Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Paweł Słójkowski 05.12.2018

Koniec epoki Mameda Khalidova. Zasłużony status legendy polskiego MMA

Mamed Khalidov i KSW przez lata sprawili, że polski świat mieszanych sztuk walki przeszedł długą drogę od kontrowersyjnej i niezbyt znanej rozrywki do wielkich wydarzeń, które przyciągają setki tysięcy ludzi. Kariera legendarnego zawodnika dobiegła jednak końca.

Gdyby kilkanaście lat temu ktoś powiedział, że w 2018 roku przejście Mameda Khalidova na sportową emeryturę będzie jednym z najważniejszych wydarzeń w polskim sporcie, pewnie on sam uznałby to za absurdalne twierdzenie. Do Polski przyjechał z cierpiącej po wojnie Czeczenii w 1997 roku, najpierw trafił do Wrocławia i rozpoczął naukę języka polskiego. Później w Olsztynie studiował zarządzanie i administrację. W tym okresie rozpoczął treningi zapasów, taekwondo i boksu, jeszcze w Czeczenii trenował jedną z odmian karate - shotokan. 

Zamiast Polski mógł wybrać Włochy lub Egipt. Po latach przyznawał, że za nic nie zmieniłby swojej decyzji. Łatwo jednak nie było, choć Polska była wytchnieniem od tego, co przeżywał w ojczyźnie podczas wojny. Pocżątkowo dorabiał jako bramkarz w klubach, przygotowywał się też do debiutu w raczkującym wówczas MMA. Czy zapowiadał się na kapitalnego wojownika? Ze swoich sześciu pierwszych walk przegrał trzy - za każdym razem pechowa dla niego okazywała się Litwa. Nie rezygnował, a po porażce z Valdasem Poceviciusem wszystkie negatywne doświadczenia przekuł w swoją siłę. I zanotował czternaście zwycięstw z rzędu. Z każdą kolejną był coraz lepszy i stało się jasne, że to sport jest naturalnym sposobem na życie.

Przełomem był 2007 rok, kiedy Khalidov po raz pierwszy wystąpił w rozwijającej się federacji Konfrontacji Sztuk Walki (KSW). Na świecie MMA intensywnie się rozwijało, w Polsce w potencjał tego sportu uwierzyli Maciej Kawulski i Martin Lewandowski. W roku 2007 Khalidov rozpoczął swoją przygodę z KSW, by dwa lata później zdobyć pas mistrzowski organizacji w kategorii półciężkiej. Organizacja, która stała się gigantem i wyszła poza Polskę, po raz pierwszy zorganizowała turniej w lutym 2004 roku w Warszawie, uczestniczyło w nim ośmiu zawodników, w tym Łukasz Jurkowski.

Czytaj dalej
ufc 1200.jpg
Jak krwawy sport podbił świat. Wyboista droga UFC - od brutalnej ciekawostki do giganta sportu

- Maciek i Martin słyszeli o mnie wcześniej, a że szukali zawodników do KSW, przyjechali zobaczyć na żywo moją walkę. Wówczas się jednak nie poznaliśmy. Jeśli dobrze pamiętam, pierwsze spotkanie nastąpiło po kolejnej walce w Warszawie. Po starciu podszedł do mnie Maciek Kawulski i zaproponował współpracę. Od tamtej pory zaiskrzyło - wspominał Khalidov.

Pas organizacji wywalczył po dwóch latach, potem przeżył krótki epizod walk w Japonii. Tam przegrał z Jorge Santiago (był to rewanż, w pierwszym starciu zwyciężył Khalidov), ale po powrocie do Polski nie było już na niego mocnych. Zremisował z Japończykiem Ryutą Sakarai'em, a od końca czerwca 2010 roku w klatce rozbijał jednego zawodnika po drugim. Nokautował, dusił, zmuszał do poddania. Z każdym kolejnym pojedynkiem zbierał coraz więcej fanów, stając się jednocześnie największą postacią KSW, prawdziwym okrętem flagowym organizacji.

Swoją wyższość udowodnił w bratobójczym starciu z Michałem Materlą, z którym łączyła go przyjaźń. Odebrał mu mistrzowski pas i po raz kolejny pokazał, że na krajowym podwórku nie ma sobie równych. Nie widać było także śladu po kontuzji.

Wygrane i wyczerpujący rytm treningów, który trwał od lat, były jednak okupione problemami. Po walce z Azizem Karaoglu, którą wygrał na punkty, coś pękło w pochodzącym z Czeczenii zawodniku.

Po większościowej decyzji sędziów Khalidov zwyciężył, ale usłyszał gwizdy kibiców. Decyzja sędziów nie wszystkim się spodobała. Głosowanie arbitrów na korzyść Khalidova (29:28, 29:28, 28:28) wywołało buczenie fanów MMA. Spikerzy długo nie mogli przywołać publiczności do porządku. Tuż po ogłoszeniu wyników Khalidov chciał oddać swojemu rywalowi mistrzowski pas, ale ten go nie przyjął.

Po walce Andrzej Janisz, dziennikarz radiowej Jedynki i komentator MMA przekonywał, że nie miał zastrzeżeń do werdyktu sędziów.

- Pierwszą rundę bez wątpienia wygrał Khalidov, a trzecią Karaoglu. Jest natomiast problem z oceną drugiego starcia - wyjaśniał Janisz i dodawał. - Khalidov dostał jednak zwycięstwo, wygrał walkę i to, czy sędzia ringowy powinien zabrać Mamedowi punkty za unikanie walki, bo w trzeciej rundzie to było unikanie, to jest sprawa zupełnie inna - mówił dziennikarz. - Moim zdaniem powinien mu te punkty zabrać - stwierdzał.

Ważną decyzję podjął też sam zawodnik.

- To była moja najtrudniejsza walka od wielu lat. Nie wiem czy wygrałem, czy przegrałem. Jestem otwarty na propozycje rewanżu, ale nie teraz. Odchodzę na rok z MMA. Potrzebuję znowu poczuć ten "głód" walki, którego dziś już nie mam - oświadczył Khalidov. 

Kontrowersje dotyczące wydarzeń na gali KSW 35 wywołał jeszcze jeden element, hymn Al-Kaidy przy dźwiękach którego do oktagonu wchodził rywal Khalidova. Na Karaoglu została później nałożona gigantyczna kara finansowa. Władze KSW uznały bowiem, że Turek wychodząc przy dźwiękach kontrowersyjnego utworu naruszył warunki umowy z federacją. Ta manifestacja poglądów Turka wpłynęła także na Mameda, ale to się dopiero miało okazać. 

Kontrowersje wokół Mameda Khalidova pojawiły się już podczas gali KSW 35, a po gali, gdy zawodnik miał przyznać, że jest "radykalnym muzułmaninem" nasiliły się. W sieci opublikowane zostało także wideo, na którym Czeczen z polskim paszportem (który otrzymał w 2010 roku) ma entuzjastycznie reagować na nieformalny hymn Al-Kaidy, przy którym do klatki wychodził jego rywal.

- Przez 10 lat byłem tylko sportowcem, nikogo nie interesowała moja religia. Wszyscy wiedzieli, że jestem muzułmaninem i nikogo to nie kłuło. Wydawało mi się, że jestem mocny psychicznie. Okazało się, że nie jestem, ale to mnie wzmocniło. Depresja? Zdarzyło się. Nikt nie jest nadczłowiekiem - mówił w wywiadzie z Pawłem Wilkowiczem.

Nie walczył blisko rok, a kiedy zdecydował się na powrót, przypomniał o sobie kibicom na gali organizowanej przez Absolute Championship Berkut. Pokonanie Luke'a Barnatta zajęło mu dwadzieścia sekund. Głód walki powrócił, a Khalidov dogadał się z właścicielami KSW i znów walczył w Polsce.

W marcu tego roku po raz pierwszy od wielu lat poczuł smak porażki. W starciu z Tomaszem Narkunem był bezdyskusyjnym faworytem, wydawało się, że wszystko przebiega po jego myśli. Tak było aż do trzeciej rundy, kiedy to młodszy rywal, dotychczas skupiony na defensywie i momentami walczący o przetrwanie, ale wciąż niezwykle groźny, dostrzegł swoją szansę. Najpierw zaatakował, a po założeniu Khalidovowi trójkąta zmusił go do odklepania. To była sensacja i jednocześnie sygnał, że być może 37-letni wówczas zawodnik czuje już wszystkie stoczone przez lata pojedynki. 

Przed rewanżem deklarował, że jest przygotowany i zdeterminowany, by zemścić się za porażkę. Wszystko to, co zaprezentował w klatce, okazało się jednak niewystarczające na Narkuna. Decyzja o tym, że już czas skończyć karierę, nie była nagła, ale prawdopodobnie była uzależniona od tego, jaki będzie rezultat tej walki.

Przez lata to Khalidov był twarzą MMA w Polsce. I to nie twarzą amatorskich bijatyk, których walki ogląda garstka ludzi, którzy szukają ekstremalnych wrażeń. Był prawdziwym sportowcem, który pod względem swojego podejścia, doskonalenia umiejętności, profesjonalizmu i zaangażowania był wzorem do naśladowania. To, na ile dzięki jego walkom i postawie KSW zdołało się tak rozwinąć, to również kwestia, o której nie można zapominać.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl