Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Klaudia Hatała 19.10.2014

Gruziński emir kalifatu. Reportaż Wojciecha Jagielskiego

Wojennym emirem samozwańczego kalifatu, ogłoszonego latem na obszarze Iraku i Syrii, jest trzydziestoparoletni Gruzin, który zanim zdobył sławę niezwyciężonego Abu Omara asz-Sziszeniego, nosił imię Tarchana Batiraszwilego i wypasał owce na kaukaskich połoninach.
Według ostatnich wieści z Syrii, gruziński emir dowodzi wojskami kalifatu w walkach na pograniczu z TurcjąWedług ostatnich wieści z Syrii, gruziński emir dowodzi wojskami kalifatu w walkach na pograniczu z TurcjąPAP/EPA/TOLGA BOZOGLU

Jego dom w rodzinnej wiosce Birkiani w wąwozie Pankisi na północy Kachetii, u podnóża Kaukazu, sprawia wrażenie ubogiego i opuszczonego. Odkąd z bratem wyjechał przed dwoma laty do Syrii, by zaciągnąć się na tamtejszą wojnę, w domu w Birkiani pozostał jedynie jego ojciec Timur, Gruzin, wyznający prawosławie. Matka, muzułmanka, gruzińska Czeczenka, wyprowadziła się z trzecim z synów i mieszkają w innej części wąwozu, którego 7-tysięczną ludność stanowią niemal w komplecie gruzińscy Czeczeni, Kistowie.

"Stary Batiraszwili nie jest godzien być ojcem takiego syna" - mówi Wahid, który, jak prawie wszyscy we wsi znał dawnego Tarchana, a dzisiejszego emira Abu Omara. Wahid też był w Syrii. Brał m.in. udział w walkach o Aleppo, w których ochotnicy z Czeczeni z Abu Omarem na czele zdobyli wojenną sławę. - Stary za dużo gada. Lepiej, by milczał niż pleść bzdury po próżnicy.

Wahid, a także sąsiedzi Batiraszwilego mają mu za złe, że opowiada zagranicznym dziennikarzom, iż jego syn zaciągnął się na syryjską wojnę dla pieniędzy i że zanim został rycerzem świętej wojny, jego syn był pobożnym, ale chrześcijaninem. Wahidowi nie podoba się też, że ojciec Batiraszwili ochoczo ogrzewa się w cieple synowskiej sławy, do której nie przyłożył ręki.

"Tarchan zawsze wyróżniał się krzepą i żelazną dyscypliną. Jak sobie coś postanowił, nie było takiej siły, która mogłaby go odwieść od zamiarów" - mówi Wahid.

"Dobry był z niego chłopak, pracowity, szanujący starszych" - dodaje Rizwan, weteran wojen w Abchazji i obu w Czeczenii, a dziś wypasający stada bydła i owiec na kaukaskich zboczach. - Nieraz siadał tu ze mną, przy ognisku. Pomagał wypasać barany, a jesienią zbierać kasztany i orzechy. Młodzi z wąwozu z Pankisi prędzej czy później wędrowali na jakąś wojnę, wpierw do Abchazji, potem do Czeczenii, potem w góry Kaukazu, a ostatnio do Syrii. Wojna była najwyraźniej i Tarchanowi pisana".

WOJNA W SYRII - zobacz serwis specjalny>>>

"Tarchan chciał być żołnierzem i kiedy w 2007 r. dostał powołanie do gruzińskiego wojska, był szczęśliwy. Po służbie chciał zostać w wojsku na stałe, zdobyć stopień oficerski" - wspomina Wahid. - Początkowo wszystko szło po jego myśli. Bił się w wojnie z Rosją w 2008 r., dosłużył się stopnia sierżanta. Ale rozczarował się bałaganem w gruzińskim wojsku i ani myślał tego ukrywać. Nic dziwnego, że przy pierwszej okazji Gruzini nie tylko zwolnili go ze służby, ale oskarżyli o kradzież amunicji i w 2010 r. wsadzili do więzienia".

Ojciec, Timur Batiraszwili, opowiada, że z więzienia syn wyszedł już jako zagorzały muzułmanin, marzący o tym, by się zaciągnąć na świętą wojnę. Przyszły emir został wypuszczony na wolność przed końcem odsiadki z powodu gruźlicy, na którą zapadł w celi. "Bał się, że nie dadzą mu spokoju więc zaraz wyjechał z kraju" - wspomina Wahid.

Jak większość młodych mężczyzn z pogrążonego w bezrobociu i beznadziei wąwozu Pankisi, Tarchan wyjechał do Turcji, by szukać tam zarobku i sensu życia. W Syrii, tuż za granicą, toczyła się już wojna domowa, którą muzułmańscy ulemowie okrzyknęli świętą. W Syrii Tarchan Batiraszwili przeistoczył się w Abu Omara "Czeczena" asz-Sziszaniego. "Dziś powiada, że wyjechał z powodu wiary, ale ja tam swoje wiem - mówi jego ojciec. - Pojechał tam, bo nie miał kopiejki przy duszy".

Długa broda, barwiona czerwoną henną, zyskała przybyszowi przydomek "Rudego generała", na który zasłużył męstwem i wojennymi talentami, z których w całym świecie islamu słyną kaukascy Czeczeni, zaprawieni w bojach z Rosjanami.

Abu Omar bił się w Syrii i Iraku, gdzie dowodził ochotnikami z Kaukazu, których skrzyknął w "Armię Wygnańców i Zwolenników Mahometa". Poprowadził ich do wojennych zwycięstw pod Aleppo, a także w irackiej Faludży i w Mosulu. Pod koniec ub. roku w sporze między Al-Kaidą i wyrosłym w Iraku Państwie Islamskim, wziął stronę tego drugiego, a kiedy jego przywódca Abu Bakr al-Bagdadi ogłosił się kalifem Ibrahimem, przywódcą kalifatu, obejmującego Syrię i Irak, mianował Sziszaniego swoim głównym wojennym dowódcą.

WOJNA W IRAKU - serwis specjalny >>>

Według ostatnich wieści z Syrii, gruziński emir dowodzi wojskami kalifatu w walkach na pograniczu z Turcją, a znawcy Bliskiego Wschodu wróżą mu, że może zostanie ogłoszony nawet naczelnym wojennym emirem kalifatu. Pod koniec września Amerykanie uznali Abu Omara za jednego z najgroźniejszych partyzanckich komendantów i dżihadystów na świecie i wyznaczyli nagrodę za jego głowę.

W rodzinnym wąwozie Pankisi Abu Omar stał się bohaterem dla młodych, bezrobotnych rodaków, podziwiających dotąd partyzanckich komendantów z sąsiedniej Czeczenii i wsłuchujących się w kazania radykalnych mułłów, którzy przejęli w wąwozie rząd dusz od umiarkowanych sufickich duchownych. "W Syrii walczy kilka tysięcy ochotników z całego świata, a Czeczeni są wśród nich najlepsi" - mówi Wahid. Ojciec gruzińskiego emira, Timur Batiraszwili opowiada, że kiedy ostatnio syn zadzwonił do niego z Syrii, powiedział mu, że zobaczą się, kiedy z Bliskiego Wschodu wraz ze swoimi żołnierzami wróci na Kaukaz. "Dziś bijemy się o Bagdad i Damaszek, ale kiedy już w końcu je zdobędziemy, wrócimy na Kaukaz, żeby uregulować nasze stare rachunki z Rosją" - powiedział emir.

Pod koniec września, kiedy Amerykanie rozesłali za nim listy gończe, emir Abu Omar asz-Sziszani wyznaczył 5 mln dolarów nagrody za głowę Ramzana Kadyrowa, posłusznego Rosji prezydenta Czeczenii, wyniesionego na ten urząd przez gospodarza Kremla, Władimira Putina.

Z Birkiani Wojciech Jagielski.

Czytaj też<<<Czeczeni na wojennej ścieżce. Reportaż Wojciecha Jagielskiego>>>

PAP,kh