2 września 1939 roku wszyscy już wiedzieli, że wybuchła wojna. Zwykli ludzie i politycy czekali, co bedzie dalej, bo na piśmie Polska miała przecież sojuszników, którzy 2 września nie wypowiedzieli jeszcze wojny Niemcom.
- Drugiego dnia wojny zwykli ludzie wierzyli jeszcze, że Niemcy mają papierowe czołgi i nasze wojsko może ich pokonać - mówi dr Janusz Osica w audycji "Człowiek i Nauka".
Tego dnia wojsko polskie było wszędzie, na każdej granicy, ale nigdzie w dostatecznej sile. Dysproporcja uzbrojenia była przytłaczająca. Historycy oceniają, że nawet gdyby polski dowódca sił zbrojnych marszałek Edward Rydz-Śmigły był startegiem na miarę Napoleona, to i tak nie wygrałby we wrześniu 1939 r. z armią niemiecką.
Drugiego dnia wojny Niemcy wystawili 60 dywizji, 2500 tysiąca czołgów, 1600 samolotów, my 39 dywizji i niecałe 500 czołgów i 400 samolotów.
- My mieliśmy kawalerię konną i szable, bo nie stać nas było na dywizje pancerne. Dla nas jako państwa ta wojna wybuchła za wcześnie - mówi Andrzej Sowa, dziennikarz Polskiego Radia, zajmujący się tematyką historyczną.
Historycy twierdzą, że gdyby Francja przystapiła do wojny 2 września, to zdobyłaby Berlin w kilka dni, bo całe wojsko niemieckie były wtedy w Polsce.
Goście Jedynki podkreślają również, że polska kawaleria, która wzięła udział w kampanii wrześniowej była dobrze przygotowana.
- Film Andrzeja Wajdy "Lotna" wpisał się w zakłamaną propagandę faszystowskich Niemiec i późniejszą propagandę PRL - przypomniał Andrzej Sowa.
Więcej o tym, co działo się drugiego dnia wojny, o reakcjach zwykłych ludzi, polityków i dowódców wojskowych w Polsce i na świecie, w audycji Doroty Truszczak "Czlowiek i Nauka".
(im)
Dzień nadziei - Jedynka - polskieradio.pl