Warszawscy "Trojanie" to metaforyczna i futurystyczna wizja walki o władzę i miłość. Pierwsza część monumentalnego dzieła to "Upadek Troi". Carlus Padrissa przedstawia ją jako wynik wojny, która - niczym wirus informatyczny - dopada społeczeństwo, niszczy, zniewala i unicestwia. "Trojanie w Kartaginie" to świat odmienny - błogości, radości, piasku i morza; króluje w nim miłość, ład i porządek. Jednak owa idylliczna utopia nie może trwać wiecznie, bo przeznaczeniem współczesnych jest walka oraz zdobywanie kolejnych nieosiągalnych galaktyk. W zamierzeniu Carlusa Padrissa "Trojanie" mieli być dynamicznym i niekonwencjonalnym widowiskiem, utrzymanym w poetyce wyimaginowanej gry komputerowej, opanowującej współczesny świat i zagrażającej bezpieczeństwu państw oraz społeczeństw.
– Jest to przedziwny spektakl, wielość watków i wykorzystanych multimediów może przyprawić o ból głowy - twierdzi natomiast Jacek Hawryluk. - Reżyser esploatuje ponury temat ingerencji technologii w zycie człowieka i tworzy z tego bajkę fantasy, jednak bajka ta jest troche nieświeża.
Prezentowana wersja futuryzmu bliższa jest, weług krytyka muzycznego, filmowi „Seksmisja” niż „Gwiezdnym wojnom”. Pomysłom na science-fiction brakuje konsekwencji, za to nie brakuje kiczu i to takiego, który już nawet nie śmieszy. Dobrą stroną spektaklu jest jednak muzyka pod batutą maestro Walerego Gergieva i zjawiskowe role kobiece.