Maksymilian Rigamonti jeszcze dwa dni temu był w okolicy Irpienia, gdzie toczą się poważne walki. - Ta miejscowość jest ostrzeliwana, ludzie są ewakuowani, ale utrudnia to wysadzony most. Doszło do sytuacji, że media i fotografowie musieli wspomóc lokalną obronę terytorialną, ponieważ ewakuowany był dom starców, a nie można było przeprawić się przez rzekę. Ludzie w wieku powyżej 80 lat, który nie mogli stać na nogach, byli przenoszeni w wanienkach dziecięcych albo w wózkach używanych w marketach - relacjonuje.
- Tam jest rwąca, zimna rzeka. Do tego pada śnieg, most jest rozwalony, a 300 m dalej ostatni posterunek ukraiński. Za nim są już Rosjanie. Te wszystkie obrazy, które zostają w głowie, są naprawdę straszne - dodaje Maksymilian Rigamonti.
Strach i determinacja
Największe emocje wywołuje widok dzieci. - Zobaczyłem dziewczynkę, która trzymała swojego pieska. Już oczy psa mówiły wszystko. Natomiast oczy dziewczynki były pełne strachu, niezrozumienia i absolutnego zdziwienia. To nie jest świat, w którym dzieci powinny dorastać - twierdzi Maksymilian Rigamonti.
A co mówią dorośli? - Mieszkam w malutkim mieszkaniu mojego przyjaciela Rusłana. Poznałem ludzi z obrony terytorialnej i oni są naprawdę zdeterminowani. Na miejscu Rosjan nie wchodziłbym tutaj. Ukraińcy są tak zdeterminowani, że będą walczyć do ostatniej kropli krwi. Biada Rosjanom, jak tu wejdą - wyjaśnia.
Boi się, ale…
Maksymilian Rigamonti był wielokrotnie w Afganistanie, ale jak przyznaje, decyzja o wyjeździe na Ukrainę była trudna. Dlaczego więc zdecydował się pojechać? - Całe moje zawodowe życie jest związane z Ukrainą. Począwszy od mojego zdjęcia roku, które powstało na Ukrainie w 2012 roku, poprzez drugą książkę o stosunkach i historii polsko-ukraińskiej. Wiedziałem, że teraz tutaj jest moje miejsce. Wiedziałem też, że dotychczasowa historia polsko-ukraińska zeszła na dalszy plan i od 24 lutego dzięki pomocy, którą Polska udziela Ukrainie, pisana jest na nowo i jest to piękna historia - tłumaczy Maksymilian Rigamonti.
Gość Jedynki nie ukrywa, że boi się, jak wszyscy. - Wyobraź sobie, jak boją się ludzie we Lwowie i w Kijowie. Jest niby spokojnie, w mieście kursuje komunikacja, ludzie chodzą do sklepu, ale wszyscy są w oczekiwaniu. Mieszka tutaj ileś milionów osób i wszyscy się boją. Czym jest mój strach, osoby przyjezdnej, która jest tutaj krótko, w porównaniu ze strachem ludzi, którzy tutaj mieszkają? - pyta retorycznie.
Maksymilian Rigamonti zdradza, że Ukraińcy są wyczuleni na osoby, które mają aparaty fotograficzne. Przekonał się o tym podczas jednego z alarmów przeciwrakietowych.
- Wszyscy zeszli do schronów i ktoś zauważył, że mam aparat. Siedziałem, robiłem zdjęcia i nie robiłem nic nadzwyczajnego. Wpadła policja ukraińska, wymierzono w moją stronę pistolety, karabiny i były krzyki: "Ręce do góry! Pod ścianę!". Zaczęli wszystko ze mnie zdejmować. To było dość przejmujące, ale po półtorej godziny, kiedy wyjaśniło się, że nie mam złych zamiarów, ani nie jestem dywersantem, przybiliśmy piątki i życzyliśmy sobie wszystkiego dobrego. Rozumiem to, bo oni są wewnątrz i walczą o swój kraj, dom, ulice… Tak musi być - dodaje.
Czytaj także:
Tytuł audycji: "Cztery pory roku"
Prowadził: Roman Czejarek
Gość: Maksymilian Rigamonti (fotograf, fotoreporter)
Data emisji: 10.03.2022
Godzina emisji: 9.35
DS
Wojna oczami fotoreportera. "Wszystkie obrazy zostają w głowie. Są naprawdę straszne" - Jedynka - polskieradio.pl