Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Beata Krowicka 26.03.2014

Prawy Sektor. "Zdradzone dzieci ukraińskiej rewolucji"

Zabicie Oleksandra Muzyczki, lokalnego działacza Prawego Sektora znanego pod pseudonimem „Sasza Biały”, jest symbolicznym końcem ukraińskiej rewolucji i potwierdzeniem starej zasady, że „rewolucja zawsze zjada swoje dzieci”. Tak było w czasach rewolucji francuskiej, tak jest i dzisiaj na Ukrainie.

Nikt nie może odmówić bojownikom Prawego Sektora zaangażowania i odwagi w czasach kiedy ważyły się losy rządu prezydenta Wiktora Janukowycza. Można nawet powiedzieć więcej - gdyby nie oni,  jego władza trwałaby nadal.

To przecież Prawy Sektor, wbrew woli trójki liderów opozycji, rozpoczął budowę barykad na ulicy Hruszewskiego. To oni zanegowali porozumienie ministrów spraw zagranicznych Polski i Niemiec z władzami i stali przed budynkiem Rady Najwyższej, aby wymusić dymisję prezydenta Janukowycza. Można oczywiście twierdzić, że nie miało to zbyt wiele wspólnego z zasadami prawa i demokracji. Na tym jednak właśnie polega rewolucja.

Kiedy zwyciężyli, nagle stali się bohaterami. Jeden z liderów partii, Artiom Skoropadzki, mówił mi, gdy rozmawialiśmy w Kijowie: - To nie my dokonaliśmy rewolucji, bo dokonał jej ukraiński naród. My jednak zawsze byliśmy w awangardzie.

Z barykad na salony

Nie sposób się z tym nie zgodzić. Nagle młodzi ludzie z zupełnie marginalnych prawicowych organizacji znaleźli się w samym sercu politycznych wydarzeń - na politycznych salonach . W normalnych warunkach politycy traktowaliby ich jak niebezpiecznych ekstremistów. Po rewolucji stali się ich kolegami. Wspólny pobyt na barykadach zobowiązuje.

Sami liderzy Prawego Sektora także poczuli własną siłę i popularność. Kiedy byłem w ich biurze w Kijowie, ze zdumieniem obserwowałem kolejki interesantów, którzy przyszli „załatwić sprawy”. Był tam mężczyzna, od którego starano się wymusić łapówkę, była kobieta której chuligani okradli działkę, a także wiele innych osób. Wszyscy cierpliwie czekali na swoją kolej aby wejść do biura i prosić „chłopców" o pomoc. Oczekiwano, że przyjadą i zrobią porządek. I często tak się działo. - Jesteśmy trochę Robin Hoodami. Ludzie wiedzą, że nie boimy się milicji i przychodzą do nas - twierdził Skoropadzki.

Tak naprawdę wszystko wyglądało dużo gorzej. Na Ukrainie, gdzie egzaminu nie zdają skorumpowane sądy, milicja i prokuratura, działa tylko Prawy Sektor. W upadłym państwie to oni wymierzają sprawiedliwość. Robił to też „Sasza Biały”, kiedy targał skorumpowanego prokuratora.

Wraz z rosnącą popularnością i skutecznością, przyszła chęć na przejęcie całej władzy. Prawy Sektor przekształcił się w partię polityczną. Jej lider Dmytro Jarosz został kandydatem na prezydenta.

Z publicystyki partyjnej zaczęła znikać nacjonalistyczna ideologia. Prawy Sektor to związek kilku skrajnie nacjonalistycznych organizacji z których najsilniejsze to Tryzub i UNA-UNSO. W ramach wchodzenia na polityczne salony wyrzucono rasistowski „Biały Młot”.

W rozmowach ze mną działacze unikali też tematu rewizji granic z Polską chociaż przyznawali, że „historyczne ukraińskie ziemie leżą w granicach Polski”.

To „cywilizowanie” Prawego Sektora miało też swoją ciemną stronę. Nagle zaczęła ich interesować działalność biznesowa. Zupełnie niezauważona przeszła informacja, że partia rozpoczęła współpracę z telewizją Tonis, która wcześniej należała do syna prezydenta Janukowycza.

Jak wyglądała „współpraca”, można się domyślać. Bojownicy przyszli do telewizji, zajęli budynki oraz sprzęt i powiedzieli, że teraz to oni będą wydawać polecenia.

Za wymuszenia został zastrzelony „Sasza Biały”. Zdaniem milicji wymuszał on ochronę i stawiał państwowym instytucjom ultimatum: „albo pieniądze, albo blokada”. Ale dla bojowników Prawego Sektora jest on bohaterem, a jego śmierć to efekt zemsty ministra spraw wewnętrznych Arsena Awakowa.

Bohaterowie są zmęczeni

Teraz Dmytro Jarosz zapowiada zemstę. Jak twierdzi, może dojść do drugiej fali rewolucji. - Rewolucja jest niedokończona, pora na odsunięcie od władzy skorumpowanych polityków - mówi. W języku  Prawego Sektora oznacza to, że Majdan znowu przemówi, znowu zapłoną opony na Hruszewskiego.

A organizacja rośnie w siłę. W samym Kijowie przystąpiło do niej kilkadziesiąt tysięcy osób. Są to ludzie bardzo różni. Poznałem tam ukraińskich patriotów, jak Mykoła, doktor filozofii z Kijowa, który wstąpił do Prawego Sektora, bo nie mógł znieść bezczynności władzy wobec wojny na Krymie.

Spotkałem też osoby o faszystowskich sympatiach, a nawet skinheada, który przyjechał z Moskwy, aby „walczyć przeciwko Putinowi”.  Wszyscy oni są w skrajnie zmilitaryzowanej, zhierarchizowanej strukturze gdzie rozkazy wydaje wódz – czyli Dmytro Jarosz. Ci ludzie w większości nie znają swoich nazwisk, posługują się pseudonimami i są skrajnie zdyscyplinowani.

Czy ukraińscy politycy się ich przestraszą? Oby nie, bo nie można budować nowoczesnego państwa z tego typu organizacją. Problemy na Ukrainie muszą rozwiązywać organy władzy, a nie bojownicy Prawego Sektora. To państwo powinno mieć monopol na stosowanie siły, a nie militarne organizacje. Ta organizacja ze swoimi poglądami i metodami działania świetnie sprawdzała się w czasie rewolucji, ale nie może mieć udziału w budowaniu nowoczesnej Ukrainy. To kolejny paradoks historii.

Może to dobrze, że rewolucja pożera własne dzieci...

Grzegorz Ślubowski