Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
IAR / PAP
Filip Ciszewski 02.07.2015

Romano Prodi: nikt nie chce wziąć odpowiedzialności za wyjście Grecji ze strefy euro

Były przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi jest przekonany, że Europa nie pozwoli upaść Grecji. Jednocześnie wskazuje na słabość europejskich instytucji i brak faktycznej władzy.

- Grecja nie opuści strefy euro, ponieważ taka porażka byłaby bardzo poważna dla Europy - ocenił były przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi, przestrzegając przed tym, by Ateny nie stały się "naszym Sarajewem".

- Historia może płatać figle, pierwsza wojna światowa wybuchła również na skutek małego incydentu, ale mam nadzieję, że Ateny nie będą naszym Sarajewem - powiedział Prodi.

Nikt się nie odważy

Prodi, który stał również na czele włoskiego rządu, ocenił, że porozumienie Grecji z międzynarodowymi kredytodawcami zostanie znalezione, gdyż ani kanclerz Niemiec Angela Merkel, ani obecny szef KE Jean-Claude Juncker, ani szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde nie wezmą odpowiedzialności za wyjście Grecji ze strefy euro.

Brak kompromisu miedzy Grecją i jej wierzycielami "jest czymś nie do pomyślenia" - powtórzył Prodi, który chce wierzyć w porozumienie, gdyż - jak to ujął - porażka byłaby dotkliwa. - Nieszczęście polega na tym, że instytucje europejskie są "jak chleb upieczony w połowie". To dlatego "nie są w stanie zmierzyć się z bieżącym kryzysem, ani potwierdzić swej pozycji w świecie" - ocenił.

Jego zdaniem brakuje faktycznych władz europejskich, których nie chcą państwa - "zakładnicy swych wewnętrznych problemów politycznych". - Gdyby takie władze istniały, Grecja prawdopodobnie wcale nie weszłaby do strefy euro - zauważył Prodi.

- Jeśli Europa chce się z tego wydostać (z kryzysu), musi natychmiast reagować poprzez ustanowienie prawdziwej władzy federalnej - powiedział były przewodniczący Komisji 1999-2004.

Grecy mają głos

Grecja jako pierwszy kraj w historii nie był w stanie spłacić raty zadłużenia wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego w wysokości 1,6 mld euro, co w praktyce uważane jest za niewypłacalność.

Posłuchaj
00:32 mimok.mp3 Mimo kryzysu, życie w Grecji toczy się w miarę normalnie. Korespondencja Włodzimierza Paca (IAR)

W niedzielę Grecy mają wypowiedzieć się w referendum, czy akceptują warunki kontynuacji międzynarodowego wsparcia, czyli dalsze oszczędności i reformy. Jeśli powiedzą "tak", może to otworzyć drogę do negocjacji nad nowym programem pomocowym. Grecki premier Aleksis Cipras w środę po raz kolejny wezwał rodaków, aby zagłosowali na "nie".

Za dużo emocji

Były premier Grecji Jeorjos Papandreu powiedział w wywiadzie dla tureckiego dziennika "Hurriyet", że nie może czynić żadnych prognoz na temat rezultatu referendum. - Zbyt wiele panuje obecnie w Grecji emocji, włączając w to dumę narodową - uznał polityk.

Papandreu wyraził ocenę, że obecny premier Aleksis Cipras powinien w referendum albo zagłosować za propozycjami wierzycieli Grecji, albo też odroczyć plebiscyt i przygotować bardziej szczegółową propozycję wsparcia finansowego dla Grecji.

źródło: CNN Newsource/x-news

Cipras popełnił pewne błędy, ale i międzynarodowi kredytodawcy Aten zrobili błąd, podchodząc do problemu tylko pod kątem oszczędności - mówił Papandreu w wywiadzie. - Grecja ma wielkie problemy. Przede wszystkim zbyt rozrośnięty jest sektor publiczny. Mamy też problemy w wymiarze sprawiedliwości, które zniechęcają inwestorów zagranicznych. Trzeba uregulować system podatkowy i rozwinąć nową strategię wzrostu gospodarczego - ocenił były premier.

Dodał, że w razie odrzucenia przez Greków propozycji kredytodawców kluczową sprawą będzie zapanowanie nad sytuacją, która grozi chaosem. - Mam nadzieję, że nie będzie chaosu, ale można oczekiwać problemów. Co na przykład stanie się z euro? - mówił Papandreu dodając, że rząd w Atenach "będzie musiał zapewne coś wydrukować"

IAR/PAP/fc