Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Petar Petrovic 27.11.2021

Putin chce być postrzegany jako szaleniec. A jest pragmatyczny aż do bólu

Dotychczasowa krytyka Zachodu pod adresem Rosji za jej agresywną postawę przy granicy z Ukrainą, w Donbasie, w basenie Morza Czarnego, wywołanie kryzysu energetycznego i wspieranie reżimu Alaksandra Łukaszenki nie przynosi rezultatów. Dzieje się tak dlatego, że działania UE, pod wpływem Niemiec, prowadzone są niekonsekwentnie, a nakładane kary są nieadekwatne do czynów. Nie można bowiem domagać się od Moskwy zmiany polityki i w tym samym czasie traktować ją jako rozjemcę, partnera w rozmowach o bezpieczeństwie, czy godzić się na powstanie gazociągu Nord Stream 2.

O tym, że sytuacja na granicy ukraińsko-rosyjskiej jest zła, wiemy nie od dziś. Już poprzednie manewry rosyjskich sił wywoływały alarm i pytania o to, czy są to przygotowania do inwazji na szeroką skalę. Każda taka sytuacja jest na rękę reżimowi w Moskwie, który chce być postrzegany jako groźny, nielogiczny, nieracjonalny. Kto bowiem w XXI wieku chce jeszcze prowadzić wojny, zmieniać granice, odwoływać się do tak skompromitowanych tworów jak choćby Związek Sowiecki?

Władimir Putin chce. Od dawna deklaruje, że Rosja musi być tak silna jak w czasach ZSRS, gdy ten decydował o losach świata, negocjując jego kształt ze swoim głównym wrogiem - USA. Putin chce tego samego także dziś – decydować o bezpieczeństwie, zyskiwać uznanie dla swoich strefy wpływów. Wielokrotnie zwracał uwagę, że o losach świata, czy regionu europejskiego, powinny decydować mocarstwa, a nie "małe", nieliczące się według niego, kraje Europy Środkowo-Wschodniej, które powinny jedynie akceptować to, co im "duzi" przygotowali.

"Mali" mają się słuchać

Dlatego też, gdy wciąż – przede wszystkim ci "mali" – rzucają kłody pod realizację projektu Nord Stream 2, krytykują jego powstanie, domagają się sankcji - Moskwa się wścieka. Wścieka się także dlatego, że nawet jeśli w końcu uda się Niemcom "przepchnąć" tę inicjatywę na forum europejskim, to jednak NS2 będzie musiał podlegać prawu unijnemu, a to z kolei ograniczy główny cel jego powstania – cel polityczny - czyli możliwość większego niż do tej pory wpływania na Europę, poprzez stosowanie szantażu energetycznego.

Rosja nie chce czekać, Rosja nie chce być kontrolowana, Rosja chce, by to Europa przyjęła jej zasady gry i się im podporządkowała. Dlatego też Kreml postanowił zagrać mocną kartą – uderzył na wielu kierunkach, uderzył mocno, nie kryjąc się z tym.

Wywołanie kryzysu energetycznego, hybrydowy atak białoruskiego reżimu na granice Polski i krajów bałtyckich, militaryzacja granicy z Ukrainą, podsycanie konfliktu w Donbasie – to wszystko ma na celu wywołanie lęku na Zachodzie, zmobilizowanie przede wszystkim nowej niemieckiej koalicji rządzącej, do przyspieszenia w narzucaniu innym krajom polityki "dialogu" z Kremlem.

Czytaj także:

"Dialog" jako dyktat

"Dialogu", którego celem jest branie w nawias łamania przez Moskwę prawa międzynarodowego, prześladowanie własnego społeczeństwa i koncentrowanie się na realizowaniu wspólnych interesów. Berlin pokazał, na przykładzie Nord Steam 2, jak to wygląda w praktyce – odrzucił apele sojuszników z UE i NATO, odrzucił solidarność europejską z Europą Środkowo-Wschodnią, odrzucił także kwestie etyczne i moralne, którymi tak często się szczycił na arenie międzynarodowej. I z których realizacji chciałby często rozliczać innych.

Taka polityka Niemiec wobec Rosji jest głównym powodem tego, że Moskwa pozwala sobie dziś na tak agresywne ruchy. Jakich konsekwencji może się bowiem spodziewać? Tego, że Bruksela wyrazi swoje "zaniepokojenie", że wystosuje apel, że będzie wspominać o potrzebie realizowania postanowień mińskich, że zastosuje sankcje, które uderzą w grupkę urzędników?

Tym ma się przejąć reżim Putina? Tego ma się przestraszyć? To ma zmusić go do odejścia od realizacji swoich planów?

Skoro w tym samym czasie Angela Merkel, a za nią i inni politycy europejscy przeprowadzają rozmowy z Władimirem Putinem, prosząc go o "zdyscyplinowanie" Alaksandra Łukaszenki. Tak jakby to Putin nie był głównym reżyserem tego spektaklu, a Łukaszenka jedynie jego realizatorem. Takie stawianie Rosji przez Zachód – w roli rozjemcy, w konfliktach, które sama zapoczątkowała bądź do których się przyczyniła – jest właśnie realizowaniem w praktyce planów Kremla.

>>>Z danych wywiadów NATO wynika, że Rosja zgromadziła w pobliżu Ukrainy między 80 a 90 tysięcy jednostek. Dalszych kilkadziesiąt tysięcy rosyjskich jednostek stacjonuje na Krymie.

Donbas porażką Zachodu

To, że polityka taka nie ma szans powodzenia, pokazuje sytuacja na wschodzie Ukrainy. Wszyscy wiedzą, że to Rosja zaatakowała ten kraj, że wywołała walki w Donbasie, że wspiera tamtejszych separatystów, że anektowała Krym - a później jest traktowana jak "rozjemca", którego prosi się o uspokojenie tychże separatystów.

Strona polska wielokrotnie mówiła, że restrykcje nakładane na Kreml muszą być na tyle silne, by wymusić na nim respektowanie prawa międzynarodowego. Innej możliwości nie ma. Rosja rozumie tylko język siły.

Obecna ofensywa dyplomatyczna polskiego rządu pokazuje, jak ważne jest, by Warszawa wskazywała Europie Zachodniej, jaki jest rzeczywisty obraz zagrożenia płynącego ze Wschodu. Wychodząca bowiem stamtąd fala dezinformacji jest na tyle silna, że należy jej się przeciwstawić z całą stanowczością.

Dotyczy ona zarówno granic naszego kraju i państw bałtyckich, jak i Ukrainy, która zagrożona jest, na co wskazują również amerykańskie władze, militarnym atakiem ze strony Rosji. Z jednej strony chodzi o możliwą ofensywę na wielu kierunkach, z drugiej, na mające już miejsce działania dezinformacyjne, ataki hybrydowe, z próbą wywołania zamieszek, a, jak się okazuje, teraz i obaleniem prezydenta.

Ostrzeżenia Ukrainy

Podczas piątkowego oświadczenia dla mediów prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski powiedział, że na początek grudnia zaplanowany został zamach stanu. Poinformował, że władze dysponują nagraniami, na których z przedstawicielami z Rosji omawiany jest udział oligarchy Rinata Achmetowa w przewrocie. Zaznaczył on przy tym, że Achmetow może być tego nieświadomy i że jest wciągany w te plany przez swoje otoczenie. Oskarżony nie skomentował dotąd tych zarzutów.
Zełenski podkreślał przy tym, że chociaż sytuacja na granicy z Rosją jest traktowana przez Kijów jako zagrożenie, to, zaznaczył, Ukraina od ośmiu lat jest w stanie wojny i atak jest możliwy każdego dnia.

Powiedział również, że liczy na to, że Putin publicznie oświadczy, iż nie planuje ataku na Ukrainę. Zaznaczył, że chociaż sytuacja przy granicy jest poważna, to jednak należy zauważyć, że liczba rosyjskich żołnierzy jest tam niższa niż wiosną. Nie wykluczył on jednak, że może nastąpić eskalacja sytuacji, na co, jak podkreślał, Ukraina jest gotowa.

Zapowiedział także, że jego administracja będzie rozmawiać z Rosją i wyznaczył do tego kontaktu szefa swojego biura - Andrija Jermaka.

Wymuszenie ustępstw

Jednak nawet wśród władz i wojskowych Ukrainy istnieją różnice w ocenie obecnej sytuacji na granicy ukraińsko-rosyjskiej. Słychać głosy, jak choćby naczelnika głównego zarządu wywiadu ministerstwa obrony Ukrainy Kyryła Budanowa, że trzeba się liczyć z inwazją na wielu kierunkach i że może do niej dojść na początku przyszłego roku.

Z kolei szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy Ołeksij Daniłow oceniał, że chociaż nie ma wątpliwości, że "Putin nie zdejmuje z agendy dziennej kwestii zniszczenia" Ukrainy, to jednak uważa, że ruchy wojsk rosyjskich przy granicy, rotacje mają na celu wymuszenie na Joe Bidenie, by ten usiadł z Władimirem Putinem do stołu i zgodził się na jego warunki.

To zaś kolejny raz pokazuje, że właśnie siła, zdecydowanie, solidarność są bronią, której należy używać wobec Kremla. Kremla, który wyczuwa słabość, zniechęcenie, podziały – gra nimi i wykorzystuje na swoją korzyść.

Petar Petrović