Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
migracja
migrator migrator 29.10.2008

Wstyd po prostu

Donald Tusk w imię dobrych kontaktów z Chinami woli nie zauważać przykładów łamania praw człowieka w tym kraju.

Wizyta Donalda Tuska w Chinach pokazuje, że w imię dobrych kontaktów z Pekinem woli on nie zauważać skrajnych przykładów łamania praw człowieka w tym kraju.

- W agendzie moich rozmów w Chinach nie ma kwestii wewnętrznych problemów Chin czy Polski. Przyjechałem tutaj po to, żeby potwierdzić, że Polska bezwzględnie szanuje chiński model rozwoju - powiedział premier Donald Tusk podczas swojej wizyty w Szanghaju. Odpowiedział w ten sposób na pytanie dziennikarza, czy w rozmowach poruszy kwestie Tybetu i przestrzegania praw człowieka w Chinach. Oburzające słowa szefa polskiego rządu nie wywołały żadnej reakcji w krajowych mediach. Zwróciły natomiast uwagę Komitetu Helsińskiego. "Oczekiwalibyśmy od premiera RP wyrażania opinii spójnych z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka ONZ oraz przynależnością Polski do Rady Europy i UE" – napisali członkowie Komitetu w Polsce.

Stwierdzenie Donalda Tuska powinno go dyskredytować w oczach opinii publicznej w Polsce i za granicą. W stosunkach międzynarodowych nie powinno się bowiem unikać tematów trudnych. Premier Polski powinien mieć odwagę mówić o takich sprawach jak okupacja Tybetu czy łamanie praw człowieka podczas wizyty w każdym kraju. Tym czasem postanowił on sprawę przemilczeć, w obawie przed pogorszeniem kontaktów ekonomicznych z Chinami. To one bowiem były głównym celem rozmów z chińskimi władzami. Potrzebujemy chińskich inwestorów, więc udamy, że Chiny to normalny, demokratyczny kraj, w którym nie ma politycznych represji, a z rozwoju ekonomicznego korzystają miliony Chińczyków – wydaje się, że tak brzmiały założenia polskiego premiera przed wyjazdem do Chin. Są one fałszywe i pokazują hipokryzję Donalda Tuska. Chiny wciąż okupują niezależne terytorium Tybetu, prowadzą represję tamtejszych mnichów oraz obywateli, którzy żądają wycofania wojsk z tego rejonu. Represje dotykają także m.in. Chińczyków, którzy mówią o łamaniu praw człowieka przez władze, czy żądają prawdy o takich wydarzeniach, jak demonstracja na placu Tiananmen. Wyznawców i kapłanów kościoła katolickiego także czeka w Chinach wiele nieprzyjemności. Miejsce mają masowe aresztowania i pokazowe procesy polityczne. Tego jednak Donald Tusk postanowił nie zauważać. Zachowanie polskiego premiera budzi tym większy smutek, że pochodzi on z kraju, w którym mieliśmy do czynienia z totalitarnym reżimem. Osoby żyjące i działające w opozycji w PRLu często podkreślają, jak ważne były dla nich gesty solidarności płynące do Polski zza granicy. Powinien o tym pamiętać także Tusk, który szczyci się swoją „solidarnościową” przeszłością. Ciekawe jak on by się czuł w latach 80. gdyby do Jaruzelskiego przyjeżdżali ważni politycy Zachodu i gratulowali mu, że w tak skuteczny sposób umie rozwiązywać kontrowersje i spory społeczne. Nawet fakt, że Polska potrzebuje chińskich firm do budowy stadionów na Euro 2012, nie usprawiedliwia pomijania milczeniem totalitarnych praktyk chińskiego reżimu, który walczy z oporem społeczeństwa. Każda chwila, a w szczególności oficjalne wizyty, jest dobrą okazją, by przypominać i piętnować to, co się dzieje w Chinach.

W trakcie spotkania z prezydentem Chin Donald Tusk przyznał, że jest pod wielkim wrażeniem, tego, czego udało się Państwu Środka dokonać w trakcie ostatnich lat. - Polski i chiński sposób na życie przyniósł wielki sukces obu narodom - powiedział premier. Jednak jego słowa nie mają poparcia w faktach. Przeciętnemu Chińczykowi obecny sposób na życie przyniósł bowiem głównie wyzysk, biedę, zniewolenie i poniżenie. Rozwój gospodarczy, za osiągnięcie którego Tusk komplementował władze chińskie, odbywa się kosztem obywateli. Za cały miesiąc ciężkiej pracy w fabrykach zarabiają oni 400 złotych, a ich los nic nie znaczy dla władz. W imię budowy największej na świecie tamy na rzece czy stadionu na Igrzyska Olimpijskie przesiedla się tam setki tysięcy ludzi, w kopalniach ginie rocznie 20 tysięcy górników, a prawie miliard Chińczyków żyje za mniej niż dwa dolary dziennie. Choć zachodnie firmy inwestują miliardy dolarów w Chinach, przeciętni obywatele tego nie odczuwają. Mówienie, że ostatnie lata były sukcesem dla narodu chińskiego, jest nieporozumieniem i kompromitacją. Jeśli Donald Tusk bał się mówić prawdę o życiu codziennym w Chinach powinien zostać w domu lub nie odzywać się publicznie. Mógł po prostu stanąć na konferencji prasowej i głupkowato się pouśmiechać. W tym przecież jest dobry.

W wypowiedziach Donalda Tuska podczas wizyty w Chinach zabrakło kilku elementów. Zapomniał pogratulować prezydentowi Hu Jintao, że tak sprawnie i szybko rozprawił się z nacjonalistycznie nastawionymi terrorystami z Tybetu przebranymi za mnichów oraz pochwalić za prowadzenie skutecznej polityki rodzinnej przez lata i za ustabilizowanie kursu chińskiej waluty. Swoją politykę „nie poruszania wewnętrznych spraw” odwiedzanych krajów premier mógłby kontynuować. Podczas wizyty na Kubie nie wspomniałby o represjach na opozycji tylko pochwalił za wspaniałe zachowanie architektury Hawany z lat 40., w Birmie, pomijając ucisk wojskowej junty, mógłby docenić wielki wysiłek władz, które zbudowały w kilka lat zupełnie nową stolicę w środku pustyni, w Timorze Wschodnim i Indiach przemilczałby prześladowania chrześcijan i przyznał, że zazdrości krajom tym klimatu, bo nasz jest trochę zbyt zimny, zaś podczas rozmów z dyktatorem Korei Północnej Donald Tusk uznałby za wielki sukces tamtejszy program nuklearny i pogratulował za program uszczelniania granic z Koreą Południową. Na pewno udałoby się nam wtedy zacieśnić dwustronne stosunki z tymi krajami.

Kilka miesięcy temu premier Donald Tusk przyznał, że nie pojedzie na otwarcie Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Był pierwszym szefem europejskiego rządu, który zapowiedział, że nie weźmie udziału w tej imprezie. – Polska jest średnim krajem, nie bije się o pierwszeństwo, ale już kilka dni wcześniej powiedziałem: obecność polityków na inauguracji olimpiady wydaje mi się niestosowna. Ja nie przewiduję wyjazdu na olimpiadę – mówił Tusk. Była to reakcja na krwawe tłumienie demonstracji w obronie Tybetu. Przedstawiciele rządu zapowiadali wtedy, że gabinet Tuska wystąpi do Unii Europejskiej z inicjatywą dyplomatyczną, która skłoni Wspólnotę do zajęcia bardziej zdecydowanego stanowiska w tej sprawie. Dziś widać, że decyzja premiera o nie wzięciu udziału w otwarciu Igrzysk w Pekinie oraz zapowiadana inicjatywa była czysto PRowską zagrywką, mającą pokazać, że Tusk nie zgadza się na nikczemne działanie chińskich władz. Jednak, gdy przyszło swoje zdanie na temat sytuacji w Chinach wypowiedzieć w twarz tamtejszym dysydentom, premier Tusk schował głowę w piasek i udał, że w Państwie Środka nic nienormalnego się nie dzieje. Niemiecki osiemnastowieczny satyryk Georg Christoph Lichtenberg powiedział kiedyś: „Istnieją ludzie, którzy posiadają tak mało odwagi, by stwierdzić cokolwiek, że boją się nawet oświadczyć, iż wieje wiatr, chociaż wyraźnie to czują, o ile nie usłyszą przedtem, że ktoś już to powiedział”. Donald Tusk świetnie pasuje do tego opisu, co więcej on bał się nawet powiedzieć to, co wszyscy mówią od lat: w Chinach łamie się prawa człowieka, a dobra pozycja ekonomiczna nie przekłada się na standard życia zwykłych Chińczyków.

Stanisław Żaryn