Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Katarzyna Pyssa 05.06.2022

"Tu było prawdziwe piekło". Wstrząsająca relacja ukraińskiego dowódcy z Charkowa

- Zlikwidowaliśmy 22 orków (Rosjan), a dwóch wzięliśmy do niewoli. (...) Wchodziliśmy do szkoły i od razu na nich natrafialiśmy, więc strzelaliśmy do siebie patrząc sobie prosto w twarz - opowiada dowódca ukraińskich wojsk specjalnych z Charkowa o pseudonimie "Gucci". W pierwszych dniach wojny dowodził on natarciem na rosyjskie pododdziały. - Tu było prawdziwe piekło - wspomina.

24 lutego, kiedy Rosjanie rozpoczęli inwazję na Ukrainę, pojawili się też w Charkowie, na północnym wschodzie kraju. Dzień później wdarli się do centrum miasta. Ukraińcy odparli atak i oswobodzili centrum, ale okupanci nie opuścili miasta, tylko ukryli się w szkole podstawowej przy ulicy Szewczenki. Walki trwały od szóstej rano do późnego wieczora.

- Było ich 24, dwóch wzięliśmy do niewoli, a 22 orków zlikwidowaliśmy - opowiada "Gucci". W jego oddziale także były straty.

"Strzelaliśmy patrząc sobie prosto w twarz"

Komandos pokazuje skalę zniszczeń i ogrom walk, które prowadzili w szkole ukraińscy specjalsi. Budynek jest doszczętnie zniszczony - nie ma dachu, górnego piętra, ścian. Żołnierz wyciąga telefon, pokazuje zdjęcia zabitych. Gdy przegląda kolejne fotografie i dochodzi do młodego, około 20-letniego rosyjskiego żołnierza leżącego z raną postrzałową w głowę, "Gucci" przeklina i unosi się. - Ot suka, ten to zabił wielu z naszych - mówi.

Jak wyjaśnia, był to snajper, który "zdejmował" jego żołnierzy starających się wejść do budynku. - Strzelał z dachu. Celnie - przyznaje komandos. - Ale nasi go załatwili - podkreśla.

Wraz z "Guccim" po szkole oprowadzają dwaj jego podkomendni. Opowiadają, że była to ciężka walka. Dokładnie pamiętają każdego z zabitych. - Wchodziliśmy do szkoły i od razu na nich natrafialiśmy, więc strzelaliśmy do siebie patrząc sobie prosto w twarz - mówią. - Cóż, to już taka normalna, codzienna robota - przyznają.

Ukraińcy podkreślają, że Rosjanie wiedzieli, który obiekt wybrać na umocniony schron. - Granaty odbijały się od ścian i nie mogliśmy zlokalizować, z którego miejsca w nas rzucają - kontynuuje opowieść jeden ze specjalsów.

Podpalenie szkoły

Walki były zaciekłe, trwały od rana do późnego wieczoru. Do pomocy Ukraińcy ściągnęli także inne jednostki. "Gucci" pokazuje na ziemi ślady po czołgach i wozach opancerzonych służb specjalnych, które przyjechały pod szkołę, by pomóc jego grupie w likwidacji oddziału wroga.

O negocjacjach nie było mowy. - Podjęliśmy próbę rozmowy, proponowaliśmy, by się poddali i poszli do niewoli, ale nie było odzewu. - Zadecydowali, że będą walczyć do końca - mówi komandos. - Dowódca rosyjski wydał rozkaz, że mają walczyć do końca - opowiadają ukraińscy żołnierze. - Zastrzeliliśmy go jako jednego z pierwszych - podkreślają.

Czytaj także:

- Snajperzy "zdejmowali" nas, kiedy próbowaliśmy przedostać się na kolejne piętra, dlatego wydałem rozkaz, by podpalić szkołę, bo musieliśmy chronić naszych żołnierzy - przyznaje "Gucci". Rosjanie w panice zaczęli wyskakiwać z okien. - Ostatecznie zlikwidowaliśmy całą grupę - 22 orków, a dwóch z nich wzięliśmy do niewoli. Potrzebowaliśmy informacji, co planują - zaznacza "Gucci".

Prawdopodobnie grupa rosyjskich żołnierzy, która zginęła w szkole, to rosyjski specnaz, czyli wojska specjalnego przeznaczenia.

kp