Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Michał Szewczuk 29.04.2022

Dramat Mariupola. "Ludzie umierali na stołach operacyjnych, gdy na szpital spadła bomba"

Anestezjolog z Mariupola, któremu w połowie kwietnia udało się uciec z oblężonego miasta na rowerze, opowiedział, że do szpitala, w którym pracował, przywożono "wiele martwych dzieci". - Ludzie umierali na stołach operacyjnych, bo po uderzeniu bomby nie było prądu i tlenu dla pacjentów - relacjonował.

- Kiedy zaczęła się wojna, jeszcze przez trzy dni pracowałem w swoim szpitalu (dziecięcym). Potem zaproponowano mi, bym przeniósł się do szpitala wojskowego, bo tam brakowało anestezjologów, a przywożono zarówno wojskowych, jak i cywilów, nawet dzieci. Pracowałem tam trzy tygodnie, dopóki nas nie zbombardowali - relacjonował na łamach portalu Hromadske Anton Hrycunow, 29-letni anestezjolog z Mariupola.

- Rosjanie zrzucali na nas nie tylko bomby, ale także miny. Za którymś razem trafili w oddział reanimacji, on zawalił się do piwnicy. Zaczęliśmy umieszczać pacjentów w ocalałej części piwnicy - opowiedział medyk.

Ludzie ginęli, bo w szpital trafiła bomba

Wśród pacjentów była matka dwójki dzieci, której amputowano nogę nad kolanem. Została ranna w trakcie bombardowania, gdy wyszła z ukrycia, by przygotować dzieciom coś do jedzenia. - Przywozili do nas dzieci, które nie przeżyły – po prostu nie zdążyły dojechać do szpitala. Najciężej było pracować z dziećmi, a potem wychodzić do rodziców, by powiedzieć, że ich dziecko umarło - mówił Hrycunow.

Lekarz wspominał, jak w wyniku bombardowania w szpitalu zabrakło prądu, przez co pacjenci przestali otrzymywać tlen. - Szybko nie dało się tego naprawić, dlatego wiele ludzi umarło na stołach operacyjnych. Mogliśmy ich uratować, ale z powodu nalotu oni zginęli - podkreślił.

"Widzieliśmy na drodze rozerwane ciała"

Gdy rosyjskie wojska zaczęły się zbliżać do szpitala wojskowego, przeniesiono go na teren zakładów metalurgicznych Azowstalu, który obecnie jest zablokowany i bombardowany przez siły rosyjskie. Hrycunow przekazał, że proponowano mu, by również dołączył do personelu medycznego, lecz on obawiał się, że może się "nie wydostać" i jako cywil skorzystał z prawa do odmowy.

Do domu w innej dzielnicy Mariupola mężczyzna przedzierał się wraz ze znajomą – medyczką wojskową - trzy dni. - Były tam walki czołgów, musieliśmy się chować. Widzieliśmy na drodze rozerwane ciała, miny przeciwczołgowe. 800 metrów od nas Rosjanie ostrzelali samochód osobowy z cywilami - wspominał medyk.

Wiele razy zatrzymywali ich rosyjscy żołnierze, sprawdzając dokumenty, a także dokonując oględzin jego – czy ma tatuaże, ślady po kamizelce kuloodpornej. - Mówiłem, że jestem lekarzem, ale szpital zbombardowali - opowiedział Hrycunow.

Ucieczka z miasta

Jeszcze miesiąc medyk ukrywał się z rodzicami w swoim domu. Zapas jedzenia w domu był, ale wodę trzeba było przynosić z rzeki. Jak mówi lekarz, miała "słonawy smak".

Gdy udało mu się zorganizować ewakuację dla rodziców, lekarz postanowił wyjechać z miasta. Wraz z koleżanką, wojskową, uciekali na rowerach przez pola, by uniknąć filtracji (kontroli). - Gdyby zobaczyli moje sieci społecznościowe, gdyby dowiedzieli się, że koleżanka jest wojskową – nigdy byśmy się nie wydostali - mówił.

Zobacz także:

Oglądaj całodobowy przekaz z Ukrainy w streamingu portalu PolskieRadio24.pl:

ms