Kapitan Tadeusz Wrona przyznaje, że jeśli awaryjne lądowanie Boeinga 767 było cudem, to redemptoryści z relikwiami mogliby latać na pokładzie samolotu zawsze. - Święte rzeczy w samolocie nie przeszkadzają - mówi.
W rozmowie z "Newsweekiem" pilot wspomina ostatnie chwile przed lądowaniem. Przyznaje, że od początku wierzył, że uda mu się bezpiecznie zatrzymać maszynę. Przed rozpoczęciem manewru "nawet się nie przeżegnałem" - mówi. Dodaje jednak, że poklepał po plecach drugiego pilota i podziękował mu za współpracę.
- Na pewno nasze lądowanie jest dowodem na to, że Polaków nie muszą spotykać tylko nieszczęścia - przekonuje.
Sam manewr pilot wspomina z humorem. Rozdzielając zadania poprosił szefa pokładu o przygotowanie pasażerów do awaryjnego lądowania. Dlaczego?
- Nie słyszała pani dowcipu? Nie chciałem krakać - żartuje w rozmowie z dziennikarką. Na koniec rozmowy dodaje, że zacznie grać w totolotka, bo we wtorek uświadomił sobie, że ma szczęście.
Zobacz galerię DZIEŃ NA ZDJĘCIACH>>>
Newsweek, wit