Prezes PGNIG Grażyna Piotrowska-Oliwa przekonywała posłów, że podwyżka jest konieczna, bo koszt zakupu błękitnego paliwa od Gazpromu w ostatnim czasie wzrósł prawie o połowę.
- Jest to efekt bardzo wysokiego kursu dolara w stosunku do złotówki, a kontrakt jest rozliczany w dolarach. Mieliśmy 46-ścio procentowy wzrost cen gazu, który nie został przełożony na taryfę - tłumaczyła prezes.
PGNIG ma sojusznika w postaci ministra skarbu. Mikołaj Budzanowski przyznał, że w tej chwili PGNiG płaci Gazpromowi jedne z najwyższych rachunków w Europie.
- Ta cena jest w tej chwili absolutnie nie do zaakceptowania. Jest jedną z najwyższych cen importowych na rynki europejskie - wyjaśniał minister.
W tej sytuacji w I półroczu PGNiG odnotowało 17 mln zł straty wobec 1 mld zł zysku w analogicznym okresie ubiegłego roku.
Jednak prezes Urzędu Regulacji Energetyki, Marek Woszczyk przekonywał, że gorsze wyniki finansowe PGNIG nie mogą wpłynąć automatycznie na jego zgodę o ewentualnej podwyżce cen gazu.
- Nie twierdzę, że otoczenie makroekonomiczne w którym w tej chwili funkcjonuje spółka jest dla tej spółki otoczeniem sprzyjającym - mówił prezes URE. - Ale to samo w sobie jeszcze nie obliguje regulatora do zaakceptowania każdego żądania spółki.
Marek Woszczyk dodawał, że PGNiG nie zarabia jedynie na działalności regulowanej, bo wydobywa i sprzedaje ropę, produkuje hel na czym po prostu zarabia.
Ekspert energetyczny Andrzej Szcześniak przyznał, że prezes URE jest teraz w trudnej sytuacji.
- URE jest pod ścianą, bo chyba przesadził. Z PGNIG już tyle finansów wypłynęło, ale czy odpuści nie jestem przekonany, ponieważ podwyżki cen gazu to jest to co najmniej jest w tej chwili potrzebne temu rządowi - przekonywał ekspert.
Urząd Regulacji Energetyki już raz w połowie marca tego roku zgodził się na podwyżkę cen gazu. Teraz kolejna podwyżka wydaje się nieunikniona, ale tajemnicą pozostaje jej skala.
(ah)