Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Jakub Pogorzelski 11.03.2021

Kryzys w korporacji Juventus. Klęska z Porto to tylko rezultat [KOMENTARZ]

Niespodziewane odpadnięcie z Ligi Mistrzów to nie jedyny problem, z którym zmaga się Juventus. Fani "Starej Damy" mają dużo więcej powodów do złości, a władze klubu muszą znaleźć sposób na wyjście z kryzysu.

- To nie kryzys, to rezultat - można zacytować słynne słowa Stefana Kisielewskiego i podobną diagnozę postawić po smutnym dla turyńczyków wtorkowym wieczorze. Jeszcze kilkanaście godzin przed meczem, w mediach pojawiły się kolejne doniesienia o tym, że prezes Juventusu, Andrea Agnelli, usilnie lobbuje za zmianą formatu Champions League na korzystniejszy dla europejskich potęg.

PAP Oliviera 1200.jpg
Liga Mistrzów: Juventus - Porto. Dreszczowiec w Turynie. Zespół Szczęsnego za burtą rozgrywek

Teraz, gdy "Stara Dama" w trzecim kolejnym sezonie odpadła z rozgrywek po porażkach z zespołami spoza europejskiego topu (wcześniej lepsze okazały się Ajax i Lyon), Agnelli bardziej powinien martwić się o to, aby jego klub zapewnił sobie angaż w przyszłorocznych rozgrywkach na obecnych zasadach.

Przerwana seria?

Pozornie, sytuacja w Serie A nie jest tak ciężka - piłkarze Andrei Pirlo przegrali ledwie 3 mecze z 25 i stracili najmniej bramek w lidze (21). Sen z powiek fanom Juventusu spędza jednak nie tylko niepokojąco niskie jak na ich standardy miejsce w tabeli. Pierwsza przyczyna jest zewnętrzna - to rozpędzony Inter, który pod wodzą Antonio Conte taranuje rywali niczym Romelu Lukaku obrońców i zdobył bezpieczną przewagę nad resztą stawki, a także rewelacja sezonu, czyli AC Milan.

Tabela Serie A na 10.03.2021 Tabela Serie A na 10.03.2021,Transfermarkt.pl

Problem tkwi jednak w samej drużynie - suma umiejętności piłkarzy wystarcza do zwyciężania poszczególnych spotkań, lecz na dłuższą metę ich synergia nie prowadzi do tego, że zespół się rozwija. Dzwonkiem ostrzegawczym był przegrany mecz ze wspomnianym liderem ligi, gdzie "Bianconeri" byli o klasę gorsi i mogą być zadowoleni, że przegrali jedynie 2:0. 

Sytuację uspokoił nieco wygrany Superpuchar Włoch z Napoli, a następnie udany rewanż na mediolańczykach w półfinale Pucharu Włoch, lecz katastrofa - bo tak należy ocenić odpadnięcie z FC Porto - nie wzięła się znikąd. Gdy wydaje się, że coś pozytywnego „rodzi się” w grze, kilka dni później następuje rozczarowanie. Po ograniu w prestiżowym meczu Champions League Barcelony, przyszła wymęczona wygrana z Genoą dzięki karnym Ronaldo. Zwycięstwo z Milanem, a już dwa tygodnie później zdeklasowanie przez Inter. W ostatnich kolejkach po potknięciu u siebie z Hellasem czy problemach z Crotone (!) i Spezią (!) mimo wygranych 3:0 - przyszedł dobry mecz z Lazio... a trzy dni potem klęska z Porto.

Regres zamiast rozwoju

W ostatnich latach klub dokonywał zmian, które miały uczynić go jednym z największych superklubów, rozszerzającym swoje wpływy na kolejne rynki. Zmiana używanego herbu klubu na bardziej nowoczesne logo czy serial o klubie na platformie Netflix to tylko niektóre z działań, podjętych w celu przejmowania inicjatywy, wykraczającej daleko poza murawę i szatnię. Także sprowadzenie Cristiano Ronaldo – mimo niezaprzeczalnych zalet sportowych – miało oczywiste walory marketingowe i było czymś w rodzaju prężenia muskułów.

Angelli, decydując się na zatrudnienie w roli szkoleniowca Maurizio Sarriego, a następnie Pirlo, pokazywał, że zamierza dokonywać dalszych zmian w klubie, szukając nowego futbolowego DNA. Były opiekun Napoli i Chelsea znany był ze swojej filozofii, nazwanej na jego cześć „sarrismo” czy „sarriball”. W największym skrócie, polega ona na bardzo ofensywnym stylu gry, opartym o rozegranie piłki krótkimi podaniami.

Efekty były mało zadowalające. Po dziewiątym z rzędu mistrzowskim sezonie trenerowi za współpracę podziękowano, a w jego miejsce zatrudniono Andreę Pirlo. Mimo niezaprzeczalnych zasług piłkarskich Pirlo był trenerskim „żółtodziobem”. Ufano jednak, że znany z wielkiej boiskowej elegancji i inteligencji w grze były gracz „Starej Damy” będzie potrafił zrobić z klubem kolejny krok do przodu i do wyników, które „należą się” niemal z automatu, dołoży efektowną grę w ofensywie.

Oliveira gol 1200.jpg
Liga Mistrzów: Juventus - Porto. Sensacja w Turynie. Wojciech Szczęsny mógł zachować się lepiej?

Tak się jednak nie dzieje. Poza nielicznymi chlubnymi wyjątkami, mecze Juventusu są ciężkie do oglądania. "Juve" już w poprzedniej kampanii zdobyło mistrzostwo z zaledwie 83 punktami – to najgorszy dorobek od sezonu 2010/11. Włoski trener, znany ze szczególnego zamiłowania do palenia papierosów przegrał też finał Coppa Italia i odpadł w Lidze Mistrzów z Lyonem, a to za wiele jak na klub z takimi aspiracjami. Mistrzostwo kraju było tylko bezwzględnym obowiązkiem i planem minimum.

Nieudana zmiana DNA

Największe sukcesy w XXI wieku klub z Turynu odnosił pod wodzą Marcelo Lippiego, Fabio Capello, Antonio Conte i Massimiliano Allegriego. Pomijając szczegóły ich pracy, nadrzędną wartością była dla nich niepohamowana chęć zwyciężania. Końcowym efektem miało być zwycięstwo i kolejny puchar w gablocie.

Zdawało się, że takie podejście jest wtłoczone w krwiobieg Juventusu. Historia rodu Agnellich i korporacji FIAT, słynne trzy gwiazdki na koszulkach symbolizujące 30. tytułów mistrza Włoch (niezależnie od istniejących przed laty kontrowersji po aferze calciopoli) zdawały się wysyłać przeciwnikom sygnał – niezależnie od wszystkiego, umiemy wygrywać, bo jesteśmy zwycięzcami. Nawet rywalizacja z Napoli i Diego Maradoną w latach 80. miała dość podobny wymiar – pewni siebie turyńczycy, a naprzeciw nich uważani powszechnie za dzieci gorszego Boga neapolitańczycy ze śp. Argentyńczykiem, jego legendą i problemami.

Andrea Agnelli chciał mieć ciastko i zjeść ciastko – do zwyciężania dołożyć rewolucję w ofensywnej grze. Póki co, można powiedzieć, że operacja przyjęła się źle, a pacjent czuje się coraz gorzej.

Mimo dostosowywania wizerunku klubu do kibica globalnego właściwie nikt nie wie, jak na boisku ma wyglądać Juventus. Po opartej na żelaznej dyscyplinie i zabójczo skutecznej grze z czasów Allegriego śladów jest coraz mniej, a mecze ogląda się jeszcze gorzej niż za Sarriego. Pirlo miota się w ustawieniu zespołu, grając przeważnie nudne 4-4-2 i uparcie szuka „kwadratowych jaj” w znajdowaniu zawodnikom nowych pozycji. O ile dość pozytywnie rozwija się dzięki temu Danilo, tak uparte trzymanie bliżej lewej strony pomocy Ramseya czy McKenniego albo wystawianie w linii z Ronaldo Dejana Kulusevskiego sprawia, że piłkarze często męczą się na boisku, a nawet przeszkadzają sobie wzajemnie.

Boiskowe ustawienie i niewykorzystywanie potencjału zespołu (jak idealnie stworzeni do 4-3-3 są skrzydłowi Kulusevski i Chiesa!) wynika również z coraz słabszej jakości piłkarskiej zespołu. Filozofia transferowa klubu była od lat bardzo podobna. Po pierwsze, wyjaławianie wewnętrznego rynku, po drugie wybieranie z innych lig - oprócz najbardziej obiecujących „perełek” - również doświadczonych mistrzów, nawet jeśli lekko „przykurzonych”. To oni po wejściu do szatni z tak pomnikowymi postaciami jak Chiellini czy Buffon przeżywali drugą lub kolejną piłkarską młodość. Gracze tacy jak chociażby Daniel Alves, Patrice Evra, Carlos Tevez, Mario Mandzukić, czy kolega Pirlo z mistrzowskiej drużyny 2006 roku, Andrea Barzagli, swoimi umiejętnościami, wspartymi latami doświadczeń gry w największych futbolowych meczach, szybko stawali się niezastąpieni.

Od odejścia Allegriego w 2019 roku zaczęto iść w innym kierunku. Sprowadzono wprawdzie z Ajaxu wielki talent – Matthijsa de Ligta – ale już zakontraktowanie Aarona Ramseya i Adriena Rabiota, którym kończyły się kontrakty, można było odebrać tylko jako wsparcie głębi składu, a nie budowanie podstawowej jedenastki. Wzmocnienie środka pola było pilną potrzebą (Arthur Melo również wypada najwyżej przeciętnie, nieustannie krytykuje go Fabio Capello), a gdy nadszedł tak ważny mecz jak ten wtorkowy, czy środek Ramsey-Arthur-Rabiot-Chiesa mógł równać się ze znakomitym kwartetem z przeszłości: Pirlo-Marchisio-Pogba-Vidal?

Sportowe uzupełnienia miały się nagle stać liderami zespołu i z tym zadaniem sobie nie poradziły, a obserwujący to wszystko z boku, łączony z Juventusem Manuel Locatelli z Sassuolo zapewne myślał, jak w takich okolicznościach potrafiłby przedstawić się piłkarskiemu światu.

Melodie przyszłości

Oczywiście, wszystko może być kwestią interpretacji, w końcu na przestrzeni lat zespół z Turynu odnosił sukcesy z równie słabym „na papierze” zestawem pomocników czy osłabiony na innej pozycji. Gdy jednak brakuje umiejętności czysto piłkarskich, wtedy kluczowe znaczenie bardzo często mają detale taktyczne. Fani do dziś wspominają choćby perfekcyjnie rozegrany mecz Ligi Mistrzów z Tottenhamem w 2018 roku. Wtedy, mimo osłabień, Higuain z Dybalą w kilka minut pozbawili szans na awans rozpędzony Tottenham.

Ronaldo 1200.jpg
Liga Mistrzów: porażka z Porto przeważyła? Media wieszczą odejście Cristiano Ronaldo z Juventusu

Gdy Andrea Pirlo spojrzał na ławkę swojego zespołu w trakcie rewanżowego starcia z portugalskim zespołem, mógł liczyć głównie na cud. Wobec kontuzji Dybali, do gry weszli: Kulusevski, który „zgasł” po udanym początku sezonu, Weston McKennie – bardzo ciekawy zawodnik, przekraczający granice boiskowych pozycji, ale wciąż niewystarczająco ograny na takim poziomie i Federico Bernardeschi, na myśl o którym fani „Starej Damy” mają w głowie jedynie obraźliwe epitety.

O ile „żądła” z podstawowej jedenastki mogą robić wrażenie – Federico Chiesa po przejściu z Fiorentiny zmierza drogą Roberto Baggio, a nie Bernardeschiego, Cristiano Ronaldo to klasa sama w sobie, a Alvaro Morata znajduje się w zaskakująco dobrej dyspozycji – to bez synergii z resztą drużyny, było za mało nawet na grający potem w osłabieniu zespół Sergio Conceicao.

Negatywną zmianę w selekcji piłkarzy bardzo dobrze widać na przykładach wymienionych wyżej nazwisk. Federico Chiesa był zawodnikiem znacznie przerastającym przeciętną Fiorentinę i grał w niej regularnie przez cztery sezony. Dzięki temu przyzwyczaił się do gry pod presją, wyrobił właściwą mentalność i to on przedłużył swoimi bramkami szanse zespołu. Jednak już sprowadzony latem z myślą o grze w pierwszym składzie Dejan Kulusevski, mimo wielkiego sezonu w Parmie, ma za sobą ledwie rok gry na najwyższym poziomie i musi się jeszcze wiele nauczyć.

Przyznał to nawet Wojciech Szczęsny w rozmowie na kanale FootTruck, gdy scharakteryzował go tymi słowami:
- Technicznie genialny, brakuje mu jeszcze takiego cwaniactwa, czegoś, co już w młodym wieku ma Chiesa. Chiesa jest już takim trochę chamem, który pójdzie „na przebitkę”, nawet w debiucie dostał czerwoną kartkę, bo może grał za bardzo „na przebitkę”. Dejan potrzebuje jeszcze troszkę dorosnąć do takiej piłki w wielkim klubie. Ale talent ma niesamowity, to może być jeden z czołowych zawodników na świecie – powiedział bramkarz reprezentacji Polski.

Nie jest przypadkiem, że to Chiesa błyszczy, a „Kulu” coraz częściej irytuje swoją grą. Amerykanin McKennie wyznacza trendy w futbolu, w przyszłości być może będzie wspominany jako odkrywca nowej boiskowej funkcji, ale w kluczowym momencie tacy zmiennicy nie „zamknęli” sprawy awansu. Nawet środek obrony, a więc chluba każdego włoskiego klubu, w ostatnich miesiącach ucierpiał. Karierę skończył Barzagli, Bonucci nie będzie młodszy, obecność Chielliniego na boiskach to sporadyczne popisowe występy emerytowanego mistrza, a sprowadzony po zaledwie 14 meczach dla Sassuolo Merih Demiral popełnił błąd, który kosztował utratę bramki z karnego.

Również Morata był dopiero trzecim wyborem w letnim oknie transferowym i choć kibice oraz eksperci bardzo doceniają jego grę, to na miejscu jedynej „dziewiątki” w klubie woleliby widzieć łączonych z klubem Edina Dzeko lub Luisa Suareza. Gdy do tego we wtorkową noc katastrofalny mecz grał Cristiano Ronaldo – szanse topniały jeszcze bardziej.

Stryjek Agnelli ma problem

Futbol bywa przewrotny i oczywiście, Morata mógł we wtorek w doliczonym czasie gry zapewnić awans, Kulusevski ośmieszyć rywala, McKennie wejść z głębi pola i w swoim stylu strzelić bramkę głową, a mur w dogrywce nie popełnić tak głupiego błędu. Mimo to, przy obecnym składzie i niedoświadczonym trenerze, który często zdaje się nie wiedzieć, jak chciałby grać, maleje prawdopodobieństwo końcowego sukcesu. Zakładając choćby najbardziej optymistyczny scenariusz we wtorek – niezależnie od wylosowanego rywala „Bianconeri” nie byliby faworytem w ćwierćfinale.

Władze Juventusu, z tak wielką dbałością pilnujące rosnących słupków finansowych, przy budowie zespołu zdają się myśleć, że „jakoś to będzie”. Mistrzowie Włoch wciąż zachowują szanse na dwa trofea, w finale krajowego pucharu zmierzą się z Atalantą, terminarz ligowy też im sprzyja. Mimo to, optyka we włoskim futbolu zaczyna się zmieniać i nikt już nie powie, że niezależnie co się będzie działo w trakcie sezonu, na końcu wszystko wygra „Juve”.

Pierwszy sezon eksperymentu z Pirlo zmierza ku końcowi i póki co Szczęsny mógłby przetłumaczyć Andrei Agnelliemu powiedzenie o stryjku, który zamienił siekierkę na kijek. Piłkarze męczą grą nie tylko swoich kibiców, ale i samych siebie. Pojedyncze powody do zadowolenia, jak rozwój De Ligta i Chiesy, gra Danilo w środkowej strefie, stabilizacja niezłej formy Rabiota czy McKennie jako raumdeuter - nie zapełnią klubowej gabloty. A historia wielkiej miłości, którą wysławia hymn zespołu z Piemontu, to zwłaszcza wielkie umiłowanie trofeów, których nie zapewni nawet najskuteczniejszy lobbing Agnellich.

Jakub Pogorzelski, PolskieRadio24.pl

Czytaj także: