Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Aneta Hołówek 29.09.2012

Radwańska nie powstrzymała emocji. Rakieta poleciała w kort

Polka nie obroniła podczas turnieju w Tokio tytułu wywalczonego przed rokiem. - Byłam naprawdę wkurzona - skomentowała sytuację, kiedy rzuciła rakietą po meczu z Pietrową.

Agnieszka Radwańska nie powtórzyła sukcesu sprzed roku w turnieju WTA Tour Premier na twardych kortach w Tokio. Rozstawiona z numerem trzecim polska tenisistka przegrała w finale z Rosjanką Nadieżdą Pietrową (nr 17.) 0:6, 6:1, 3:6.
Porażka w finale dała jej jednak 620 pkt, które wystarczą do utrzymania obecnej pozycji w klasyfikacji WTA Tour. Starsza o siedem lat Pietrowa zajmuje 18. miejsce.
Wynik meczu można uznać za kwintesencję kobiecego tenisa, który jest zazwyczaj zmienny i pełen nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Dzieje się tak w dużym stopniu dlatego, że serwis nie jest - może poza amerykańskimi siostrami Sereną i Venus Williams - tak skuteczną bronią, jak u mężczyzn.
W pierwszym secie, trwającym 31 minut, Radwańska nie zdołała ani razu utrzymać własnego podania, ale i nie miała żadnej szansy na przełamanie serwisu rywalki. Natomiast Rosjanka wykorzystała trzy z siedmiu "break pointów", a partię zakończyła trzecim asem w meczu.
Już na otwarcie drugiej Polka ponownie znalazła się w poważnych opałach, bowiem rozpoczęła swojego gema od stanu 0-40. Wygrała jednak pięć kolejnych wymian, a także cztery następne gemy.
Tę serię Pietrowa przerwała dopiero przy 0:5, gdy po raz pierwszy w secie, trwającym 29 minut, zdołała utrzymać podanie. Jednak chwilę później krakowianka wyrównała stan meczu, rozstrzygając partię na swoją korzyść 6:1.
Decydująca, najbardziej wyrównana, część sobotniego finału długo toczyła się zgodnie z regułą własnego podania, a obie tenisistki nie dawały sobie nawzajem prezentów w postaci "break pointów".
Tak był do stanu 4:3 dla Rosjanki, która wówczas wykorzystała jedyną okazję do przełamania serwisu Polki. Chwilę później wyszła na 40-0, a kończyła spotkanie przy drugim meczbolu, po godzinie i 41 minutach gry.
W sobotę Pietrowa miała przewagę w asach serwisowych 11-6, a nieznacznie słabiej od Radwańskiej wypadła w podwójnych błędach 4-3.
- Pierwszy i trzeci set był w moim wykonaniu idealny. To mój największy sukces w karierze. Jeszcze nigdy nie triumfowałam w tak dużym turnieju. Nie przypuszczałam, że może się to udać - skomentowała Rosjanka.
Był to ich piąty pojedynek, a po raz drugi lepsza okazała się Pietrowa, która poprzednie zwycięstwo odniosła również w stolicy Japonii w 2008 roku.
W tamtym sezonie trafiły na siebie jeszcze trzykrotnie, a krakowianka wygrała na twardej nawierzchni w wielkoszlemowym Australian Open w Melbourne, na trawie w Eastbourne i w hali Linzu.
Sobotni finał przyniósł Polce czwartą w karierze porażkę w tej fazie turnieju, po występach w Pekinie w 2009 roku, rok później w San Diego i w tym sezonie w wielkoszlemowym Wimbledonie.
Schodząc z kortu miała łzy w oczach. "Byłam naprawdę wkurzona" - skomentowała sytuację, kiedy rzuciła rakietą o kort.

- Finał jest zawsze bardzo emocjonalny. To był dziwny mecz, bardzo szarpany, jak rollercoaster. Ale taki właśnie jest kobiecy tenis. Nigdy nie wiadomo co się za chwilę stanie, więc trzeba walczyć do samego końca - powiedziała Radwańska.
W Tokio wywalczyła premię w wysokości 192 tysięcy dolarów (zwyciężczyni 385 tys.), ale także - podobnie jak wszystkie uczestniczki półfinałów - wolny los w pierwszej rundzie rozpoczynającego się w sobotę większego turnieju WTA Tour rangi Premier I na twardych kortach w Pekinie (z pulą nagród 4 828 050 mln dol.). Tam również Polka triumfowała w poprzedniej edycji.
Teraz wyjdzie do gry najwcześniej w poniedziałek, a zmierzy się z zwyciężczynią pojedynku między dwoma chińskimi posiadaczkami "dzikich kart" Shuai Zhang i Qiang Wang.

ah, PAP