Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Bartłomiej Makowski 23.12.2019

Pierwsza Wigilia w Niepodległej. Posłuchaj niezwykłego wspomnienia

Jak obchodzono Wigilię sto lat temu w Warszawie? W archiwum Rozgłośni Polskiej Radia Wolna zachowało się nagranie wspomnień żołnierza 36. Pułku Piechoty Legii Akademickiej, który w grudniu 1918 roku pełnił służbę na Zamku Królewskim w Warszawie. Niestety, nie zachowało się nazwisko świadka historii. 

Poniżej przedstawiamy transkrypcję fragmentu nagrania:

"Każdy z nas marzył skrycie, by Wigilię Bożego Narodzenia spędzić w gronie rodzinnym. Porucznik Czajkowski udzielił przepustek części obrońców Zamku Królewskiego, ale mnie ominął. A bardzo mi zależało, żeby wigilię spędzić w domu z dwóch powodów. Miała tam być gromadka kuzynów, których ewakuowano przymusowo do Rosji. Co najważniejsze, mój ojciec chorował, obawiałem się, czy to nie będzie jego ostania Wilia.

Łamałem sobie głowę, jak choćby na godzinę wyrwać się do domu. Zwierzyłem się z moich trosk Rysiowi Wankemu, studentowi medycyny, gdy dowiedziałem się, że Czajkowski został zaproszony na wieczór wigilijny i przez kilka godzin nie będzie do na Zamku. Ryś, młodzian krzepki, był wzorem służbisty. Jemu to Trzask przekazał komendę nad nami. Wanke miał złote serce, toteż gdy wysztafirowany Czajkowski już się wyniósł na miasto, szepnął mi: »Tadeusz zmykaj, tylko pamiętaj: na godzinę«. Skoczyłem do pierwszej dryndy (dorożki), która się napatoczyła na Placu Zamkowym i pomknąłem na Mokotowską.  

Nikt się mnie nie spodziewał, wiec radość w domu była tym większa. Ojciec się rozpłakał. Dowiedziawszy się, że wpadam na krótko, karmiono mnie w pośpiechu wigilijnymi smakołykami matczynej produkcji.

Wiedząc, że urwałem się ze służby, nikt mnie nie zatrzymywał. Z kieszeniami szynela (płaszcza) wypchanymi butelkami nalewek wymknąłem się z domu. Opuszczałem Mokotowską szczęśliwy, by w Alejach Ujazdowskich jak najszybciej złapać dryndę, ale duszę miałem na ramieniu. Gdy zbliżaliśmy się do Placu Zamkowego, niepokój rósł. Wysiadłem na placu i pobiegłem do bramy zamkowej, przed którą spostrzegłem Wankego. Uśmiechnięta gęba mojego wigilijnego dowódcy świadczyła o tym, że Czajkowskiego jeszcze nie ma i że wszystko się udało. Pierwszy i ostatni akt niesubordynacji wojskowej udał się nam obu szczęśliwie. 

Aby zatrzeć wszystkie ślady tego, co się stało Ryś wysłał mnie zaraz z patrolem abym spenetrował Bugaj i Rycerską, niecieszącą się wówczas dobrą sławą. Wszystkie knajpy były już pozamykane, lecz za okiennicami słychać było gwar głośnych rozmów, nieustanne śmiechy i wygrywane na harmonii popularne melodie. Gdy patrol wchodził do wnętrza, witały nas głosy rozradowanych biesiadników. Musieliśmy się dzielnie bronić przed poczęstunkiem, lecz gdy jakiś biesiadnik ochrypłym głosem wznosił toast »Niech żyje nasze wojsko!« trzeba było kieliszek wódki wypić.

Po dwóch godzinach patrolowania wróciliśmy do Zamku. O epizodzie niesubordynacyjnym zapomniałem, zwłaszcza że czekał mnie dalszy ciąg wieczoru i zakończenie uroczystości wigilijnych. Należało przecież opróżnić przywiezione przeze mnie butelki. Wartownik, także kolega uniwersytecki, czuwał, by nas uprzedzić gdy dojrzy Czajkowskiego.

Humory dopisywały, bo już mieliśmy bez mała pewność, że postój 36. Pułku w Warszawie dobiega końca. Każdy z nas, ile razy wychodził na przepustkę na miasto, przynosił tę samą wiadomość, że Lwów jest znowu zagrożony i że bolszewicy szykują od wschodu najazd na nasze ziemie. Było nam wszystko jedno dokąd nas losy skierują".

bm