Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Czwórka
Katarzyna Kucharska 01.02.2012

Polskie sequele to zwykle "skok na kasę"

Sprawdziliśmy, co polskim filmowcom udało się, a co nie, jeśli chodzi o kontynuacje filmowe.
Polskie sequele to zwykle skok na kasęmateriały promocyjne

Pamiętacie "Młode wilki ½", "Straszny sen dzidziusia Górkiewicza", "Rysia" , "Wtorek", a teraz "Sztos 2’"? Autorzy kontynuacji filmowych lubią powtarzać elementy, wykorzystane przez twórców pierwszych części.

Sequel popularnego i kasowego filmu to zwykle gwarancja zysku. Na szczęście zdarza się, że za pobudkami finansowymi idzie też artystyczna koncepcja. Dzięki temu otrzymujemy filmy, które wykorzystują środki użyte przy poprzednich częściach nie po to by odtwarzać, ale po to, by stworzyć równie porywające historie - przykładem mogą być "Psy 2. Ostatnia krew" czy "Nie ma mocnych".

fot.
fot. Wojciech Kusiński

Tymczasem Bartosz Sztybor, krytyk filmowy i scenarzysta jest zdania, że najlepszymi sequelami na polskim rynku filmowym są te produkcje, których powszechnie wcale nie uznaje się za sequele. – To filmy Koterskiego – opowiada gość Czwórki. – W jego filmach nie ma co prawda przy tytule "2", albo "3", ale zawsze kolejne części utrzymane są w tym samym klimacie, co poprzednie, a wszystkie mają jednego bohatera – Adasia Miauczyńskiego.

Zdaniem Sztybora niestety większość produkcji sequelowych to nie "kontynuacja dobrego pomysłu w słusznej sprawie" ale zwyczajnie wykorzystywanie popularności i "skok na kasę". – I jest to zazwyczaj skok nieudany – mówi gość Czwórki. – Bo filmy, które są prawdziwą kontynuacją pomysłu, pojawiają się rzadko i są bardziej artystyczne, m. in. "Człowiek z żelaza".

Więcej o konkretnych filmach, m. in. "Sztosie 2" w reżyserii Olafa Lubaszenki, "RYsiu", czyli kontynuacji "Misia", czy "Psach 2" dowiesz się, słuchając całej rozmowy z Bartoszem Sztyborem.

(kd)