Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Trójka
Sylwia Mróz 29.08.2014

Biesłan, czyli najokrutniejszy zamach terrorystyczny w Europie

Ci, którzy przeżyli tragedię w Biesłanie, czują się jakby ktoś podarował im drugie życie. Często zapominamy, że atak na szkołę, do którego doszło 10 lat temu, zdarzył się tak blisko naszego kraju. - Nie pamiętamy o tym, że Biesłan jest w Europie. Wielu ludziom wydaje się, że to jest już Azja - mówi Jerzy A. Wlazło, współautor książki "Biesłan. Pęknięte miasto".
Fragment książki Biesłan. Pęknięte miastoFragment książki "Biesłan. Pęknięte miasto"Michał Nogaś/PR

Był 1 września 2004 roku. Plac przed szkołą nr 1 w Biesłanie, mieście położonym u gór Kaukazu, w Osetii Północnej, powoli zapełniał się odświętnie ubranymi dziećmi, ich rodzicami, krewnymi. Inauguracja roku szkolnego, ten wyjątkowy dzień, jest w Rosji świętem. "Gdybym miał ją do czegoś przyrównać, to chyba jedynie do dnia Pierwszej Komunii Świętej. Bo szkoła na Kaukazie to nie tylko budynek z miejscami do nauki. To przede wszystkim drugi dom dla dzieci. A dzieci są święte" - czytamy w książce "Biesłan. Pęknięte miasto".

Potem rozległy się strzały. Ci, którzy zmierzali w stronę szkoły, myśleli początkowo, że spóźnili się na… pokaz fajerwerków. Zamaskowani terroryści opanowali plac i zamknęli zakładników w budynkach szkoły, większość w sali gimnastycznej. Rozpoczął się trzydniowy dramat. Dzieci, rodziców i nauczycieli. A także ich najbliższych, którzy stali przed szkołą nr 1 i nic nie mogli zrobić…

3 września, wczesnym popołudniem, pojawił się wybuch. I kolejne. "Pięcioletnia dziewczynka biegła przed siebie z wyciągniętymi rączkami. Jej dłonie płonęły oblepione plastikiem z paneli. Coś krzyczała, ale krzyku nikt nie mógł usłyszeć. Gdzieś w pobliżu eksplodował kolejny pocisk. Tego, że wojsko zacznie strzelać z czołgów do szkoły pełnej uczniów, nie spodziewał się nikt. Któryś z wybuchów musiał rozwalić jedną ze ścian, bo teraz tamtędy uciekali zakładnicy. Trafiali wprost pod kule snajperów, ale biegli na świeże powietrze. Wielu spotkało śmierć".

Zbigniew Pawlak wiele lat swojego życia, później także z rodziną, spędził na Wschodzie. W Azji Środkowej, na Jedwabnym Szlaku. Pracował, zajmował się - między innymi - pomocą humanitarną. Biesłan i jego mieszkańców zna doskonale. I rozumie ich. Gdy doszło do tragedii w szkole nr 1, bardzo chciał do nich pojechać. Udało się po czterdziestu dniach, gdy kończyła się żałoba. Teraz, wspólnie z Jerzym A. Wlazło, spisał swoje wspomnienia, rozmowy, obserwacje.

''

Zbigniew Pawlak przyznaje, że na pierwszy rzut oka Biesłan to niewielka miejscowość, w której żyje 30 tys. mieszkańców. - Wydaje się, że takie tragedie mogą wydarzyć się w wielkich aglomeracjach, jak Nowy Jork i wtedy mówimy, że stała się ogromna tragedia, bo dotknęła takiego miejsca. Ale największy i najokrutniejszy zamach terrorystyczny w Europie wydarzył się w tej małej miejscowości - opowiada współautor książki.
- Gdy wjeżdżamy do Biesłanu, naszym oczom ukazuje się miasteczko zupełnie zniszczone. - Nie mówię o budynkach, tylko o życiu, które było do momentu ataku i po nim. I te dwa życia są zupełnie inne - dodaje Zbigniew Pawlak.
Jerzy A. Wlazło nigdy nie był w Biesłanie i nie chciał tam pojechać. Mówi, że gdyby to zrobił, książka wiele by na tym straciła. - Gdy skończyliśmy pisać książkę i przeczytałem ją od początku do końca, skojarzyła mi się ona z wierszem Broniewskiego, który napisał "ja nie byłem nigdy w Oświęcimiu, ale go umiem na pamięć". Mam wrażenie, że umiem Biesłan na pamięć już teraz - mówi gość Trójki.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy. Audycję rowadził Michał Nogaś.

Na "Klub Trójki" zapraszamy od poniedziałku do czwartku od godz. 21.05 do 22.00.

(sm/mk)