Powojenny Berlin był miastem szczególnym. Podzielonym między dwa państwa. W czasach mrocznego stalinizmu zachodnia część była coraz bardziej izolowana od reszty stolicy NRD. 13 sierpnia 1961 roku rozpoczęto budowę Muru Berlińskiego.
- Berlińczycy zostali zaskoczeni. O budowie muru dużo się mówiło, ale ówczesny I sekretarz Socjalistycznej Partii Jedności, Walter Ulbrich, kilka dni wcześniej stanowczo zaprzeczył tym doniesieniom. Liczne kłamstwa były domeną komunistów, ale w tym przypadku wydawało się, że przywódca NRD mówił prawdę – mówił w PR24 dr Kazimierz Wóycicki z Uniwersytetu Warszawskiego.
Mur Berliński jest symbolem wielu zmian. Jego upadek łączy się nie tylko z upadkiem NRD, ale i całego komunizmu. Zburzenie ściany połączyło Niemców tylko formalnie. Między mieszkańcami wschodniej i zachodniej części wciąż jest sporo animozji.
- Wszystkie badania potwierdzają, że mimo upływu już 24 lat od upadku Muru Berlińskiego, w głowach Niemców nadal pozostaje bariera. W społeczeństwie mocno utrwalone są stereotypy. Mieszkańcy zachodniej części kraju uważają, że ich rodacy ze wschodu są leniwi, ciągle narzekają i niczego nie potrafią zrobić. Druga strona twierdzi z kolei, że mieszkańcy byłego RFN są nastawionymi wyłącznie na karierę egoistami – dodał Wojciech Szymański, korespondent Polskiego Radia w Berlinie.
Politykom Niemiec Zachodnich przez wiele lat zarzucano, że prowadzili zbyt liberalną politykę względem NRD. Jednak poszczególni kanclerze mieli bardzo ograniczone pole manewru.
- To smutne, ale politycy amerykańscy w sprawie muru byli bardziej agresywni, aniżeli przywódcy Niemiec Zachodnich. Oczywiście nie można zapominać, że relacje Republiki Federalnej Niemiec z Niemiecką Republiką Demokratyczną były bardzo skomplikowane. RFN był zakładnikiem wszystkich podzielonych granicą rodzin i nie mógł pozwolić sobie na tak radykalną politykę – podsumował Wóycicki.
PR24/Mateusz Patoła