Rozmawiałem jeszcze przed wydaniem albumu w Londynie z częścią zespołu i byłem zaskoczony ich niepewnością co do tego, co właśnie skończyli nagrywać. Potem było jeszcze post-scriptum w postaci kilku premier i remiksów, w tym jeden surrealistyczny, z rapującym Jay'em-Z. I solowe, fortepianowe popisy Chrisa Martina w programach radiowych i telewizyjnych.
Koncepcyjna płyta, jak za dawnych dobrych czasów, z początkiem, rozwinięciem i finałem, świetnym pomysłem na warstwe wizualną. Do słuchanie tylko w całości, od początku do konca i we właściwej kolejności. Najlepiej w słuchawkach, z uwagi na świetną produkcję.