Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Andrzej Gralewski 14.10.2010

W Polsce też tak ratowano

Mało kto wie, że również w naszym kraju dowiercano się do zasypanych górników tak, jak to zrobiono w Chile.
Radość po zakończeniu akcji ratowniczej w ChileRadość po zakończeniu akcji ratowniczej w ChilePAP/EPA/CEZARO DE LUCA

- To prawdziwe mistrzostwo świata - mówią zgodnie o zakończonej akcji ratunkowej w chilijskiej kopalni miedzi i złota senator Jerzy Markowski, były górnik, były ratownik górniczy, były wiceminister gospodarki oraz Jacek Wicher z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Minionej nocy na powierzchnię wydobyto ostatniego z górników, którzy od 6 sierpnia przebywali ponad 600 metrów pod ziemią w zasypanym chodniku.

Rozmówcy "Sygnałów Dnia" chwalą Chilijczyków, że namierzyli dokładnie miejsce, gdzie byli zasypani gółrnicy i precyzyjnie wywiercili do nich otwór. Choć trzeba wspomnieć, że chilijskim inżynierom pomagali specjaliścvi z całego świata. W Polsce w kopalni "Nowy Wirek" też takim otworem dowiercono się do zasypanych, a było jeszcze trudniej, bo to był otwór poziomy i jeszcze z zakrzywieniem. - Tylko poza Polską mało kto o tym wie - ubolewa senator.

Goście Jedynki zwracają uwagę, że w Chile ratownikom sprzyjały warunki geologiczne. Wiercono w litej skale, więc nie było dużego niebezpieczeństwa, że teren się osunie. - Poza tym na górze jest pustynia, więc prace ratownicze nikomu nie przeszkadzały - mówi Jacek Wicher.

- Strasznie ważna dla zasypanych górników była świadomość, że ktoś ich ratuje - podkreśla z kolei Jerzy Markowski. Senator przypomina, że w Polsce codziennie pod ziemię zjeżdża ok. stu tysięcy ludzi. I wiedzą, że w razie wypadku, ktoś po nich pójdzie.

Obaj rozmówcy Krzysztofa Grzesiowskiego podkreślają, że po wyjściu na powierzchnię dla zasypanych najważniejsza jest pomoc psychologiczna. - Zdarzało się, że ocalony górnik bał się zejść do piwnicy, a wielu z ocalonych już nie wracało do kopalni. Twierdzili, że nie chcą kusić losu - mówi senator.

(ag)

Krzysztof Grzesiowski: Operacja „Święty Wawrzyniec” w pełni się powiodła. Nad ranem naszego czasu ostatni z 33 uwięzionych prawie 700 metrów pod ziemią górników wyjechał na powierzchnię. W katowickim studiu Sygnałów Jerzy Markowski, były górnik, były ratownik górniczy, były wiceminister gospodarki i senator. Dzień dobry, witamy w Sygnałach.

Jerzy Markowski: Dzień dobry.

K.G.: A przy naszym telefonie pan Jacek Wicher z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Dzień dobry, witamy.

Jacek Wicher: Dzień dobry.

K.G.: Panie Jacku, od pana zaczniemy, jeśli pan pozwoli, mianowicie rozmowa z panem w tygodniku Polityka kilkanaście dni temu. Na pytanie, bo od końca chcę zacząć, co będzie, kiedy ostatni górnik z San Jose wyjedzie na powierzchnię, terapia i może powrót do pracy, pan powiedział, że: „Uczestniczyłem w wielu akcjach, poznałem uratowanych, większość z nich nigdy nie zjechała już do kopalni. Tłumaczyli to tym, żeby nie kusić losu. Znam górnika, który po takiej traumie bał się nawet zejść do piwnicy po węgiel. Nie wiem, czy zgłosił się do psychologa, ale w środowisku górniczym raczej nie jest to praktykowane. Jak ktoś się do tego przyznaje, oceniany jest jako czubek”. Jak pan sądzi, ilu z tych górników, uratowanych górników powróci do pracy w kopalni?

J.W.: Trudno mi powiedzieć, na ile oni są mocni psychicznie, na ile późniejsze terapie pozwolą im właśnie we właściwy sposób podejść do tej sytuacji, która się wydarzyła. Mówiąc to w Polityce, miałem na myśli zdarzenie, które miało miejsce na kopalni „Nowy Wirek”, w którym z panem Markowskim też braliśmy udział. I właśnie po tym zdarzeniu z tych pięciu uratowanych nie wszyscy wrócili do pracy na dole. Jest to trudne na pewno, należy przełamać się psychicznie, zagadnienie jest po prostu znane wśród ratowników górniczych.

K.G.: Czy coś pana zaskoczyło, kiedy oglądał pan akcję ratowania górników?

J.W.: Przede wszystkim zaskoczony byłem, że... Znaczy takim najważniejszym momentem w całej tej akcji było to, że otworem poszukiwawczo-komunikacyjnych tych ludzi namierzono. A kolejnym zaskoczeniem było dla mnie to, że jednak udało się dowiercić do tych poszkodowanych na głębokość prawie 700 metrów. Jest to wyczyn, ewenement na skalę światową. Owszem, wierci się otwory dłuższe, ale nie o takich średnicach. Tam była duża mobilizacja zarówno władz państwowych, widzieliśmy, jak i firm międzynarodowych. Samo górnictwo chilijskie by nie podołało na pewno takiemu wyzwaniu, jakie przed nim stanęło. Mistrzostwo świata można powiedzieć.

K.G.: Panie senatorze (pan senator Jerzy Markowski), czy owa kapsuła, którą wykorzystywano, to jest coś nadzwyczajnego w górnictwie? Chyba nie.

J.M.: No, polskie górnictwo też zna takie kapsuły, zresztą mamy cztery chyba w polskim górnictwie na wyposażeniu. Sam kiedyś jeździłem taką kapsułą, aczkolwiek nie w takich celach, jak ten akurat, bo w celach kontrolnych urządzeń szybowych, znaczy szybów, tam, gdzie nie ma wyciągów szybowych. Również służą do ewakuacji ludzi, którzy zostali uwięzieni na przykład w klatkach, w szybach, a nie ma innego wyciągu, więc taką kapsułą się opuszcza. Kapsuła jest znana w Stacji Ratownictwa Górniczego, skąd pochodzi mój kolega, ma zresztą na wyposażeniu taki samochód właśnie z takimi kapsułami i jest często używana.

Ale chciałbym jeszcze do jednej rzeczy, o której mój kolega powiedział z Centralnej Stacji, wrócić na chwilkę. Mianowicie ten otwór – to rzeczywiście pierwszy raz takim otworem trafiono tak dokładnie, ale chcę powiedzieć, że właśnie w tym przypadku kopalni „Nowy Wirek”, jak pan na pewno pamięta...

J.W.: Tak.

J.M.: ...trafiliście panowie 140-metrowym otworem chilijskim dokładnie w miejsce, gdzie znajdowali się górnicy.

J.W.: Tak jest, panie ministrze, 70-metrowym, tak.

J.M.: Tak jest. I człowiekowi podano wodę. Wie pan, to był wtedy... to też było mistrzostwo świata, aczkolwiek tylko w Polsce o tym wiedzieliśmy.

J.W.: Na pewno była to trudna akcja, pamiętam, że zdarzenie było trudne. Skończyło się prawie sukcesem, bo uratowaliśmy.

J.M.: Tak jest, tak.

J.W.: Też mieliśmy sukces właśnie przy wierceniu otworów, tym bardziej że nasz był poziomy.

J.M.: Poziomy i to jeszcze z zakrętem, że tak powiem. Natomiast jeszcze jedna kwestia...

K.G.: No właśnie o to chciałem spytać – czy ma znaczenie fakt, że była to taka, a nie inna kopalnia? Bo my ratujemy najczęściej górników w kopalniach węgla kamiennego, a to była inna kopalnia, miedź, złoto.

J.M.: Wie pan, to jest inny system eksploatacji, to są systemy komorowe. Zresztą, wie pan, to jeszcze może nie czas teraz, bo wszyscy jesteśmy pod wrażeniem sukcesu, ja zresztą po dwóch nieprzespanych nocach, bo śledziłem to cały czas to wyciąganie. Zresztą nie ukrywam, że dziennikarze i tak nie pozwoliliby mi spać w nocy. Chodzi o to, że jesteśmy pod wrażeniem tego sukcesu, ale trzeba byłoby jednak wrócić do przyczyn tego zdarzenia. Tę przyczynę niestety sprowokowali projektanci tej kopalni troszeczkę, zakładając taki, a nie inny system eksploatacji, ale to jest z czasem. Natomiast to są inne warunki górniczo-geologiczne. To jest kopalnia w górze, że tak powiem, czyli w jakimś takim wzniesieniu, do której dowiercenie się do wyrobiska było o tyle proste, że działo się w terenie dziewiczym, to znaczy tam na powierzchni nic nie było, jak widzieliśmy, tylko step, na którym ad hoc zorganizowane miasteczko ratownicze. I z tego powodu było to inne. Natomiast zupełnie inne są systemy eksploatacji i zupełnie inna jest geologia. Ta geologia na początku przeszkodziła, bo spowodowała tąpnięcie, ale potem ta geologia była pomocnikiem tej akcji ratunkowej, ponieważ geologia dała stabilność skał, które wytrzymały bardzo wielokrotne przesuwanie się tego naczynia w tej skale bez obruszania się i bez zasypywania tego otworu. Bo jeżeli coś mogło się naprawdę tragicznego zdarzyć w czasie ewakuacji tych górników, to to, że ugrzęźnie ta kapsuła w tym otworze. A to byłaby katastrofa.

J.W.: Na pewno tutaj, jeszcze uzupełniając to, co mówi pan minister, że ta geologia sprzyjała dlatego, porównując warunki polskie, że tam nie było... ten otwór nie był tak rozcięty. W warunkach polskich gdybyśmy takie wiercenie wykonywali, mielibyśmy problemy, ponieważ w kopalniach są pokłady wyższe już wyeksploatowane i natrafialibyśmy co kawałek na wyeksploatowane pustki, gdzie należałoby ten otwór zabezpieczać, żeby w ogóle go wiercić. Tam na pewno twardość skał w tej chwili już nie stanowi problemu przy wykonywaniu wierceń i to, że nie było rozcięte złoże, sprzyjało właśnie szybszemu wykonaniu takiego otworu.

K.G.: Panie Jacku, a jak zorganizować życie 33 górnikom, którzy dopiero po kilkunastu dniach dowiadują się, że mają kontakt ze światem zewnętrznym?

J.W.: Na pewno tam na dole ważna była pozycja tego sztygara, osoby... Zawsze w takiej grupie musi być ten, który kieruje. Zresztą w każdym górnictwie, to jest praca zespołowa i zawsze musi być przywódca, musi być osoba, która wszystkich za sobą, że tak powiem, pociągnie. Tam na pewno było to trudne, bo na małej powierzchni należało zorganizować życie tym 33 osobom. Istotnym było, żeby tym ludziom dać zajęcie, żeby nie czekali bezczynnie i zastanawiali się, co nas czeka, tylko istotnym było to, żeby ci ludzie czuli, że ich wysiłek, który w tej chwili wykonują, ich prace służą temu, aby w przyszłości przedłużyć ich tam pobyt, żeby w kondycji dobrej byli utrzymywani, a przede wszystkim psychika żeby tym ludziom nie siadła. To jest bardzo istotne. Zapewnienie wsparcia psychicznego w tamtym przypadku było bardzo ważne. Zresztą wiemy to też po naszych tutaj zdarzeniach, które mieliśmy w Polsce, gdzie przez kilka dni ludzie byli odcięci i sami mówili, że to był dla nich poważny problem właśnie oczekiwanie na tę pomoc.

K.G.: Czyli wygląda na to, panie senatorze, że zawód górnika jest hierarchiczny i to bardzo dobrze, że taki jest.

J.M.: Oczywiście, jest hierarchiczny, a ta hierarchia wynika przede wszystkim z potrzeby zapewnienia bezpieczeństwa ludziom. Bo tu nie chodzi tylko o to, żeby się przełożony wymądrzał swoją wiedzą i pokazywał dyplomy, ale po to, żeby umiał zorganizować pracę tak, żeby ci ludzie, którzy mu podlegają, byli bezpieczni. Jeszcze jednym zdaniem wrócę...

J.W.: Żeby mu ufali, prawda?

J.M.: I żeby mu ufali, ale ufają tylko tym, którzy potrafili się wykazać kompetencję, etyką, jakimś dorobkiem zawodowym, bo to jest charakterystyczne.

Natomiast wrócę do jednej jeszcze bardzo istotnej rzeczy, którą pan redaktor podjął – tych okresów trudnych. Najtrudniejsze na pewno było te 17 pierwszych dni, kiedy ci ludzie nie wiedzieli, że ich ktokolwiek w ogóle szuka. Znaczy może byli przekonani, że ich szukają, ale nie wiedzieli, że inni wiedzą, że oni żyją, o, może w ten sposób, bo taki był pierwszy okres.

A drugi bardzo przełomowy okres, to były te ostatnie dwa dni, kiedy ci pierwsi czterej najsilniejsi, co też jest bardzo ważne, wyjeżdżali tą klatką. Oni musieli pokazać pozostałym, że to się da, bowiem po raz pierwszy ten człowiek zostawał sam. Cały czas był w społeczności, cały czas był w grupie, a tu w pewnym momencie musiał wsiąść do tej kapsuły i przez kilkanaście minut, na szczęście krótko, był sam. Ale on to musiał pokazać. Dlatego ci pierwsi byli najsilniejsi. Potem byli słabsi, słabsi, a na końcu był ten najważniejszy, ten lider, który miał na tyle autorytetu, że zorganizował tę pracę.

Wiesław Molak: Mówi pan o okresach trudnych. Jeden z uratowanych górników powiedział, że tam na dole byłem zarówno z Bogiem, jak i z Szatanem. Nie wiemy, co tam naprawdę się działo.

J.W.: Wśród tych ludzi może być różnie.

K.G.: No właśnie.

J.M.: Tak, tak, właśnie, trudno mi powiedzieć akurat (...), ale szczerze powiedziawszy, wie pan, tyle osób i tyle zachowań, tego się należy spodziewać. Wie pan, ja sądzę, że ich trzymało przy życiu przede wszystkim przeświadczenie, że po nich idą. To jest strasznie ważne. I to jest nie tylko ważne dla tych 33 górników, ale dla wszystkich ludzi, którzy zjeżdżają na dół. Ja jeszcze raz powtórzę – nawet w Polsce na dobę pod ziemią pracuje ponad 100 tysięcy ludzi. I taki przykład takiej akcji ratunkowej jest dowodem i jest przykładem na to i takim poczuciem dla tych, którzy zjeżdżają, że nawet jeśli się im coś nie daj Boże przydarzy, to nie zostaną sami, ktoś po nich pójdzie.

I jeszcze jedno zdanie, jeżeli można, á propos tych akcji ratunkowych. Ja chcę powiedzieć już jako były członek rządu, że tam pan prezydent Chile pokazał światu zupełnie inne i nowe standardy zachowania w sytuacjach zagrożeń. On tam był stale, wszyscy, którzy byli potrzebni, byli stale, niczego tam nie brakowało. I ja jestem przekonany, że tak samo zachowaliby się wszyscy inni szefowie państw na całym świecie. Niemniej Chile było pierwsze i za to wielki szacunek.

K.G.: O akcji ratowniczej w Chile były senator, były ratownik górniczy Jerzy Markowski i Jacek Wicher z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Panowie, dziękujemy pięknie za rozmowę.

J.W.: Dziękuję bardzo.

J.M.: Dziękuję.

K.G.: I jeszcze jedna informacja związana z ową kapsułą, z jej konstrukcją, z jej tworzeniem – oto zalecenie, wtedy, kiedy wiedziano już, że taką kapsułę trzeba stworzyć, było następujące: „Musi być taka, żeby na dole mógł ją obsłużyć tylko jeden człowiek. Dlaczego? Bo temu, który jako ostatni wyjedzie, nikt już nie pomoże”.

(J.M.)