Wygrała jednak propozycja uczestniczącego w zebraniu dziennikarza Franciszka Walickiego, by nowo powstałą grupę nazwać Czerwone Gitary. To z tą marką związana jest największa w historii polskiego show-biznesu liczba przebojów, sprzedanych płyt, ale też chyba radości i wzruszeń.
"GRAMY I ŚPIEWAMY NAJGŁOŚNIEJ W POLSCE"
Czerwone Gitary, świeżo wyewoluowane z popularnej bigbitowej grupy Pięciolinie, pierwszy koncert zagrały już 15 stycznia 1965 roku w Elblągu, w składzie Jerzy Kossela, Krzysztof Klenczon, Bernard Dornowski, Henryk Zomerski, Jerzy Skrzypczyk. Gościnnie zaśpiewał z nimi utalentowany wokalista Seweryn Krajewski. Cztery dni później goszczący grupę Sopot oplakatowany był buńczucznym hasłem "Gramy i śpiewamy najgłośniej w Polsce" zapowiadającym narodziny nowej gwiazdy na rodzimej scenie tzw. "mocnego uderzenia". I rzeczywiście, wieść o kierowanym przez Jerzego Kosselę zespole szybko obiegła cały kraj.
Pierwsze nagrania dla Polskiego Radia przyniosły takie przeboje jak "Licz do stu" "Taka jak ty" czy "Pluszowe niedźwiadki". Entuzjastycznie przyjmowany przez młodzież zespół wyruszył w swoją pierwszą trzymiesięczną trasę po Polsce. Wielkim sukcesem Czerwonych Gitar okazał się występ na prestiżowej Gitariadzie – koncercie w Sali Kongresowej, będącym przeglądem topowych kapel bigbitowych. Histeryczny aplauz publiczności nie pozostawił wątpliwości, czyj występ podobał się najbardziej.
STOP! TU ŻANDARMERIA WOJSKOWA!
Ten pierwszy rok działalności zakończyło dramatyczne wydarzenie z 31 grudnia, kiedy tuż przed sylwestrowym balem uchylający się od służby wojskowej Henryk Zomerski został pochwycony przez żandarmerię wojskową. Bez żadnej wcześniejszej próby zastąpił go śpiewający dotychczas z Czerwono-Czarnymi Seweryn Krajewski, który od tego momentu stał się stałym członkiem trójmiejskiej formacji.
Kolejne cztery lata działalności to pasmo nieustających sukcesów, znaczone kolejnymi wspaniałymi piosenkami. Nagrana w ciągu trzech dni jesieni 1966 debiutancka płyta "To właśnie my" przyniosła takie evergreeny jak "Nie zadzieraj nosa", "Historia jednej znajomości" czy "Matura".
MUZYKA DLA KOLEŻANEK I KOLEGÓW
Narzekającym na infantylność tekstów i banalizm muzyczny krytykom Seweryn Krajewski odpowiedział: "Nasza muzyka nie jest skierowana do Panów Redaktorów, ona jest skierowana do naszych koleżanek i kolegów". Czerwone Gitary, śpiewając prostym językiem o zwykłych codziennych problemach młodzieży polskich miast i miasteczek, błyskawicznie podbiły nastoletnie serca. Prowadzony przez Jerzego Kosselę sekretariat nie nadążał z odpisywaniem na listy z prośbami o zdjęcie, nagranie, a nawet o rękę muzyków. Wpływ grupy na słuchaczy stał się tak wielki, iż żartobliwa wzmianka w "Przekroju" o tym, że chłopcy czytają wiersze Leopolda Staffa, przełożyła się na lawinowe wykupowanie z księgarń tomików tego poety. Goniec Górnośląski donosił o chłopcu, który chcąc zaimponować swojej dziewczynie, zainspirowany piosenką "Tak bardzo się starałem", mało się nie udusił przy połykaniu surowej żaby. Z kolei zakochane w chłopakach z zespołu dziewczyny zasypywały ich paczkami. W jednej z nich zaadresowanej do Krzysztofa Klenczona ten znalazł duszę od żelazka i kartkę z dopiskiem: "Zabrałeś serce, weź i duszę".
100 LITRÓW ŁEZ I 600 SEKUND OKLASKÓW
20 grudnia 1966 doszło do pierwszego pęknięcia w zespole. W wyniku narastającego konfliktu między niesfornym, niestosującym się do zespołowych rygorów Krzysztofem Klenczonem, a stojącym na straży zapisanych w statucie grupy postanowień Jerzym Kosselą ten drugi odszedł z zespołu. Po tym wydarzeniu kierownictwo artystyczne Czerwonych Gitar objął Klenczon, który razem z Krajewskim stworzył duet kompozytorski porównywany przez dziennikarzy do tandemu Lennon/McCartney. W myśl tej analogii Dornowski został mianowany polskim George'em Harrisonem, zaś wiecznie uśmiechnięty Jerzy Skrzypczyk naszym Ringo Starrem.
Polscy Beatlesi rozpętali "gitaromanię" tuż po gorącym przyjęciu swojego występu na festiwalu opolskim w 1967 roku, na którym Krajewski za piosenkę "Stracić kogoś" został nagrodzony za debiut kompozytorski. Nagrane rok po roku dwie kolejne płyty długogrające rozeszły się jak ciepłe bułeczki, osiągając zawrotną liczbę ponad 200 tysięcy sprzedanych egzemplarzy. Przebój gonił przebój. W 1968 roku całe Opole bawiło się do napisanej przez Krajewskiego piosenki "Takie ładne oczy" nagrodzonej I Nagrodą Przewodniczącego Komitetu ds. Radia i Telewizji, zaś rok później Klenczon utworem "Biały krzyż" sprawił, że publiczność zgromadzona w opolskim amfiteatrze zamarła, by po chwili ciszy wybuchnąć trwającymi ponad 10 minut oklaskami. Za piosenkę razem z autorem tekstu Januszem Kondratowiczem zespół otrzymał Nagrodę Ministra Kultury i Sztuki.
MIĘDZYNARODOWE WYRÓŻNIENIA
W tym samym roku napisana przez Klenczona kompozycja "Jesień idzie przez park" została radiową piosenką roku. W deszczu laurów i nagród na Czerwone Gitary spadło także niezwykle prestiżowe międzynarodowe Trofeum Midem, które zespół otrzymał podobnie jak The Beatles czy The Monkes na targach płytowych w Cannes w 1969 roku za największe sukcesy płytowe w swoim kraju. Osobną nagrodę przyznał im amerykański magazyn "Billboard" dla najpopularniejszego zespołu w Polsce.
W 1969 roku w będących u szczytu sławy Czerwonych Gitarach doszło do poważnego kryzysu. Po wielogodzinnej naradzie w warszawskim hotelu Bristol Krzysztof Klenczon odszedł z grupy. Motywy tej decyzji do dziś budzą wątpliwości. Oficjalna wersja zespołu mówi o rozbieżnościach artystycznych między nim a Krajewskim.
TRAGICZNY KONIEC KLENCZONA KOŃCEM MUZYCZNEJ EPOKI?
Odejście to znacząco osłabiło pozycję obydwu muzyków. Klenczon po niepowodzeniu swojej nowej grupy Trzy Korony wyjechał do USA, gdzie w 1981 zginął w wypadku samochodowym. Krajewski próbował przemianować zespół na Seweryn Trio, jednak wobec oporu kolegów pozostano przy starej nazwie. Nieudane Opole roku 1970, po którym gazety pisały o upadku polskiego beatu, pokazało, iż skończyła się pewna muzyczna epoka. Próby odświeżenia brzmienia przez Czerwone Gitary na płycie "Na fujarce", podobnie jak i nowy członek zespołu - multiinstrumentalista Dominik Kuta - nie zyskały przychylności publiczności. Pomimo wieszczenia przez dziennikarzy upadku i końca zespołu w latach 70. grupie udało się wylansować wiele przebojów takich jak "Płoną góry, płoną lasy", "Ciągle pada" czy chociażby "Dzień jeden w roku".
Pozostając ciągle jednym z najpopularniejszych zespołów w kraju (w 1977 roku w plebiscycie czasopisma "Na Przełaj" zgarnęli nagrody w kategorii zespół roku, płyta roku – "Port piratów", piosenka roku – "Nie spoczniemy"), będące w wiecznej trasie Czerwone Gitary w latach 70. zdobyły olbrzymią popularność w ZSRR, ale też w NRD. W tym drugim kraju do tłumaczenia piosenek Rote Gitarren na język niemiecki zostali zatrudnieni najlepsi enerdowscy literaci i poeci.
Lata 80. to stopniowe wygaszanie działalności zespołu. Krajewski zmęczony koncertami skupił się na działalności solowej. Na swój rachunek zrobił muzykę do serialu "Jan Serce", przy okazji pisząc wielki przebój "Uciekaj, serce moje". Skomponował też piosenki dla Maryli Rodowicz, m.in. szlagier "Niech żyje bal". Jerzy Skrzypczyk w tym czasie zajął się sadownictwem, zaś Bernard Dornowski został taksówkarzem w Trójmieście. Zespół faktycznie przestał istnieć.
fot. Przemek Stoppa
COME BACK NA 25-LECIE
Z tej hibernacji wyrwała go w 1990 roku propozycja zagrania jubileuszowej trasy na 25-lecie istnienia Czerwonych Gitar po USA i Kanadzie. Początkowo niechętny temu Seweryn Krajewski zgodził się pojechać po śmierci swojego syna Maksymiliana, w koncertach szukając zapomnienia. Tour zakończony wielkim sukcesem zachęcił zespół do zagrania dużej trasy, tym razem w rodzinnym kraju. Pierwsze występy po powrocie do Polski nie przyciągnęły spodziewanej liczby osób, jednak w miarę dalszego koncertowania sale zapełniły się wielopokoleniowym tłumem odśpiewującym z zespołem jego największe hity. Czerwone Gitary na stałe wróciły do koncertowania. Przez dwa lata z grupą występował jej założyciel Jerzy Kossela. Ten początkowo triumfalny powrót przerodził się w scysje między dawnymi kolegami.
Krajewski w 1995 roku bez udziału Skrzypczyka i Dornowskiego nagrał płytę zatytułowaną "Koniec", sygnowaną Czerwone Gitary by Seweryn Krajewski. W 1996 roku zrezygnował też z dalszego koncertowania, odmawiając pozostałym członkom zespołu prawa do korzystania z oryginalnej nazwy. Spór o nazwę zaostrzył się, gdy już bez Seweryna zespół wzmocniony Mieczysławem Wądołowskim i Wojciechem Hoffmannem, byłym gitarzystą grupy Turbo, w 1998 roku ponownie wznowił działalność koncertową. Spowodowało to wytoczenie procesu przez zniesmaczonego Krajewskiego domagającego się zakazania używania nazwy "Czerwone Gitary" przez swoich byłych kolegów. Były lider zespołu zarzucał im rozmienianie dawnej legendy na drobne. W 2000 roku sąd oddalił to powództwo. Mimo tego sukcesu z zespołu odszedł Dornowski. Kierujący zespołem Skrzypczyk sięgnął po starą gwardię - Henryka Zomerskiego i Jerzego Kosselę, z którymi nagrał pierwszą od 24 lat płytę "Jeszcze gra muzyka", usiłującą nawiązać do starego stylu grupy. Album zebrał mieszane recenzje, a samemu zespołowi udało się wylansować z niej tylko jeden przebój: "Tańczyła jedno lato".
Publiczność jest podzielona co do faktu istnienia zespołu w takim składzie. Czy to są jeszcze Czerwone Gitary? Wątpliwości wzrastają po dołączeniu dwójki młodych muzyków Marka Kisielińskiego i Arkadiusza Wiśniewskiego, którzy przejęli na siebie większość obowiązków wokalno-kompozycyjnych. Z nimi zespół wydał w 2005 roku swój ostatni jak dotąd album "Czerwone Gitary OK", który jednak nie odniósł sukcesu. W składzie tym grupa występuje do dziś, w czasie koncertów największy aplauz wzbudzając piosenkami z dawnych lat chwały. Bo choć to już ponad 40 lat istnienia Czerwonych Gitar, to zespół już na zawsze kojarzony będzie z pierwszymi latami działalności, zdjęciami roześmianych chłopaków z lat 60. i piosenkami takimi jak "Matura" czy "Nie zadzieraj nosa". To nimi właśnie paczka przyjaciół z Trójmiasta wyśpiewała sobie dozgonną miłość publiczności na dobre i złe czasy.
Bartosz Chmielewski
Opracowane na podstawie książki Marka Gaszyńskiego "Czerwone Gitary, nie spoczniemy".