Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
migrator migrator 20.05.2008

Nigdy nie byłem agentem

Dam dograć do końca ten taniec. Już tyle lat cierpiałem pomawiany, że teraz dam do końca i dopiero pokażę na końcu dowody.

Krzysztof Drwal: W studiu w Warszawie Grzegorz Ślubowski, w studiu w Gdańsku nasz gość: były Prezydent Lech Wałęsa i rozmowa Sygnałów Dnia.

Grzegorz Ślubowski: Dzień dobry, panie prezydencie.

Lech Wałęsa: Dzień dobry państwu.

G.Ś.: Panie prezydencie, w swojej książce Droga nadziei tak pan opisuje kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa po roku 1970: „Nie powiedziałem nic żonie, zresztą nikomu na ten temat nic nie powiedziałem, prawdą jest jednak, że rozmowy były, i prawdą jest też, że z tego starcia nie wyszedłem zupełnie czysty. Postawili mi warunek: 'podpis' i wtedy podpisałem”. Co pan podpisał?

L.W.: To, co wszyscy podpisywali, a więc że sznurówki otrzymałem i te wszystkie formalne papiery, które wszyscy w Polsce podpisywali i ja podpisałem. Nawet nie czytałem do końca. Natomiast żeby było jasne – nikt w tamtym czasie nie proponował mi współpracy. Nie proponował. I ja nie wiem, jakbym się zachował, gdyby ktoś mi wtedy zaproponował. Ja byłem młodym robotnikiem, który dwa lata w Gdańsku pracował dopiero, więc byłem tak mały dla tych służb, że nikt na taki pomysł nie wpadł.

G.Ś.: Panie prezydencie, pan zapewne... no, pan wie, że w tej książce, którą przygotowują historycy IPN-u pojawia się teza, że to pan był współpracownikiem SB od roku 1970 do 76 o pseudonimie „Bolek”. Zresztą to nie pierwszy raz taka teza się pojawia, bo to samo mówili na przykład pana współpracownicy z okresu pierwszej Solidarności – pani Walentynowicz i Gwiazda.

L.W.: Oświadczam panu i całej Polsce, i całemu światu: nigdy nie byłem agentem SB. Długo, długo zbierałem dowody, myślałem, że już IPN, zawodowcy, ludzie przygotowani, że rzeczywiście popracują i udowodnią, a jak się okazuje, to wydaje mi się, że są w największym błędzie, jaki kiedykolwiek popełnili. I ja im tym razem dam dograć do końca ten taniec. Już tyle lat cierpiałem pomawiany, że teraz dam do końca i dopiero pokażę na końcu dowody.

G.Ś.: Co pan pokaże w takim razie na końcu?

L.W.: Wystarczająco dużo, żeby i pan uwierzył, i cała Polska, i cały świat.

G.Ś.: Panie prezydencie, czy to nie jest tak, że pana zasługi są tak ogromne w tym, co się stało w Polsce, w tych przemianach, że nawet gdyby był taki epizod, to...

L.W.: Proszę pana, żadne nawet „gdyby”, jasne?

G.Ś.: No...

L.W.: W mojej obecności żadne nawet „gdyby”.

G.Ś.: Ja tylko przytaczam...

L.W.: Nie życzę sobie, bo nikt mnie nigdy nie pokonał. Bezpiekę to ja pokonałem, a nie ona mnie. I dlatego takie, wie pan... Pozwoliłem na takie właśnie gdybanie, jak pan to robi, i to dlatego przylgnęło do mnie. Dość tej zabawy!

G.Ś.: Panie prezydencie, ja tylko przytaczam słowa pana Andrzeja Czumy, który tak właśnie sugerował wczoraj w naszym studiu.

L.W.: Gdybym był Andrzejem Czumą, to prawdopodobnie ten błąd bym popełnił, i dlatego niech Andrzej Czuma mówi o sobie, o swojej słabości. Ja nigdy nie byłem słaby.

G.Ś.: Panie prezydencie, kto w takim razie jest „Bolkiem”? Pan powiedział, że pan wie.

L.W.: Ja to panu już za parę godzin powiem. Poczekajmy, niech zbłaźnią się, IPN do końca, niech napisze książkę, będzie miał więcej do mielenia. Ja dopiero po tygodniu... to znaczy na drugiej konferencji zamierzam odkryć karty...

G.Ś.: Czyli...

L.W.: A do tego czasu chcę zobaczyć, jak pisali, jak się starali, żeby zniszczyć zwycięstwo i moje zwycięstwo, i moje sterowanie walką i pokonaniem komunizmu. Jak bardzo się starali, zamiast szukać prawdy.

G.Ś.: Panie prezydencie, czyli to nastąpi za kilka godzin? Ta...

L.W.: Jak książka będzie dzisiaj, to dzisiaj, znaczy po przeczytaniu natychmiast ujawniam prawdę.

G.Ś.: Rozumiem. W takim razie inne pytanie – niech pan powie, czego pan tak naprawdę żałuje z tej drogi, którą pan przeszedł, dlatego że...

L.W.: Nic, nic, z dużych rzeczy nic nie żałuję. Ja miałem pomoc z nieba, prowadziłem walkę idealnie, od 70 roku to właściwie ja toczyłem największy bój z bezpieką i z komunizmem. Nie z ludźmi, żeby było jasne, ja nie walczyłem z ludźmi, ja walczyłem z systemem, ucząc się, poprawiając i kończąc wreszcie – ku zaskoczeniu wszystkich – kończąc tę walkę.

G.Ś.: A myśli pan w tej chwili o tym, żeby na przykład wrócić na przykład do polityki, żeby założyć własną partię?

L.W.: Nie, nie, dlatego że ja robiłem zawsze to, co robię i będę robił, a czy będę na takim stanowisku, czy na innym, to to jest dla mnie nieistotne.

G.Ś.: A czy nie uważa pan, że to jest jakiś jednak chichot historii, że pan startując w kolejnych wyborach prezydenckich, jednak nie zostawał drugi raz czy trzeci raz prezydentem?

L.W.: Proszę pana, bo często było nieporozumienie, często było nieporozumienie. Przecież ja wtedy, kiedy miałem najniższy procent, ja nie walczyłem o mnie, ja walczyłem o sprawę. Tu było nieporozumienie. Ja miałem za dużo wrogów – i tych komunistycznych, i kolesiów swoich. I dlatego też sprawy moje nigdy nie przegrały. Natomiast ja przegrałem dlatego, że nie walczyłem takimi metodami, jak ze mną walczono, i tylko dlatego.

G.Ś.: A proszę powiedzieć wobec tego, bo pojawiają się też takie sugestie, że w pana otoczeniu byli ludzie, którzy mieli jakieś kontakty na przykład ze Służbą Bezpieczeństwa...

L.W.: Tak.

G.Ś.: Mówi się tu o panu Wachowskim także.

L.W.: Nie, nie, Wachowskiego proszę wykluczyć, natomiast paru było i ja nawet wiedziałem, kto. I nawet ich nie wymieniałem, a korzystałem z ich pracy, no bo nie mogli się odkryć, musieli moją robotę wykonać, więc nawet dawałem im pracę. I nie wymieniałem, bo gdybym wymienił, wyrzucił, to by mi dano drugiego i bym nie wiedział, kto to jest, czy złamano innego. A więc w tej grze trzeba grać po męsku i naprawdę finezyjnie.

G.Ś.: Panie prezydencie, sześć miesięcy obecnych rządów (przejdźmy do bieżącej polityki), jak pan ocenia ten rząd, te sześć miesięcy?

L.W.: Za wcześnie na takie oceny, na jakieś poważniejsze. Oczywiście, tam hasełko, komuś ktoś dołoży to można, ale to jest za wcześnie. Ten rząd miał skomplikowaną sytuację po Kaczyńskich, po Kaczyńskim premierze i tym całym układzie, więc... Nie miał danych wszystkich, które potrzebne są do rządzenia, więc nawet jeśli miał jakieś rozwiązania, to musiał je skorygować. Wciąż mu łatki przypinają politycy typu Rydzyk, wciąż psują to, co on robi, w związku z tym musimy dać mu trochę więcej czasu. A może się okazać, że jest słabym, ale na razie za wcześnie na oceny.

G.Ś.: Ale co pana zdaniem powinien zmienić w przyszłości właśnie ten rząd? W jakich dziedzinach się nie sprawdził, jeśli można tak powiedzieć?

L.W.: Proszę pana, w demokracji, w gospodarce wolnorynkowej należy zdejmować bariery, utrudnienia, pomagać w programowaniu, wychodzić naprzeciw trudnościom i to tylko tyle. W demokracji to jest inaczej, to nie ciągnie rząd, to nie jest wodzowanie, to jest ułatwianie – lud robi swoje, pomagać ludowi.

G.Ś.: Czy taki wyjazd premiera, jak ostatni, do Ameryki Łacińskiej to nie był błędem, czy pana zdaniem powinien tam premier jechać?

L.W.: Wie pan, to zależy, jaka koncepcja. Po tym, jak nie braliśmy udziału w różnych spotkaniach prezydentów, premierów, no to taki wyjazd, gdzie się ktoś tam gromadzi, był niezbędnie potrzebny. Pewno, że w koncepcji mojej, kiedy ja jeszcze byłem we władzy, to ja stosowałem inną taktykę – jeździłem tylko tam, gdzie był interes do zrobienia, a nie było interesu, to nie jeździłem, ale to była inna sytuacja. Dziś jest inna, dziś trzeba inaczej uprawiać i wydaje mi się, że na razie premier Tusk robi to całkiem, całkiem dobrze.

G.Ś.: W polityce zagranicznej także? Bo może dojść do konfliktu między prezydentem a premierem odnośnie wizyty prezydenta Sarkozy'ego w Polsce. Ta wizyta już była odkładana, teraz okazuje się, że znowu są jakieś tarcia.

L.W.: No tak, ale tutaj to prezydent robi te wszystkie afery, utrudnia i to on nie zdaje egzaminu, to on jest na inne czasy. I tak trzeba to widzieć. I rzeczywiście będziemy ponosić jeszcze parę... trochę szkód w różnym miejscu, aż wyczyścimy układ polityczny i tak personalnie, jak i programowo.

G.Ś.: To jeszcze ostatnie w takim razie pytanie, panie prezydencie. Czy pan rzeczywiście nie żałuje niczego z tego, co pan robił?

L.W.: Nie, z dużych...

G.Ś.: Czy pan nie popełnił błędów już na początku?

L.W.: Proszę pana, bo pan mnie ustawia w drugą stronę. Proszę pana, ja jestem politykiem i nieprzypadkowym politykiem. Otóż każdy człowiek popełnia błędy i ja też. Ale nie w dużych sprawach. Proszę pana, no uwierz pan wreszcie, że ja od 70 roku prowadziłem tę walkę i udowodniłem wszem i wobec, że jest możliwe do wygrania i wygrałem. Przecież kto mi pomagał? Pewno, że byli obok mnie wielcy ludzie typu pan Geremek, Mazowiecki, tak, tylko do innych zadań, a nie do politycznej koncepcji i do politycznej strategicznej walki. Tą prowadziłem sam i jednoosobowo. Jasne?

G.Ś.: Pan się domagał zaproszenia na promocję książki. Co się stanie, jeśli nie będzie tego zaproszenia ze strony IPN-u?

L.W.: No, będę musiał zrobić konferencję natychmiast po tej konferencji, dlatego że na tej konferencji chcę parę pytań zadać, takich istotnych: jak to się napracowano, by coś wyjaśnić? Dlaczego nie wyjaśniono, tyle spraw, gdzie były dowody i nie ma nic? A jak bardzo się starano dokopać Wałęsie i to wtedy, kiedy są rocznice różne? Zniszczyć polskie zwycięstwo, podrzucić jakąś świnię, i to taką bez logiki żadnej? Więc, no, takie pytania, tego typu pytanie będę chciał zadać, żeby cały świat usłyszał, jak ci ludzie napracowali się typu Cenckiewicz.

G.Ś.: A czy poda pan do sądu tych autorów?

L.W.: Nie, dlatego że oni się sami podadzą, będą musieli zmielić tę książkę, jeśli tak jest napisane, jak podejrzewamy, będą musieli zmielić i ośmieszyć się i chyba podać do dymisji, no bo przecież niczego nie wyjaśnili, a złośliwie chcieli zniszczyć polskie zwycięstwo i polskiego przywódcę.

G.Ś.: Dziękuję bardzo za rozmowę. Moim gościem był były prezydent Lech Wałęsa.

(J.M.)