Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Ewa Zarzycka 04.03.2022

O. Filip Buczyński o pomocy chorym dzieciom z Ukrainy: robimy swoje, Bóg błogosławi, ludzie wspierają

- Zgodnie z prawem ukraińskim, jeśli dziecko jest ciężko chore, ojciec może przekroczyć granicę. I oni ze łzami w oczach pytają - to co, wracamy za parę dni na Ukrainę? Ja nie wiem, co im powiedzieć; przypomina się od razu rok 1939, gdy my mieliśmy nadzieję, że Francuzi i Anglicy rozbiją szybko Niemców w proch - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl o. dr Filip Buczyński, franciszkanin, psychoterapeuta, psychoonkolog, założyciel i prezes Lubelskiego Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia.  

Ewa Zarzycka, PolskieRadio24.pl: W kierowanym przez Ojca Lubelskim Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia przebywa już 9 rodzin z chorymi dziećmi z Ukrainy. Skąd one są?

O. dr Filip Buczyński: Wszystkie były w hospicjach w Równem, w Charkowie albo we Lwowie. Nasi medycy najpierw proszą ukraińską stronę – lekarzy, którzy tam koordynują transport, o całą dokumentację i sprawdzają, czy te dzieci kwalifikują się do opieki paliatywnej w Polce. Kwalifikują się, bo mamy bardzo podobne jednostki chorobowe. Zgłaszamy ich, na mocy decyzji ministra zdrowia, do NFZ jako swoich pacjentów.

Ale wcześniej muszą do Polski dojechać. Jak?

Podróż pierwszego dziecka, które do nas przyjechało, 16-letniego Wadima z guzem mózgu, trwała blisko 50 godzin. Jechali starym busem, który się psuł. Woda się gotowała, padły akumulatory, lecz jakoś dociągnęli do granicy. Inne dziecko, które przewoziłem, jechało 51 godzin. Z nim rodzina - matka z babcią, pięcioro dzieci, najmłodsze roczek. Proszę to sobie wyobrazić.

Transport nieuleczalnie chorych dzieci do Polski zawsze tak wygląda?

12 dzieci przywiózł pociąg humanitarny, który przyjechał do Polski 2 marca. Jedno z nich trafiło do nas, pozostałe pojechały do Warszawy i stamtąd zostały rozwiezione po okolicznych hospicjach.

W jakim stanie są Ojca nowi podopieczni?

W różnym. Ostatnio przyjąłem dziecko, które ma bardzo ciężką postać porażenia mózgowego, niedowład rąk i nóg, napady lekoopornej padaczki. Większość to dzieci leżące, więc należało zagwarantować łóżka szpitalne, rehabilitacyjne. Najbardziej dramatyczne są pierwsze spotkania z chorymi i ich rodzinami – najczęściej matkami i babciami, bo mężczyźni zostali walczyć. Przyjmowałem rodzinę, gdzie była babcia i siedmioro dzieci. Najstarsze 10 lat. Podczas transportu dzieci w samochodzie wymiotują, sikają, wszystkie są zalęknione.   

Mówi Ojciec o rodzinach, czyli z chorymi przyjeżdża ich zdrowe rodzeństwo i dorośli. Muszą gdzieś mieszkać.

Mam na górze hospicjum hostel. Teraz te pokoje są przystosowywane do potrzeb, czyli wstawiam tam łóżka medyczne i wszystko, co jest potrzebne. Rodzice sprawują tam opiekę nad dziećmi w ramach opieki domowej i mieszkają. Ich zdrowe rodzeństwo też. Jest ich kilkanaścioro. Biegają, bawią się zabawkami, które im przywieźliśmy. I skaczą po mnie.

Te rodziny – to wyłącznie kobiety?

Mamy kilku mężczyzn, bo zgodnie z prawem ukraińskim, jeśli dziecko jest ciężko chore, ojciec może przekroczyć granicę. Oni ze łzami w oczach pytają – to co, wracamy za parę dni na Ukrainę? Ja nie wiem, co im powiedzieć; przypomina się od razu rok 1939, gdy my mieliśmy nadzieję, że Francuzi i Anglicy rozbiją szybko Niemców w proch.

Kto wam pomaga? Przecież to dodatkowy, wielki wysiłek

Udało nam się pozyskać kilkoro lekarzy, w tym jedną panią doktor z Ukrainy, która sama z dzieckiem uciekła. Ale jest problem. To specjalista, lecz z dyplomem, który nie jest u nas nostryfikowany, więc nie może w Polsce wykonywać swojego zawodu. Współpracuję z Lubelskim Forum Pracodawców - jeden telefon i znalazł się właściciel firmy gotów od razu zatrudnić wszystkich ośmiu mężczyzn z Ukrainy. Legalnie.

Lecz?

Według urzędu wojewódzkiego, komórki ds. cudzoziemców, nie mam prawa owych mężczyzn przyjąć, a jak rozmawiam z kimś na szczeblu ministerialnym, to słyszę, że mam prawo. Ale trzeba poczekać na specustawę. Czekam na nią niecierpliwie także dlatego, że ma dać prawo pracy w swoim zawodzie wszystkim, którzy do nas przyjechali. Tej pani doktor z Ukrainy też. Zależy mi na tym, aby ci ludzie mogli normalnie funkcjonować, z czasem wynająć sobie mieszkanie i być na swoim. Dzieci chore oczywiście pozostaną pod naszą opieką.

Czego najbardziej teraz potrzebuje hospicjum?

Musimy kupić samochód do transportu, bo nie mamy. Obiecał nam Jurek Owsiak fiata doblo. To doskonały samochód do przewozu jednego dziecka z matką czy pielęgniarką. Na to liczymy. Firmy cateringowe zapewniły nam jedzenie do końca miesiąca, otrzymaliśmy dużo artykułów spożywczych, dużo łóżek, lodówek, dwie pralki, ssak, inhalator.

A pomoc w opiece nad dziećmi?

W ramach wolontariatu przy chorych będą pomagać studenci medycyny. Zdrowymi zajmą się studenci pedagogiki UMCS – będą do nas przychodzili. Mam też propozycje różnych domów kultury, by tam dzieci dowozić na zajęcia. Myślę, że zabawa jest najbardziej naturalną przestrzenią, w której dzieci odreagowują różne emocje. I mam nadzieję, że dla rodziców uda mi się znaleźć jakiegoś psychologa ukraińskiego, który tu mieszka i pracuje - jeśli oczywiście będą chcieli.  

To, co robi Ojciec i inne hospicja – np. Fundacja Gajusz z Łodzi, to nie jednorazowy zryw, lecz cała akcja. Mam rację?

Przypuszczam, że w ciągu najbliższych dni będą przyjeżdżały do nas kolejne dzieci, będziemy takim punktem tranzytowym. Niech pobędą u nas kilka dni, odpoczną, najedzą się, wyśpią, zostaną przebadane i potem niech jadą dalej, do innych hospicjów. A u nas zwolni się miejsce, by przyjmować kolejne dzieci. Taki to jest pomysł na dziś. Robimy swoje, Pan Bóg błogosławi, ludzie pomagają. I idzie.

Czytaj także:

Rozmawiała Ewa Zarzycka