Była potrzebna śmierć, żeby zobaczyć w prezydencie człowieka - mówi poseł PiS Andrzej Dera.
Wcześniej media skupiały się na śmiesznostkach, na wpadkach. - I nagle po śmierci widzimy wielkość i normalność prezydenta. Wcześniej pokazywano go w krzywym zwierciadle - zauważa Andrzej Dera.
Jutro będzie ciężki dzień, bo odeszły sympatyczne osoby. Nie było ważne, że są z innych opcji politycznych - mówi poseł PiS. Wspomina, że bez względu na różne poglądy polityczne posłowie lubili się. - Nie mogę uwierzyć, że nie będzie już Grażyny Gęsickiej czy Aleksandry Natalli-Świat, ale również marszałka Szmajdzińskiego czy Jolanty Szymanek-Deresz - mówi wyraźnie poruszony Andrzej Dera.
Poseł życzyłby sobie, żeby w życiu politycznym zapanowała normalność. - Możemy się różnić, ale nie musimy się obrażać czy zwalczać - mówi Andrzej Dera.
*
Zuzanna Dąbrowska: Panie pośle, siedzi pan teraz w miejscu, z którego widać salę sejmową i te wiązanki kwiatów na miejscach tych, którzy już się w sejmie nie pojawią. Posłanka Szczypińska rano mówiła o tym, że nie ma odwagi przekroczyć progu tej sali. Czy pan już był na dole?
Andrzej Dera: Nie, jeszcze na dole nie byłem. I właśnie tak patrzę z góry w tej chwili na tę salę. Ja wiem, że wejście będzie bardzo trudne. Te kwiaty, ilość tych kwiatów... I to, co jest najgorsze, człowiek przyzwyczaja się, że w danym miejscu siedzi dana osoba, przywiązuje się do obrazu. To są miejsca przypisane tym osobom, w tym miejscu zawsze siedział szef klubu, w tym miejscu zawsze siedział wicemarszałek Putra, w tym miejscu zawsze Zbyszek Wassermann siedział, w tym miejscu siedział naprzeciwko marszałek Szmajdziński, obok siedziała pani Szymanek–Deresz. Kwiaty dzisiaj są i ta świadomość, że ich tu już nie będzie. To jest... To jest właśnie to, co przed chwilą ktoś powiedział, że jeszcze cały czas... Wiem, że rozum mówi, że ich nie będzie, a serce mówi... cały czas niedowierza, że jak to jest możliwe, że ich nie będzie, że nie będziemy się widzieli, że nie będziemy z sobą rozmawiali, że nie będziemy z sobą dyskutowali. Ale coraz bardziej rozum dochodzi do serca i mówi: tak, tak będzie.
Jutro będzie bardzo trudny dzień dla wszystkich, którzy przyjadą na Zgromadzenie Narodowe, bo zginęli naprawdę nasi bliscy ludzie, no, przeciwnicy polityczni, ale ludzie, z którymi się przebywało na co dzień, ludzie, których się naprawdę lubiło. To nie ma znaczenia, że ktoś należy do takiej czy innej partii. Każdy z nas jest człowiekiem, ma swoje zalety, ma swoje wady, ale w tym wypadku zginęły osoby bardzo sympatyczne, osoby, co do których naprawdę z sympatią się podchodziło, z merytorycznością, wielką, ogromną, bo proszę zwrócić uwagę, tak jak patrzę w tej chwili – Grażyna Gęsicka, wielki ekspert w sprawie Unii Europejskiej, Ola Natalli–Świat od finansów, Szymanek–Deresz, znakomity prawnik, osoba, która pracowała w Kancelarii Prezydenta, Jerzy Szmajdziński, chyba najpiękniej prowadził te obrady, z wielkim poczuciem humoru, dystansem. No, to są osoby, których naprawdę braknie. Ze strony Platformy Grzegorz Dolniak, który też pełnił funkcję w kierownictwie klubu, też bardzo osoba sympatyczna, miła. No, to są osoby, których naprawdę będzie bardzo brakowało i nie wiem, czy ktokolwiek kiedykolwiek ich zastąpi, bo te miejsca będą naznaczone ich postaciami.
Z.D.: I serce, i rozum mówią także nam, dziennikarzom, że polska polityka nie będzie taka sama, że nie ma na to szans. Ale niektórzy zaczynają mówić o tym, że może się czegoś nauczymy.
A.D.: No, to jest wielkie wyzwanie przed nami, bo oni już odeszli do Pana, ale ich testament zostawili żyjącym. I właśnie pytanie jest dziś fundamentalne: czy my potrafimy wyciągnąć z tej tragedii jakieś dobro na przyszłość? Czy wszyscy, jak jesteśmy – od polityków po dziennikarzy... Bo dla mnie taka pierwsza rzecz, która mnie wczoraj niesamowicie dotknęła... Bo muszę powiedzieć dla mnie to wydarzenie ma pewną też symbolikę. Do 10 kwietnia pan prezydent był przedstawiany jako osoba, która ma tylko wady, która ma jakieś przywary, był tylko pokazywany w negatywnym świetle, bardzo mało było przekazów mówiących o tym, jakim on jest w rzeczywistości. I nagle to wydarzenie spowodowało, że wszyscy zobaczyliśmy pełen obraz prezydenta, osoby ciepłej, miłej, sympatycznej, mądrej, i taka... Czy była potrzebna śmierć do tego, żeby widzieć człowieka w całości? Nie widzieć tylko z różnych względów jakiejś tylko części tego człowieka? Jakaś też głębsza refleksja, że my potrafimy doceniać ludzi, którzy odchodzą. Ja pamiętam, jak też przeżyłem bardzo mocno śmierć pani Sendlerowej, gdzie jak ona żyła, to mało kto się interesował tym, co ona za życia robiła, jakim była wielkim człowiekiem, a po śmierci dopiero pokazanie całej jej postaci. Klasycznie mamy teraz z naszym prezydentem, że dopiero po śmierci widzimy jego wielkość, jego wspaniałość, jego normalność, bo też o tym się mówi, a wcześniej zupełnie jakby w krzywym zwierciadle.
To samo przecież dotyczy polityki. Myśmy przekroczyli chyba pewien próg w polityce sporu, nieumiejętności sporu. My powinniśmy się, bo to jest istota demokracji, spierać, różnić, ale nie przekraczać pewnej granicy, a tu niestety ostatnimi czasy i to w bardzo szybkim tempie nasilało się właśnie przekroczenie tej granicy, że już nie było sporu, tylko był jakiś, nie wiem, ja już nawet nie potrafię tego nazwać, jakimś teatrem, jakimś dziwnym przedstawieniem, gdzie nie ma zasad, gdzie nie norm, gdzie nie ma szacunku do majestatu Rzeczpospolitej. Ja myślę, że to jest największe... To jest moje takie wewnętrzne odczucie, które w tej chwili mówię, że chyba największa lekcja dla mnie to będzie szacunek do majestatu Rzeczpospolitej, powinniśmy się nauczyć szanować nasze wspólne dobro, jakim jest ojczyzna, jakim jest parlament, jakim jest prezydent, jakim są marszałkowie, jakim są posłowie, jakim są inni, którzy pełnili ważne funkcje w państwie. Myślę, że to... Tak jak to odbieram w tej chwili.
Z.D.: Teraz już tego przedstawienie politycznego nie ma, sejm jest pogrążony w żałobie. Myśli pan, że uda się jakoś to przezwyciężyć i rzeczywiście dogadać się ponad podziałami, być razem jutro, w czasie tego nadzwyczajnego posiedzenia?
A.D.: Ja myślę, że naród już pokazał, my jesteśmy przedstawicielami narodu, że w chwilach tragedii naród się jednoczy, tylko dzisiaj problemem nie jest chwila tragedii, bo tu rzeczywiście społeczeństwo wczoraj pokazało jedność, pokazało umiejętność oddania hołdu temu, co się stało, tym, którzy zginęli w tej strasznej katastrofie. I jestem spokojny, że jutro parlament również stanie na wysokości zadania, nie przewiduję najmniejszych jakichkolwiek problemów.
Natomiast pytanie jest dzisiaj inne: czy my jako żyjący, ci, którzy przeżyli, którzy zostali, bo w tych kategoriach trzeba to rozpatrywać, czy będziemy umieli każdego następnego dnia, miesiąc po tym zdarzeniu, rok po tym zdarzeniu, pięć lat po tym zdarzeniu mieć to w pamięci i umieć zmienić to, co nas otacza. Bo to, co nas otacza dzisiaj, tylko my możemy zmienić, ci, którzy żyją. Ci, którzy już odeszli oni już tego zrobić nie mogą. Oni ponieśli ofiarę największą – własnego życia. Jest to pewien symbol. Miejsce, w którym zginęli, też jest to symbol.
Z.D.: To prawda.
A.D.: Tylko dzisiaj dla nas, żyjących, jest pytanie: czy my umiemy, czy będziemy potrafili przez najbliższe lata uszanować tę śmierć i tę ofiarę?
Z.D.: Zostańmy wszyscy z tym pytaniem. Dziękuję panu za rozmowę.
A.D.: Dziękuję bardzo.
(J.M.)
Była potrzebna śmierć, żeby w Kaczyńskim zobaczyć człowieka - Jedynka - polskieradio.pl