fobie" (musieli chyba upić Seweryna Krajewskiego na smutno, żeby im to napisał) Kuba Kawalec wyjawia, że "łez nie wylewa za kołnierz". W "Nie ma nieba" z kolei "nie wiem nie jestem pewien / czy spotkamy się w niebie". Najwyraźniej tekściarz do nieba nie chodzi, bo mu nie po drodze. Ta piosenka zaraz przechodzi w Pidżamę Porno (ale dlaczego zawsze muzycznie i tekstowo naraz?!) ze zdaniami w rodzaju „serce to tylko kawałek mięsa”. A przecież wygląda jak jabłko.
Przykro, że jak Happysad ściągają, to po całości. Być może na następnej płycie (na pewno taka powstanie, może to i dobrze) uda się wymieszać inspiracje, a nie tylko robić kawałki oparte w całości a to na Pidżamie, a to na starym Franz Ferdinand, a to na czymś jeszcze innym. Zespół ma bowiem atuty potrzebne do nagrania bardzo dobrej płyty: dużą bazę fanów, wielkie doświadczenie koncertowe i niezłe studyjne, nowego świetnego muzyka w składzie (aranżacje!), który pięknie zaczął, pomysły konstrukcyjne wykraczające poza schemat zwrotka-refren. No i parę płyt przesłuchanych... Trochę inicjatywy, mniej nabożności w stosunku do swoich bogów. Bo na razie – jestem na nie.
Jacek Świąder