Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Dwójka
Michał Czyżewski 21.11.2013

Perwersyjna przyjemność apokalipsy

- Fascynacja wizjami katastroficznymi jest wstydliwa, bo mamy świadomość, że te obrazy są umowne, że nas nie dotyczą. Kino jest więc miejscem bezpiecznego schronienia - mówił w Dwójce krytyk filmowy Andrzej Kołodyński.
Fragment niemieckiej kartki pocztowej przedstawiającej koniec świataFragment niemieckiej kartki pocztowej przedstawiającej koniec światawackystuff / flickr / cc
Posłuchaj
  • Andrzej Kołodyński i Jakub Demiańczuk rozmawiają o filmowych wizjach apokalipsy (Rozmowy po zmroku/Dwójka)
Czytaj także

W "Rozmowach po zmroku" przyjrzeliśmy się apokaliptycznym obrazom filmowym, zastanawiając się, czy kino katastroficzne przeżywa swój renesans. Mówiliśmy o nowych propozycjach tego kina, które wznosi się ostatnio na wyżyny widowiskowości w takich produkcjach jak "Word War Z", "Pacific Rim", "Człowiek ze stali" czy "1000 lat po ziemi". Rozmawialiśmy też o historii tego gatunku.

- Zainteresowanie wizjami katastroficznymi to jedna ze wstydliwych przyjemności kina - powiedział Andrzej Kołodyński. - Jako widzowie siedzimy w kinie i obserwujemy, nas to nie dotyczy, jest daleko od nas. Możemy przedstawiać i oglądać dowolną katastrofę, ale mamy pełną świadomość, że to wszystko jest umowne. Kino jest miejscem bezpiecznego schronienia - dodał.

- To jest ten sam rodzaj przyjemności, którą czerpiemy oglądając kino grozy, które często przecież zazębia się z kinem apokaliptycznym - zauważył krytyk filmowy Jakub Demiańczuk. - Warto jednak wprowadzić pewne rozróżnienie między kinem katastroficznym a apokaliptycznym. W tym pierwszym koniec świata następuje w mikroskali, jak to ma miejsce np. w "Titanicu". Kino apokaliptyczne jako temat stawia zagładę całego świata, najczęściej wywołaną naturalnymi czynnikami - mówił.

Jakub Demiańczuk przypomniał, że filmy o zagładzie świata powstawały już w drugiej dekadzie XX w. - Co ciekawe, pierwsi w tym gatunku byli Duńczycy z filmem z 1916 r. zatytułowanym po prostu "Koniec świata". Obraz opowiadał o komecie zagrażającej Ziemi - opowiadał. - Dziś skala tych widowisk jest coraz większa. Pozwalają na to oczywiście możliwości techniczne i budżetowe producentów, ale takie są przede wszystkim wymagania widzów. Taki film, jak "Trzęsienie ziemi" z 1974 r., ma już dziś chyba za mały rozmach - powiedział.

- Gatunek kina katastroficznego jest gatunkiem w pełni rozrywkowym - mówił Andrzej Kołodyński. - Zawsze na końcu przedstawionej katastrofy jest jakaś nadzieja, pojawia się ktoś, kto ratuje świat, odwraca proces zniszczenia. Jest niezwykle mało filmów, które pokazują katastrofę ostateczną. Wśród nich największe wrażenie zrobiła na mnie "Melancholia", która rzeczywiście jest filmem o zagładzie, o kresie - dodał.

Audycję prowadził Marcin Pesta.
mc