Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PolskieRadio24.pl
Agata Sulińska 08.04.2022

Niemcy pomagają Ukrainie, czyli nowa komedia braci Marx. Felieton Miłosza Manasterskiego

Rząd RFN robi wszystko, żeby prezydenta Rosji Władimira Putina w tych trudnych dniach podtrzymać w dobrym nastroju i niezachwianej wierze w swoich niemieckich przyjaciół - pisze w swoim najnowszym felietonie Miłosz Manasterski.

Niemcy - motor integracji europejskiej, państwo, które we własnym przekonaniu oczyściło się już z odpowiedzialności za II wojnę światową (w związku z czym nie zamierza płacić Polsce reparacji wojennych). Berlin ze swoją w pełny wykrystalizowaną moralnością oraz w trosce o najważniejsze wartości europejskie ustami swojej wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego niedawno deklarował chęć "zagłodzenia Polski i Węgier". To odpowiedź niemieckiej wrażliwości na rzekome prześladowania sędziów i inne wyimaginowane naruszenia praworządności o charakterze jedynie potencjalnym nad Wisłą i Dunajem.

Aż trudno sobie wyobrazić jak radykalnie powinny być, wobec tego działania niemieckich władz w sytuacji tak ogromnego naruszenia prawa międzynarodowego i praw człowieka przez Federację Rosyjską atakującą Ukrainę. Niemcom zdaje się też trudno to sobie wyobrazić, dlatego podejmują działania o charakterze… komicznym. Wsparcie Niemiec dla Ukrainy to scenariusz komedii w stylu braci Marx. To remake połączonych "Kaczej zupy", "Sucharków w kształcie zwierząt" i "Braci Marx na Dzikim Zachodzie". Amerykańscy komicy w swoich filmach z reguły tak pomagają innym, że sytuacja poszkodowanych zdecydowanie się pogarsza. Niepokojąco przypomina to działania niemieckiego rządu. 

Takie mam zasady. A jeśli ci się nie podobają, mam też inne 

Zaczęło się od tego, że Niemcy, czwarty na świecie producent broni, odmówił przekazania uzbrojenia atakowanej Ukrainie. Odmówił państwu, którego PKB jeszcze przed rosyjską agresją stanowiło jedynie mały ułamek (1/19) PKB Niemiec. Nawet gdyby Niemcy oddawali teraz Kijowowi wszystko, co wyprodukują w swojej zbrojeniówce, ich gospodarka w ogóle by tego nie zauważyła. Rząd RFN odmówił jednak nie z powodów ekonomicznych, tylko etycznych, tłumacząc, że nie posyłają broni tam, gdzie może zostać użyta podczas konfliktu.

"Takie mam zasady" - stwierdza w jednym z filmów Groucho Marx i dodaje po chwili: "Jeśli ci się nie podobają, mam też inne". Wyobraźcie sobie w tej roli kanclerza Olafa Scholza, który tłumaczy, dlaczego Niemcy sprzedawali Rosji broń pomimo unijnego embarga. RFN już po aneksji Krymu w 2014 roku, pomimo konfliktu w Donbasie, dostarczyło do ​​Rosji uzbrojenie o wartości bagatela 121,8 mln euro. Niemcy mogą mówić, że nie chcą by ich broń zabijała na Ukrainie, tyle, że ona już tam jest i już to robi. Tyle, że w rękach rosyjskich oprawców. 

Szpital polowy jako narzędzie obrony, czyli M.A.S.H. po niemiecku 

Pod wpływem międzynarodowej presji (także bardzo silnej ze strony polskich władz) Niemcy postanowili w końcu wzmocnić militarnie Ukrainę.  Dostarczając jej szpital polowy (czy kanclerz Scholz jest fanem serialu "M.A.S.H." albo filmu Roberta Altmana pod tym samym tytułem?). Do pakietu dodali też hełmy. Historia niemieckiego szpitala na peryferiach zapewne jeszcze ujrzy światło dzienne, natomiast sprawa hełmów to już legenda. Najpierw nie można było zorganizować ich dostawy, ponieważ niemieccy urzędnicy nie wiedzieli na jaki adres je skierować. Wiadomo, że ordnung muss sein i nie może niemiecki kurier biegać z hełmami po całym Kijowie szukając kogoś, kto potwierdzi odbiór przesyłki. Parę tygodni zajęło ustalenie czy do paczkomatu, na stację benzynową czy do ministerstwa. W końcu hełmy dotarły. Pięć tysięcy. To jednak nie koniec niemieckich żartów. Odbiorcy otworzyli przesyłkę, a tam niespodzianka. Hełmy okazały się drugiej świeżości, o bardzo plastycznym charakterze. Rosjanie na pewno pękali ze śmiechu, kiedy Ukraińcom niemieckie hełmy pękały w rękach.

Oczywiście kanclerz Niemiec zapewnił wszystkich, że oni wcale nie robią sobie żartów i naprawdę chcą pomóc Ukrainie. W ramach wietrzenia magazynów Bundeswera znalazła kilka zapleśniałych skrzyń. Adres już mieli, więc wysłali je do Kijowa, chwaląc się we wszystkich mediach, że już trudno, zasady zasadami, ale patrzeć nie mogą na to, co dzieje się na Ukrainie, więc w końcu oddadzą przestarzałą broń przeciwlotniczą i przeciwpancerną. Trochę pordzewiałą, ale wystarczy dobrze przesmarować. Kurier zabrał przesyłkę a niemiecka minister obrony powiedziała, że wystarczy już tych hojnych darów. Więcej nic już dać nie mogą. Bo jakby więcej dali, to jeszcze tak uzbrojona Ukraina z rozpędu sama podbije Rosję. Może i dobrze, że na tym się skończyło, bo podobno broń okazała się po części zepsuta i niebezpieczna dla użytkowników. Taki kolejny slapstickowy klasyk: pociągasz za spust a broń wybucha ci w ręku. 

Koncertowe qui pro quo 

Po sukcesach na polu militarnym Niemcy postanowili odnieść sukces na polu kultury. Prezydent Frank-Walter Steinmeier postanowił zorganizować koncert solidarności dla Ukrainy. Wiadomo, że Rosjanie z natury są głęboko wrażliwi muzycznie, więc jak dowiedzą się, co jest grane w Berlinie, natychmiast zrobią rozejm i przyjadą na koncert. Zadbano zatem o rosyjski repertuar i najlepszych rosyjskich wykonawców. Ukraińskich artystów nie zaproszono, żeby nie drażnić Rosjan. Koncert był piękny, rosyjscy muzycy znakomici. A że nie udało się przerwać działań wojennych ma to być wina Polski. Rosyjskie wojsko nawet chciało już jechać na Berlin, ale po drodze stoi nasza armia, więc zrezygnowali.

Mimo, że z koncertem wyszło, jak wyszło, Niemcy nie powiedzieli ostatniego słowa, jeśli chodzi o wsparcie Ukrainy. Zorganizowali nawet masową demonstrację. Doszło co prawda do nieporozumienia, bo niemieccy urzędnicy nie dostali jeszcze nowej instrukcji od kanclerza Scholza. Więc nie wiedzieli, że powinni pozwolić na demonstrację przeciwko Putinowi, a zakazać tej popierającej Putina. Demonstracja przez to bardzo się udała i wzięło w niej udział mnóstwo Rosjan z namalowanymi na samochodach i flagach literami "Z". Cel pokojowy tak czy owak został osiągnięty - w trakcie demonstracji nikt w Berlinie nie zginął. A to przecież najważniejsze. 

Niemiec płakał jak oddawał 

Teraz dowiadujemy się, że powiedzonko "Niemiec płakał jak sprzedawał" nabiera nowego znaczenia. Według "Politico", po czterdziestu czterech dniach krwawej wojny, kanclerz Scholz zatrzymał przekazanie Ukrainie używanych niemieckich czołgów. Podobno mało jeżdżone, nie bite. Niby nie potrzebne, a jednak żal oddawać.

W ten sposób rząd w Berlinie nieprzerwanie stara się utrzymać dobry nastrój Władimira Putina. Dba także o to, żeby nic mu tego humoru nie psuło, wystarczy, że Ukraina ciągle się skutecznie broni a polskie władze ciągle forsują jakieś nowe sankcje.

Problem w tym, że do śmiechu wcale nie jest Ukraińcom, którzy giną z rąk ruskich sołdatów na froncie, w bombardowaniach i od strzałów w tył głowy. Nam w Polsce też nie jest zbyt wesoło z takimi sąsiadami, partnerami w NATO i Unii Europejskiej. Na jednym ze swoich filmów Groucho Marx mówił: "Nie chciałbym należeć do klubu, który chciałby mieć kogoś takiego jak ja, za członka". Tak powinni się dzisiaj czuć niemieccy politycy, jeśli mają jeszcze realistyczną ocenę swoich działań w sprawie rosyjskiej agresji na Ukrainie.

Miłosz Manasterski