Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Paweł Słójkowski 21.05.2020

Problemów Krzysztofa Piątka ciąg dalszy? Stoi przed największym wyzwaniem

Nieco ponad rok temu Krzysztof Piątek rozpoczął swoją wielką karierę, kiedy świetnymi występami i seryjnie strzelanymi golami zapracował na transfer do AC Milan. Niestety, od tego momentu jego kariera wyhamowała. I na razie niewiele wskazuje, by Polak był w stanie wyjść z trudnej sytuacji.

Jest 23 stycznia 2019 roku. Krzysztof Piątek podpisuje kontrakt z AC Milan, co jest zwieńczeniem kilku tygodni niepewności i emocji, które towarzyszą oczekiwaniu na to, jak zakończą się negocjacje z włoskim klubem. Włosi decydują się wyłożyć za niego 35 milionów euro. 

Ekspresowa droga na szczyt

W Polsce trwa euforia z tym związana, to największy transfer naszego zawodnika w historii, a do tego kapitalna historia urodzonego w Dzierżoniowie chłopaka, który kilka lat temu dopiero wkraczał na boiska Ekstraklasy jako gracz Zagłębia Lubin. Jego droga do wielkiej piłki była ekspresowa, najpierw przeszedł do Cracovii, później sięgnęła po niego Genoa, płacąc "Pasom" 4,5 miliona euro. Zastanawiano się wówczas, czy snajper nie przepadnie w Serie A jak wielu graczy, którzy zdecydowali się próbować swoich sił w silniejszych ligach i po fiasku swojej misji wracali z podkulonym ogonem do Ekstraklasy.

Piątek tymczasem najpierw wywalczył sobie miejsce w Genoi, a po rozpoczęciu nowego sezonu błyskawicznie zaczął trafiać do siatki, włączając się do wyścigu po koronę króla strzelców. Piękny sen trwał - media szalały, rozkładając na czynniki pierwsze grę napastnika, kibice błyskawicznie znaleźli nowego idola, zaczęły się porównania do Roberta Lewandowskiego.

W barwach Genoi wystąpił jednak tylko w 21 spotkaniach, w których zdobył 19 goli. Wychodziło mu dosłownie wszystko, potrafił strzelać z każdej pozycji, piłka go szukała.

Nadszedł czas na poważniejsze wyzwanie. Donoszono o zainteresowaniu wielu klubów, także wielkiego Realu Madryt. I choć należy zachować proporcje i rozsądek, to łączenie snajpera z czołowymi klubami Europy nie było tylko szukaniem sensacji. Każdy piłkarz, który notuje takie wejście do wielkiego futbolu, przyciąga uwagę.

Do gry włączył się AC Milan, bez wątpienia wielka marka, która jednak przeżywała słabszy czas, nie potrafiąc nawiązać walki z ligową czołówką.

Oczekiwania były wielkie, ale Piątek zdołał je udźwignąć. Miał piorunujące wejście do nowego klubu, prasa rozpisywała się o legendach Milanu, które pod względem strzeleckiego dorobku prześcignął."La Gazzetta dello Sport" przygotowała ranking najlepszych napastników w pierwszych czterech spotkaniach od ery Silvio Berlusconiego. "El Pistolero" zostawił w tyle piłkarzy pokroju Van Bastena, Bierhoffa czy Inzaghiego. Ekscytowano się filmikami, na których Tiziano Crudeli, włoski prezenter, wykrzykuje pseudonim Polaka po jego trafieniach. Powstała nawet książka, w której autor pisze o geniuszu napastnika. A ten świetnie wykorzystywał swój czas.

- Nigdy nie myślałem, że będę kiedyś w takim klubie jak Milan. Nie przychodzę tutaj, by tylko być, ale by dokonać czegoś wielkiego - zapowiadał Piątek.

Ból głowy miał także Jerzy Brzęczek, który znalazł się pod presją, by znaleźć dla Piątka miejsce w wyjściowej jedenastce kadry i nie marnować jego świetnego okresu. Tyle tylko, że ten świetny okres powoli dobiegał końca, a charakterystyczną cieszynkę mogliśmy oglądać coraz rzadziej.

Gwizdy zamiast braw

Napastnik tracił skuteczność, ale w związku z tym, że do Mediolanu trafił zimą, sezon minął, a słabszy czas nie zacierał wrażenia z całych rozgrywek. Wszyscy spodziewali się, że "Il Pistolero" przepracuje lato razem z zespołem i powróci do tego, co robi najlepiej - strzelania goli. 

Niestety, kolejny sezon pokazywał, że Piątek jest cieniem tego piłkarza, który czarował w Genoi. Pierwszego gola z gry zdobył w 8. spotkaniu Serie A, cała drużyna spisywała się rozczarowująco. Kolejne mecze przynosiły coraz większą krytykę, włodarze klubu zaczęli rozglądać się za nowym napastnikiem.

Na San Siro zamiast braw coraz częściej można było usłyszeć gwizdy, a Polakowi nie pomógł też wywiad, w którym deklarował, że chce kosztować 60-70 milionów euro. W tym czasie zaczęto też przymierzać go do innych klubów. Z każdym kolejnym tygodniem słabej gry stawało się jasne, że jego czas w Mediolanie jest policzony. W dodatku Milan, który zmieniał trenerów jak rękawiczki, zdecydował się ratować sytuację zatrudnieniem 38-letniego Zlatana Ibrahimovicia, który szybko zdołał wskoczyć do składu i stać się kluczowym elementem układanki Milanu.

Towarzyszyły temu plotki, nic zresztą dziwnego, że wciąż młodym (Piątek ma dopiero 24 lata) piłkarzem interesował się cały szereg klubów. Mówiono o klubach angielskich, włoskie media donosiły o tym, że przynajmniej kilka zespołów Serie A chciałoby wypożyczyć napastnika, który mógłby w tym czasie odbudować formę. I choć większość kierunków, które wymieniano, byłaby krokiem w tył, to może po nich nastąpiłyby dwa do przodu.

Nie wypaliła Aston Villa, nie wypalił Tottenham, także pozostanie w Serie A nie doszło do skutku. Wybór Piątka padł na Herthę Berlin, która wówczas znajdowała się w nieciekawej sytuacji, była zagrożona tym, że będzie musiała bić się o utrzymanie. Ambicje klubu są jednak znacznie większe. Lars Windhorst, niemiecki biznesmen, chce zainwestować w zespół poważne pieniądze i uczynić z niego ekipę z czołówki Bundesligi.

Największe wyzwanie

Projekt przemówił do Piątka, którego namawiał na transfer między innymi Juergen Klinsmann. Tyle tylko, że Klinsmanna w Berlinie już nie ma - odszedł z klubu 11 lutego, chwilę po transferze Polaka. Zastąpił go Alexander Nouri, jednak on utrzymał się na stanowisku 56 dni, co tylko pokazuje, że cierpliwość władz klubu jest mocno ograniczona.

Pierwsze mecze reprezentanta biało-czerwonych w Bundeslidze nie napawały optymizmem. Pierwszego gola zdobył w swoim piątym spotkaniu. Niedługo potem nastąpiła przerwa w rozgrywkach, spowodowana pandemią koronawirusa. Wejście do drużyny było jednak po prostu słabe.

- Ogólnie to my się przejmujemy Piątkiem, ale w Berlinie nikogo to nie obchodzi. To jest taki sam element tej układanki jak Lukebakio czy każdy inny piłkarz. Ich się kupuje, oni mają grać, strzelać gole, dawać zwycięstwa - mówił Andrzej Janisz jeszcze przed pierwszymi meczami polskiego gracza.

>>>Piątek motorem projektu nowej Herthy? Janisz: my się przejmujemy Piątkiem, ale w Berlinie nikogo to nie obchodzi

Przekleństwem zespołu była defensywna i zbierająca dużo krytyki gra, w której Piątek miał problemy, by się odnaleźć. To napastnik, który żyje z podań, jest egzekutorem. Przyjście Bruno Labbadii i pierwszy mecz pod jego wodzą pokazały, że Hertha może grać ofensywnie. Przekonująca wygrana 3:0 z Hoffenheim, która była debiutem nowego szkoleniowca, była dokładnie tym, czego oczekuje się od tego zespołu.

Piątek jednak dostał od nowego szkoleniowca zaledwie 11 minut, w momencie, w którym spotkanie było już rozstrzygnięte, przede wszystkim za sprawą Vedada Ibisevicia, 35-letniego kapitana drużyny. Bośniacki napastnik rozegrał koncertowe spotkanie, a Bruno Labbadia nie mógł mieć pretensji do żadnego z piłkarzy z formacji ofensywnych. Więcej, na konferencji prasowej chwalił 20-letniego Matheusa Cunhę, czyli bezpośredniego rywala do gry Piątka.

Piątek w ośmiu meczach po transferze zdobył zaledwie jednego gola. Tak złych statystyk nie miał jeszcze nigdy w swojej karierze. Nie można mówić, by był na jej końcu, czy by został skreślony. Wciąż ma wiele do pokazania, ale trudno nie odnieść wrażenia, że ostatni rok to dla niego czas regresu, w którym nastąpiło brutalne przebudzenie ze snu, podczas którego wszystko szło po jego myśli, a piłka cały czas wpadała do siatki. Teraz stoi przed największym wyzwaniem w swojej piłkarskiej drodze. Musi pokazać, że jest w stanie wyjść z kryzysu.

ps