Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Polskie Radio
Małgorzata Byrska 13.07.2015

Deflacja i inflacja to zawsze średnia cen dóbr i usług, czyli coś tanieje, ale może też zdrożeć

11 miesięcy temu, dokładnie 13 sierpnia 2014 r. okazało się, że pierwszy raz od zmian społeczno-gospodarczych 1989 roku mamy do czynienia z deflacją. Ta wciąż się utrzymuje, jednak ekonomiści przewidują już jej koniec i powrót do inflacji.
Posłuchaj
  • Jeżeli w koszyku jest 10 różnych rzeczy i 8 tanieje, a 2 drożeją, to mimo wszystko i tak średnia wyjdzie nam ujemna – przekonuje gość Czwórki Jarosław Sadowski z Expandera. (Dominik Olędzki, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
Czytaj także

A jak to się dzieje, że pomimo, iż ceny powinny spadać gdy jest deflacja, to za niektóre usługi i produkty płacimy więcej?

Koszyk cen dóbr i usług

Deflacja oznacza spadek cen, jednak nie oznacza to, że tańsze są wszystkie produkty i usługi.

– Inflacja czy deflacja to jest pewna średnia, która mówi o tym, czy cały wybrany koszyk dóbr i usług – drożeje czy tanieje. I w takim koszyku mogą znajdować się, mimo deflacji, produkty które drożeją. Ponieważ średnia to jest taka miara, która mówi o tym łącznie co się dzieje. A to oznacza, że jeżeli w koszyku jest 10 różnych rzeczy i 8 tanieje, a 2 drożeją, to mimo wszystko i tak średnia wyjdzie nam ujemna –przekonuje gość Czwórki Jarosław Sadowski z Expandera.

Deflacja odchodzi…

Zdaniem Rolanda Paszkiewicza, dyrektora  biura analiz Centralnego Domu Maklerskiego Pekao SA, możemy już w tym roku pożegnać się z deflacją.

– Wydaje się, że tylko kwestią czasu jest przejście na dodatnie odczyty inflacyjne. I będziemy „negocjować” z rynkiem, z cenami światowymi, czy to się stanie w ostatnim kwartale tego roku czy w pierwszym 2016 roku. Jeśli miałbym obstawiać, to uważam że już na święta Bożego Narodzenia będziemy żyli w otoczeniu inflacyjnym, a nie deflacyjnym.

…ale jeszcze nie tak szybko

Z kolei Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, nie spodziewa się pojawienia się w Polsce inflacji.

– Nie wydaje mi się, że świat się z tym upora, bo przecież nawet w Grecji mamy do czynienia ze zjawiskiem deflacji. Deflacja dla zwykłych ludzi niewiele oznacza. Bo  ludzie nie widzą żadnego spadku cen, a koszty utrzymania raczej rosną, a nie maleją. Natomiast deflacja jako wskaźnik gospodarczy powoduje, że wpływy do budżetu po prostu są mniejsze, głównie wpływy podatkowe. Myślę, że to będzie bardzo widoczne z tytułu wpływów z podatku VAT i akcyzy, a więc dwóch największych źródeł dochodów podatkowych. Są szacunki, że te niższe dochody z samego VAT-u mogą być o 4–5 mld zł mniejsze od zakładanych. A mamy i tak systematyczny spadek tych dochodów VAT, co roku jest ich mniej. Z kolei papierosy np. podrożeją, jeśli rząd podniesie akcyzę, z ktorej wówczas wpływy będą wyższe. Jednak trzeba zawsze pamiętać, że  ceny liczy się statystycznie, czyli człowiek i koń mają statystycznie po trzy nogi – dodaje.

Ceny urzędowe czyli niezależne

W obliczu deflacji rosną ceny niektórych produktów i usług, i nie jest to niczym nietypowym.

– Mamy strefy, w których siła cenotwórcza niektórych usługodawców, producentów jest na tyle duża, że nie muszą się przejmować tym, co się dzieje na rynku. Z drugiej strony mamy też kwestię cen urzędowych, które są stanowione przez urzędników i polityków, i mogą abstrahować od tego, w jakim otoczeniu inflacyjnym czy deflacyjnym żyjemy. Są one bardziej negocjowane między dostawcami tych usług a politykami. Tak jak mamy do czynienia np. z cenami energii elektrycznej dla konsumentów, czy innych nośników energii – podkreśla Roland Paszkiewicz.

Dominik Olędzki, mb