Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Polskie Radio
migrator migrator 18.01.2009

Animal Collective - "Merriweather Post Pavilion"

Co mają wspólnego Animal Collective i OutKast? Wbrew pozorom oba zespoły łączy więcej niż Ukrainę i Rosję w sprawie gazu.

Początkowo miałem mieszane uczucia co do drogi muzycznej, jaką Avey Tare, Panda Bear i Geologist obrali na "Merriweather Post Pavilion". Potem jednak przyszła refleksja - dlaczego w ogóle zostali kiedyś zauważeni? Dlatego, że zaskakiwali. No to zaskakują dalej.

Bębny i klawisze - to one są kręgosłupem ósmej studyjnej płyty Amerykanów. W tych pierwszych pełno hiphopowego bounce’u. Nic dziwnego – producentem "MPP" jest Ben Allen, człowiek, który brał udział w sesji nagraniowej debiutanckiej płyty Gnarls Barkley. Obok bębnów (swoją drogą charakterystycznego instrumentu w przypadku AC – patrz Panda Bear) na pierwszy plan wybijają się kłujące w uszy klawisze. To bodaj najbardziej nieprzystępny element najnowszego longplaya Amerykanów, bez którego jednakowoż po kilku przesłuchaniach ciężko wyobrazić sobie całość. Paradoks? Witajcie w świecie Animal Collective.

Najjaśniejszym punktem "MPP" jest "My Girls". Jeden z tych numerów, przy których ciężko usiedzieć spokojnie, ale przecież nie jedyny! "Open up your / Open up your / Open up your throat", a następnie od 3:16 totalnie rozbrajająca wokalno-tekstowa pętla – to "Brother Sport". Roztańczeni i rozśpiewani ludzie w przypadku tego muzycznego killera wcale nie muszą pojawić się tylko w pobudzonej wyobraźni. Podobne zastosowanie ma również "Summertime Clothes", ale już "In The Flowers" jest bardziej skomplikowaną rzeczą. Z tym tajemniczym, podniosłym, z wplecionymi dyskretnie handclapsami wstępie, przełamaniu melodii na wysokości 2:30 kaskadą klawiszy w wysokich rejestrach (grafika odzwierciedlająca dźwięk w Winampie szaleje), z przebijającym się przez nie miarowym pulsem bębnów i uspokojeniem w końcówce to mogłaby być kompozycja otwierająca płytę dziejową. I tu lokuje się mój zasadniczy problem z "MPP".

Otóż moi mili, liczyłem, że to będzie TEN moment. Że tak jak starsi koledzy recenzenci mieli "OK Computer", tak mi przyjdzie się zmierzyć z "Merriweather Post Pavilion". Takie marzenie piszącego o muzyce, które miało przecież swoje uzasadnienie. Avey i spółka mogli to zrobić. Tymczasem przy okazji zapoznawania się z tym albumem naszły mnie (niewesołe) skojarzenia z OutKast. Oni też, podobnie jak Animal Collective, uchodzili za zespół awangardowy. Po nagraniu jednej z najwybitniejszych płyt w historii muzyki "Aquemini" następnym ich wydawnictwem była "Stankonia". Raperzy ograniczyli na tym LP współpracę z Organized Noize do zaledwie trzech utworów ("żyjąca" muzyka Organized Noize była do tego momentu atutem albumów duetu), kompozycje stały się syntetyczne, a sam zespół poszedł na imprezę. Zniknął (choć nie całkowicie) pewien "ciężar gatunkowy". Wiadomo, co było potem – pojawiło się "Hey Ya!" (osobliwie wygląda ten singiel w dyskografii OutKastu obok choćby płyty "ATLiens"), a ja straciłem większe zainteresowanie poczynaniami jednego z moich ulubionych składów.

W tym samym miejscu są teraz Animal Collective. "Merriweather Post Pavilion" jest przystępniejszą płytą niż poprzedzająca ją EP-ka "Water Curses" czy fenomenalne "Strawberry Jam". Muzyka jest mniej skomplikowana, zespół jest tu bardzo rozśpiewany (niby nic nowego, ale zapomnijcie o nie tak odległym zdzieraniu gardła czy innych ekstremalnych rozwiązaniach, ekhm, wokalnych), jest zabawowo, jest leciutko. I mogę to zaakceptować, ale co na tej płycie robią "Bluish" i "Lion In A Coma"? Piosenka, przy której będą się wzruszać dziewczyny (ta pierwsza)? Że co?! Proszę, nie w przypadku tego zespołu. Są też utwory przeciętne, jak "Guys Eyes" i "Daily Routine" (jeśli jego największym highlightem jest druga część, to ja wolę podobne rozwiązanie w dużo lepszym "Chores").

Żeby było jasne – Animal Collective nagrali dobrą, przebojową płytę, choć nierówną, z paroma nieprzekonywującymi czy wręcz kontrowersyjnymi momentami. Płytę, na której i którą się bawią. Na taką czekaliście?

Łukasz Kuśmierz