W Wielkiej Brytanii i Holandii obcokrajowcom może być wkrótce trudno znaleźć pracę. Trwają rozmowy o wprowadzeniu rozwiązań, które miałyby ograniczać możliwości zatrudniania imigrantów.
- Na pewno jest tak, że pojawiły się silniejsze nastroje ksenofobiczne, antyimigranckie, co jest związane z końcem okresów przejściowych dla Bułgarii i Rumunii i otwarciem rynków pracy dla tych dwóch krajów od 1 stycznia 2014 r. - uważa prof. Krystyna Iglicka, ekonomistka.
Jak podkreśla, w Holandii w wiek emerytalny wchodzi pokolenie wyżu demograficznego przełomu lat 40. i 50. Dla tych ludzi nie ma pracy i ktoś ich musi utrzymać.
W takich okolicznościach nie dziwi, że duże społeczne poparcie zyskuje tam Partia na Rzecz Wolności, która głosi antyimigranckie hasła. Problem w dużej mierze dotyczy Polaków, którzy w pewnym momencie zalali holenderski rynek pracy.
- Dane holenderskie mówią, że jeszcze żadna grupa etniczna w tak krótkim czasie nie osiedliła się w ich kraju z wyjątkiem fali imigrantów, która miała miejsce w latach 50. W pewnym sensie społeczeństwo może czuć się zagrożone tym nowym obcym - wyjaśnia prof. Iglicka.
Dodaje jednak, że obcokrajowcy zazwyczaj nie osiedlają się tam, gdzie czują się wyraźnie niechciani, więc Polacy nie spotykają się raczej z dużą niechęcią.
Ekonomistka podkreśla, że otwarcie rynków pracy dla Bułgarii i Rumunii napawa lękiem mieszkańców krajów, które są najczęstszym celem emigracji zarobkowej.
- Pamiętajmy, że szacunki brytyjskie mówiły o roku 2004, że przyjedzie tam 30 tysięcy Polaków. Teraz te same szacunki mówią, że przyjedzie tam 80 tysięcy Bułgarów. Co się stało z Polakami, wiemy. Ten lęk jest podsycany przez media i skrajne partie prawicowe - wyjaśnia prof. Iglicka.
Rozmawiał Wiktor Legowicz.
bk