Wszystko zaczęło się od spektakularnej komercyjnej... porażki. Wydana w 1995 roku płyta "Noc" sprzedawała się fatalnie i skłoniła muzyków Budki Suflera do postawienia sobie pytania: "Co dalej?". Odpowiedzi udzielił – i z trudem przekonał do niej kolegów – kompozytor zespołu Romuald Lipko: trzeba porzucić rockowe brzmienie i zbliżyć się do popowego mainstreamu.
Lipko, z właściwą tylko sobie sprawnością, napisał dosyć szybko garść przebojowych melodii i wysłał je do dawnego tekściarza Budki, Andrzeja Mogielnickiego. Trzeba zaznaczyć, że panów łączyła – wedle słów Mogielnickiego – "szorstka przyjaźń". Swego czasu pan Andrzej uprowadził z Budki Suflera Izabelę Trojanowską, a wkrótce założył – z byłym gitarzystą zespołu Janem Borysewiczem – konkurencyjną kapelę Lady Pank...
Mogielnickiemu od razu przyszedł do głowy szlagwort "bo do tanga trzeba dwojga". Problem w tym, że wśród kompozycji Lipki trudno było doszukać się argentyńskich wpływów. Zdesperowany tekściarz zapytał w końcu swoją żonę: – Posłuchaj, czy to ma coś z tanga?
– Na upartego może i ma – odpowiedziała pani Mogielnicka, nie spodziewając się, jaką w ten sposób ulgę uczyni swemu małżonkowi. Ale tanga nie słyszał w "Takim tangu" także Romuald Lipko. Ten sceptycyzm wybiła mu z głowy... oczywiście jego małżonka. Na końcu tego łańcucha znalazł się Wojciech Cugowski, który wyjątkowo nie lubił śpiewać nowego przeboju. Ale nie miał już zbyt wiele do gadania.
"Takie tango" otworzyło nowy rozdział w historii Budki Suflera. 23 lata od debiutu zespół znów sprzedał milion płyt. Więcej o niechcianym przeboju z 1997 roku w Jedynkowym felietonie Adama Halbera.