Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Andrzej Gralewski 03.06.2013

Urzędnicy pracują w pocie czoła, a efektów brak

Urzędy Pracy to potwornie rozbudowana biurokracja, która zajmuje się głównie wypełnianiem papierków, a nie szukaniem pracy dla bezrobotnych. Taki niewesoły wniosek płynie z eksperymentu, przeprowadzonego przez naukowców z UW.
Urzędnicy pracują w pocie czoła, a efektów brakGlow Images/East News

Naukowcy i studenci Wydziału Nauk ekonomicznych podszyli się pod pracodawców poszukujących pracowników i rozesłali do wszystkich Powiatowych Urzędów Pracy i ich filii oferty o poszukiwaniu pracowników różnych specjalności. 60 procent urzędów nawet nie raczyło odpowiedzieć. Zero reakcji. - W pozostałych 40 procent urzędy poprosiły o uzupełnienie informacji, czego spodziewaliśmy się, bo urzędy funkcjonują w ramach bardzo ograniczającego ich działalność i wymuszającego biurokrację rozporządzenia - mówi profesor Joanna Tyrowicz z Wydziału Nauk ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Wyjaśnia, że urzędy zanim przekażą ofertę bezrobotnemu muszą zebrać bardzo dużo informacji, które w praktyce nie mają związku z tym, czy pracodawca i bezrobotny będą dalej zainteresowani współpracą.
Sytuacja przypomina trochę słynny "Paragraf 22". Urzędy formalnie nie mają prawa pytać pracodawców o te informacje, ale powinny je mieć w aktach. A bez tego nie można oferty wywiesić na tablicy.
Gość "Czterech pór roku" zwraca uwagę, że 90 procent ofert z rynku pracy nie trafia do urzędów pracy. Więc stworzyli taką ofertę, jaką wysłałby przeciętny pracodawca szukający pracowników. – To faktycznie nie pasuje do rozporządzenia, ale to rozporządzenie nie pasuje do rzeczywistości, a nie pracodawcy do rozporządzenia – stwierdza profesor Tyrowicz. Podkreśla, że z mocy prawa ustalanego przez Ministerstwo Pracy nie są dostatecznie motywowane do współpracy z pracodawcami. Muszą wypełniać setki kwitów, a nie muszą współpracować z pracodawcami - mówi w radiowej Jedynce.
Te spostrzeżenia potwierdza Łukasz Komuda z Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. Wskazuje, że w urzędach pracy jest zatrudnionych 20 tysięcy ludzi, a bezpośrednio z bezrobotnymi pracuje siedem tysięcy. - Reszta jest zapleczem do mielenia kwitów - zauważa. Jego zdaniem, trzeba się zastanowić czy zależy nam, żeby bezrobocie było niższe, czy żeby były wypełnione wszystkie rubryki w dokumentach.
Monika Fedorczuk z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej twierdz, że duża liczba pracowników jest potrzebna, aby zająć się obsługą bezrobotnych w zgłaszaniu ubezpieczenia zdrowotnego. Bo według niej po to głównie wiele osób się rejestruje.
Posłuchaj całej rozmowy, którą prowadził Bogdan Sawicki.
(ag)