"I was born, lucky me/ In the land that I love..." - zaśpiewali ponad 40 lat temu The Kinks w kawałku otwierającym płytę "Arthur or the Decline and Fall of the British Empire", dalej skandując imię bodaj najsłynniejszej damy dzierżącej koronę brytyjską: “Victooo—ria!Victoooo-ria!. Rockowa królowa Anglii- Polly Jane, na swojej najnowszej płycie, która to premierę miała w dzień Świętego Walentego, patrona epileptyków - również opowiada o tej trudnej miłości, miłości do kraju pochodzenia.
PJ porwała się na oryginalny pomysł - nie stworzyła scenariusza, świata rownoległego, jak dzieje się to w przypadku chociażby przywołanego koncept albumu Kinksów. Nie poprowadziła nas pocztówkową ścieżką przez angielskie krainy, co np. uczyniła na "Scarlet's walk" Tori Amos. Anglia Harvey jest chaotycznym, trochę wyschniętym tworem semantycznym widzianym z perspektywy zmęczonego, może już dogorywającego żołnierza, który do końca nie wie, ani za co, ani dla kogo.
Teksty - mocne, ale przesiąknięte specyficznym, zardzewiałym patosem zestawione są z piosenkowym arsenałem, niepozbawionym jednak niepokoju i podskórnego napięcia. Wpływ miała na to na pewno niebanalna technika nagraniowa (materiał rejestrowano w staroangielskim kościółku). Naturalny pogłos starych murów nasuwa skojarzenia z czymś pomiędzy shoegaze'owym wyrafinowaniem, a nowoczesną muzyką sakralną. Jednak w przypadku "Let England shake" wokal Polly nie tonie w echu - wysuwa się na pierwszy plan, instrumenty podróżują gdzieś w tle, na gitary nałożone są "obciachowe" efekty w rodzaju flangera i chorusa("On Battleship Hill", "The Glorious Land") - jednak tutaj ich użycie usprawiedliwiam, a wręcz pochwalam.
Najmocniejsze punkty płyty to dwa utwory w środku "strony A" i "strony B"- trzeci indeks, czyli "The Glorious Land" - minimalistyczna, skandowana miniatura z wąskim instrumentarium: wspomniana chorusowo- flangerowa gitara, transowy bit i melodyjny, folkujący zaśpiew wokalu. Zdecydowany majstersztyk tekstowy i formalny: słowa piosenki układają się w sekwencję pytań i odpowiedzi, z finałowym "What is the glorious fruit of our land? The fruit is orphaned children." Drugi faworyt- "Bitter Branches" przypomina trochę "Kamikaze" z wydanego w 2000 roku albumu "Stories From The City, Stories From The Sea", ale to tylko ulotne wrażenie. Narastający gitarowy riff, dynamiczna zagrywka bębnów, przejmujące wysokie rejestry głosu Polly to ona sama w najlepszym, chociaż znów zaskakującym wydaniu.
"Let England Shake" to pochwała formalnej prostoty. Dużym plusem jest tu czas trwania utworów- najdłuższy "All and Everyone" ma wprawdzie 5'41', ale przeważają krótkie, wręcz szkicowe 2-3 minutowe utwory, co czyni płytę urozmaiconą, zróżnicowaną i pozostawiającą rozkoszny niedosyt, co sprawia że z kompulsywną przyjemnością wciskamy klawisz “repeat all”.
Nie wiem, czy Polly, - parafrazując dalszy ciąg piosenki Kinksów- “kiedy dorosła walczy o swój kraj i jest gotowa za niego umrzeć”. W świetle najnowszego oświadczenia brytyjskiego premiera Davida Camerona, który oficjalnie uznał klęskę polityki multikulturowej w Wielkiej Brytanii płyta bardzo brytyjskiej na najnowszym krążku Harvey brzmi złowieszczo i profetycznie.
Dla tych zaś, którzy rozważania socjologiczne odsuwają na dalszy plan powiem jedno- płyta "Let England Shake" to kawał dobrej, eklektycznej muzyki, na którą składają się solidne kompozycje o charakterze piosenkowym. Aż chciałoby się zaśpiewać: “Let her sun never set/ Poooly- Jeane! Pooooly- Jeane!
Natalia Fiedorczuk