Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Agnieszka Kamińska 15.05.2011

W kołchozie słowo kierownika znaczy wszystko

- Aleksander Łukaszenka próbuje zmienić kraj w wielki kołchoz. Wydaje mu się, że stan gospodarki zależy od tego, czy władza kontroluje sytuację – o kłopotach Białorusi opowiada korespondent Biełsatu w Mińsku, Michał Janczuk.
Michał Janczuk, fot. PolskieRadio.plMichał Janczuk, fot. PolskieRadio.pl



Obecnie na Białorusi trwają procesy polityczne, sądzeni są uczestnicy demonstracji w Mińsku po wyborach 18 grudnia. W sobotę zapadł wyrok na jednego z kandydatów na prezydenta, Andreja Sannikaua, wcześniej ponad 20 innych osób usłyszało wyroki od 2 do 4 lat więzienia. Kolejne procesy opozycjonistów są w toku.

Michał Janczuk, współpracownik Biełsatu w Mińsku, mówi, że Aleksander Łukaszenka karze Białorusinów za to, że mają własne poglądy. Łączy to m.in.z przeszłością prezydenta Białorusi, który był wcześniej kierownikiem kołchozu: - Odpowiedzi należy zacząć szukać dosyć dawno temu. W przeszłości, kiedy Aleksander Łukaszenka jeszcze nie był prezydentem, przed 1994 rokiem, przez wiele lat był przewodniczącym kołchozu. A w kołchozie słowo przewodniczącego znaczy wszystko. Jeśli ktokolwiek się wychyli, to znaczy, że nie szanuje autorytetu. Teraz Łukaszenka próbuje zamienić cały kraj w taki wielki kołchoz i spowodować, żeby wszyscy słuchali go z zapartym tchem.

Korespondent Biełsatu mówi, że Łukaszenka tak jak w Związku Radzieckim stosuje system "wczesnej selekcji elementów niebezpiecznych i wychwytywania ich na wczesnych etapach rozwoju jednostki". Obecnie na Białorusi ludzie czują się zagrożeni w pracy, nawet w swoich miejscach zamieszkania, w sferze publicznej.

Łukaszenka kontynuuje swoją politykę, mimo że gospodarka wymyka mu się z rąk – kraj jest coraz bardziej zadłużony, w kraju nie ma walut zagranicznych, ceny w sklepach szybują. Według Janczuka Łukaszenka mimo alarmującej sytuacji nie myśli według zasad rządzących gospodarką, a w kategorii swojej kontroli nad nią. - On uważa, że jeśli będzie miał silną władzę, będzie miał pełną kontrolę nad krajem, to wszystkie procesy w tym kraju będą mu powolne. Nie rozumie, że działanie wbrew zasadom gospodarki przez dłuższy czas powoduje, że ten kraj się rozpada, że te struktury administracyjne, które on buduje, nie mając oparcia w gospodarce, muszą się rozlecieć – ocenia korespondent Biełsatu.

Sytuacja jest obecnie bardzo zła. - W tej chwili państwo białoruskie co miesiąc generuje miliard dolarów strat, do końca roku daje to nam 12 miliardów dolarów pod kreską – zauważa nasz rozmówca. Tymczasem nie widać szans na kredyt z zagranicy dla Białorusi. Szanse na układy z Unią Europejską Łukaszenka udaremnił, represjonując opozycję polityczną. A teraz kredytu z własnego budżetu odmówiła mu Rosja. – Skutecznie popsuł stosunki z Zachodem, a Rosjanie przestali być skorzy do dotowania nieefektywnego państwa białoruskiego, które jest zbudowane na modłę kołchozową. Więc perspektywy, które czekają naród białoruski – naród, nie władzę - są dość marne. Czekają nas co najmniej 2-3 chude lata – uważa Michał Janczuk.

W jego ocenie Rosja będzie próbowała wymusić od Mińska sprzedaż państwowych przedsiębiorstw po zaniżonych cenach. Michał Janczuk przypomina też o doniesieniach w prasie rosyjskiej, że władze na Kremlu miały zaproponować Łukaszence wprowadzenie rubla rosyjskiego, drukowanego tylko w Moskwie. - To równałoby się z całkowitą utratą niepodległości gospodarczej, a w konsekwencji i politycznej naszego kraju, do czego miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie – zauważa nasz rozmówca.

19 maja do Mińska przyjedzie premier Rosji Władimir Putin, sprawa kredytu będzie zapewne jednym z tematów rozmów. Jeżeli chodzi o relacje z Unią Europejską, szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton zapowiedziała zaostrzenie środków przeciw Białorusi „we wszystkich obszarach współpracy”. Parlament Europejski wyraził poparcie dla wprowadzenia sankcji gospodarczych, wzywając Aleksandra Łukaszenkę do zwolnienia wszystkich więźniów politycznych.

agkm

/