Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Paweł Majewski 02.04.2019

Ekstraklasa: Nawałka i Sa Pinto kolejnymi ofiarami karuzeli. W Warszawie i Poznaniu brakuje wizji budowy drużyny

Niedziela i poniedziałek przyniosły prawdziwe trzęsienie ziemi w ekstraklasie. W ciągu nieco ponad doby kibice dowiedzieli się o zwolnieniu Adama Nawałki z Lecha Poznań oraz Ricardo Sa Pinto z Legii Warszawa. To kolejne w ostatnich kilku latach zmiany na ławkach trenerskich dwóch najbogatszych polskich klubów, co wskazuje, że problem leży w braku odpowiedniej wizji właścicieli, a nie w osobowości czy warsztacie trenerów. 

W ciągu ostatniej dekady Legia i Lech finansowo odskoczyły pozostałym klubom ekstraklasy. O tym, że o dominacji sportowej nie ma mowy, świadczy choćby postawa Jagiellonii Białystok, która trzy z czterech poprzednich sezonów ukończyła na podium. Trzeba jednak pamiętać, że ostatni raz tytuł padł łupem kogoś spoza warszawsko-poznańskiego tandemu w 2012 roku, gdy mistrzem został Śląsk Wrocław. 

Źródłem przewagi Lecha oraz, przede wszystkim, Legii są pieniądze. W raporcie Deloitte "Piłkarska liga finansowa" możemy przeczytać, że przychody warszawian za sezon 2017/2018 wyniosły 138,3 mln zł. Drugi w zestawieniu Lech zarobił 65,8 mln, co i tak jest bardzo dużo kwotą w porównaniu z zamykającą podium Lechią Gdańsk (39,9 mln). Dlaczego więc Legia i Lech nie potrafią dominować także na murawie, a nader często zdarzają im się wpadki z zespołami dużo niżej notowanymi?

Trenerscy nieudacznicy?

Najłatwiej jest zrzucić winę na trenerów, a właściwie na brak warsztatu czy umiejętności dotarcia do zawodników. To jednak tylko pobieżne wnioski. Trudno przecież uznać wszystkich szkoleniowców, którzy prowadzili oba kluby w ostatnich latach za kompletnych nieudaczników. A w takiej właśnie atmosferze odchodzili z Łazienkowskiej i Bułgarskiej niemal wszyscy, może z wyjątkiem Stanisława Czerczesowa. 

Sezon 2014/2015 przyniósł poznaniakom ostatni do tej pory mistrzowski tytuł. Lech wyprzedził o dwa punkty warszawską Legię. To zresztą symboliczny moment. Odtąd karuzela trenerska w obu klubach przyspieszyła i ani myśli zwalniać. Do końca obecnego sezonu Legię poprowadzi (po raz trzeci w roli tymczasowego szkoleniowca) Aleksandar Vuković, natomiast z piłkarzami Lecha o awans do grupy mistrzowskiej powalczy Dariusz Żuraw, który jesienią zasiadał na ławce trenerskiej "Kolejorza" przez dwa mecze. 

Henning Berg, Stanisław Czerczesow, Besnik Hasi, Jacek Magiera, Romeo Jozak, Dean Klafurić i Ricardo Sa Pinto - ci ludzie prowadzili Legię przez ostatnie cztery lata. Średnia - dwóch trenerów na rok, a trzeba doliczyć jeszcze tymczasowego Vukovicia. Maciej Skorża, Jan Urban, Nenad Bjelica, Ivan Djurdjević i Adam Nawałka to z kolei szkoleniowcy Lecha w omawianym okresie. Do tego tymczasowi trenerzy - Żuraw oraz triumwirat: Jarosław Araszkiewicz, Tomasz Rząsa i Rafał Ulatowski, który miał za zadanie dokończyć ubiegły sezon. 

Ulatujące zaufanie

Historia odejścia każdego z tych trenerów jest inna, ale schemat jest podobny. Nowy szkoleniowiec traktowany początkowo niczym zbawca, słuchający deklaracji właścicieli i prezesów o zaufaniu i wizji długoletniej współpracy... Trener otrzymuje zwykle pozwolenie na rewolucję kadrową, sprowadzając co najmniej kilku zaufanych piłkarzy, często z tego samego kraju. Po pierwszym kryzysie zaufanie i długotrwałe plany ulatują, a szkoleniowiec zostaje wyrzucony, często pod presją mediów i kibiców. 

Szefowie klubu stawiają więc na nowego szkoleniowca, zapewniają go o swoim poparciu oraz zaufaniu, po czym... schemat prędzej czy później się powtarza. Kozłem ofiarnym zawsze jest trener, niezależnie od tego, czy pretensje są słuszne (Sa Pinto, Hasi, Klafurić), czy też szkoleniowca broniły wcześniejsze wyniki (Magiera, Bjelica). 

Zaczęło się od Hasiego 

Przyspieszenie karuzeli przy Łazienkowskiej niewątpliwie wiąże się z konfliktem właścicielskim sprzed trzech lat, po którym Dariusz Mioduski wykupił udziały Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla.

Dopóki panowie działali w trójkę, kadencje trenerskie w Legii trwały dłużej, a szkoleniowca nie wyrzucano po pierwszym kryzysie. Tak było z Bergiem, który utrzymał posadę, mimo utraty tytułu na rzecz Lecha. Norweg nie wykorzystał jednak szansy. Słaby start kolejnego sezonu sprawił, że jesienią 2015 roku został zastąpiony przez Czerczesowa. 

Rosjanin zasłynął z niezwykle ciężkich treningów, lecz okazał się skutecznym szkoleniowcem, doprowadzając "Wojskowych" do dubletu. Po Euro 2016 otrzymał propozycję objęcia rosyjskiej reprezentacji. Czerczesow, skuszony wizją pracy podczas mundialu w ojczyźnie, opuścił Warszawę.

Włodarzy Legii nie było stać na zaakceptowanie warunków finansowych szkoleniowca, co nie było problemem dla rosyjskiej federacji. Latem 2018 roku Czerczesow doprowadził Rosjan do ćwierćfinału mundialu. Dla porównania Legia kilka tygodni później odpadła w eliminacjach Ligi Europy z mistrzem Luksemburga...

Następcą Rosjanina został Hasi. Albańczykowi trzeba oddać, że pod jego wodzą piłkarze ze stolicy wrócili do Ligi Mistrzów. Na ile zawdzięczali to taktyce i trenerskim umiejętnościom Hasiego, a na ile szczęściu w losowaniu, nie będziemy teraz rozstrzygać. Pierwszy mecz w LM po 20 latach był jednak upokorzeniem. 0:6 z Borussią Dortmund przy Łazienkowskiej, burdy na stadionie i konflikt między Mioduskim a Leśnodorskim i Wandzlem - w takim krajobrazie podziękowano Hasiemu we wrześniu 2017 roku. 

Albańczyka zastąpił ściągnięty z Zagłębia Sosnowiec Jacek Magiera. Jak się okazało, był to świetny wybór. Były legionista odmienił grę drużyny, która z dobrej strony pokazała się w LM. Wygrana z lizbońskim Sportingiem i sensacyjny remis z Realem Madryt pozwoliły na zajęcie trzeciego miejsca w trudnej grupie. Podopieczni Magiery obronili też mistrzowski tytuł, choć w dramatycznych okolicznościach - musieli czekać kilka minut na zakończenie meczu Jagiellonii z Lechem w ostatniej kolejce. Ostatecznie białostoczanie tylko zremisowali i tytuł pozostał w Warszawie. 

Czar Magiery prysnął po kiepskim rozpoczęciu kolejnego sezonu. Brak awansu do fazy grupowej europejskich pucharów i słaby start w lidze kosztowały go posadę. W sierpniu 2017 roku prezes Mioduski zapewniał o pełnym zaufaniu do trenera. Miesiąc później, po porażce ze Śląskiem Wrocław (1:2), wyrzucił go jednak z pracy. 

Przy Łazienkowskiej rozpoczął się czas chorwackiej myśli szkoleniowej. Ani Romeo Jozak, ani Dean Klafurić nie zostaną jednak dobrze zapamiętani przez kibiców. Jozak, który zanim trafił do Polski, pracował głównie z młodzieżowcami, wytrzymał do kwietnia 2018 roku. Po porażce z Zagłębiem Lubin w 31. kolejce ekstraklasy został zwolniony.

Zastąpił go asystent. Początek Klafuricia był wymarzony. Awansował do finału Pucharu Polski, pokonał w nim Arkę Gdynia, a następnie odrobił ligową stratę do Lecha i Jagiellonii, sięgając po trzeci z rzędu tytuł. 

Dublet nagrodzono nowym kontraktem podpisanym na początku czerwca. Dwa miesiące później Chorwat został jednak zwolniony... Legia, niemal tradycyjnie, kiepsko zaczęła ligę, a do tego mistrzowie Polski ulegli słowackiemu Spartakowi Trnawa w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Następca Klafuricia - Sa Pinto - na powitanie zaliczył klęskę z luksemburskim Dudelange (winę za odpadnięcie zrzucił zresztą na sędziego) w eliminacjach Ligi Europy, ale w lidze zespół zaczął grać lepiej. 

Jesień Legia zakończyła ze stratą tylko trzech punktów do liderującej Lechii. Sa Pinto pokazywał oznaki zadufania i nadmiernej pewności siebie, ale broniły go wyniki. Wiosną uległo to zmianie. Kilka klęsk w ekstraklasie i odpadnięcie z Pucharu Polski zmusiły Mioduskiego do zdymisjonowania Portugalczyka. 

Sa Pinto zapamiętamy jako człowieka, który nie chciał podać ręki Michałowi Probierzowi po porażce z Cracovią, na konferencjach prasowych bojkotował nielubianą przez siebie dziennikarkę, a piłkarzy drużyn, które okazywały się lepsze od "Wojskowych", deprecjonował, mówiąc, że nie zasługiwali na trzy punkty...

Otwarte pozostaje pytanie, czym kierował się Dariusz Mioduski, powierzając drużynę trenerowi, który nigdzie wcześniej nie przepracował nawet roku? Jego odejście fani przyjęli z zadowoleniem, jednak brak spójnej wizji w działaniach włodarzy Legii jest aż nadto widoczny. 

Lech... dogania Legię 

Podobnie zresztą jest z Piotrem Rutkowskim, synem właściciela Lecha, który w poznańskim klubie odpowiada za pion sportowy. Po zdobyciu mistrzostwa w 2015 roku Rutkowski mówił, że "Kolejorz" odjechał Legii, jednak kolejne lata tego nie potwierdzały.

Już we wrześniu 2015 roku za fatalny początek nowego sezonu i ostatnie miejsce w tabeli posadą przypłacił Skorża. Jego następca Jan Urban zaczął od serii sześciu zwycięstw, a w Lidze Europy wygrał z Fiorentiną, ale z czasem dobra passa się skończyła. 

Rok później po serii kiepskich wyników został zwolniony, a jego miejsce zajął Bjelica - człowiek, który kilka lat wcześniej awansował do Ligi Mistrzów z Austrią Wiedeń. W Poznaniu podobnego wyniku jednak nie powtórzył. Pierwszy sezon zakończył na trzecim miejscu, mimo walki o tytuł do końca.

W kolejnym zapowiadał mistrzostwo, przeprowadzając w tym celu transferową rewolucję. Wydawało się, że ciężkie treningi i autorytarne metody Chorwata zdają egzamin. Po rundzie zasadniczej sezonu 2017/2018 to "Kolejorz" prowadził w tabeli, a gra poznaniaków w niektórych meczach potrafiła zachwycić. 

10 maja ubiegłego roku Bjelica został zwolniony po domowej porażce z Jagiellonią. Było to pokłosie zdobycie ledwo czterech punktów w pięciu meczach i straty szans na odzyskanie mistrzowskiego tytułu. Chorwata zwolniono, a w dwóch ostatnich meczach drużynę prowadził tercet Araszkiewicz - Rząsa - Ulatowski.

Dodać należy, że Bjelica szybko znalazł pracę w Dinamie Zagrzeb, z którym awansował do 1/8 finału Ligi Europy... 

Przed sezonem postawiono na Djurdjevicia. Były wieloletni piłkarz "Kolejorza", podobnie jak swego czasu Magiera w Legii, miał być "trenerem na lata". O zaufaniu zapewniali zarówno Rutkowski, jak i prezes Karol Klimczak. Trener na lata został jednak zwolniony w listopadzie. Powodem były trzy kolejne porażki: w Pucharze Polski z Rakowem Częstochowa oraz ligowe z Pogonią Szczecin i Lechią.

Następcą Serba został witany z wielkimi honorami Nawałka. Były selekcjoner nie odmienił jednak "Kolejorza". 5 zwycięstw, remis i 5 porażek - tak wygląda bilans Nawałki. Po sobotnim remisie z Koroną w Kielcach został zwolniony, choć jeszcze niedawno zapewniano, że będzie mógł przeprowadzić w Poznaniu rewolucję, która pozwoli na zdobycie upragnionego tytułu. 

Jak widać, zarówno Mioduski, jak i Rutkowski momentami zachowują się jak dzieci we mgle. Trudno dostrzec jakąś głębszą strategię w kolejnych trenerskich nominacjach. Ciężko też dostrzec chociaż odrobinę cierpliwości potrzebną do budowy silnego zespołu. O tym, że warto czasem zaufać trenerowi, przekonali się szefowie Pogoni oraz Cracovii, chociaż jesienią nie brakowało głosów, by zwolnić Kostę Runjaicia czy Michała Probierza. 

W Warszawie i Poznaniu cierpliwość zdaje się jednak cechą nieznaną. Zarówno Nawałka, jak i Sa Pinto nie dali włodarzom wielu argumentów na swoją obronę. Przypadek tego duetu, a także ich poprzedników pokazuje jednak, że szefom dwóch najbogatszych polskich klubów brakuje odpowiedniej wizji. Mimo zatrudniania ludzi, którzy czasem sprawiali wrażenie przypadkowych, właściciele wymagają  walki o mistrzostwo i sukcesów w Europie. 

Źródło: TVP Sport 

Jeśli chcemy silnej ligi, musimy umieć budować drużyny. A głównym budowniczym powinien być trener, nie właściciciel działający często pod wpływem impulsu. Wydaje się, że decyzja szefów Legii i Lecha o powierzeniu sterów swoich drużyn Żurawiowi i Vukoviciowi do końca sezonu jest racjonalna. 

Najważniejsze, aby latem wybrać odpowiedniego trenera, a potem pozwolić mu pracować dłużej niż do pierwszej serii kilku porażek. W innym wypadku błędne koło nadal będzie się kręcić, a frustracja zarówno kibiców, jak i właścicieli tylko wzrośnie. Liczba niewypałów trenerskich w Warszawie i Poznaniu jest nieprzeciętnie wysoka. Patrząc na wyniki, jakie potrafili osiągać Magiera czy Bjelica, wydaje się jednak, że przynajmniej niektórzy zostali zwolnieni zbyt pochopnie. Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać innych rezultatów...

Paweł Majewski, PolskieRadio24.pl