- Dokonana zmiana cen detalicznych znajduje głębokie uzasadnienie. Nie pociągnie jednak za sobą głębokich przeobrażeń w strukturze spożycia. Lecz trzeba ją gruntowanie naświetlić - informował wtedy Władysław Gomułka.
Przewidywania władz minęły się jednak z nastrojami społecznymi, a rewolta z Grudnia 1970 roku okazała jednym z najtragiczniejszych wstrząsów społecznych w historii PRL. Strajki, akcje protestacyjne i demonstracje - przede wszystkim w Gdańsku, Gdyni, Elblągu i Szczecinie - trwały 8 dni i zostały brutalnie stłumione przez władze. W zamieszkach i starciach z milicją zginęło 41 osób, a ponad tysiąc zostało rannych.
PZPR nie chciała rozmawiać
- Wprowadzenie tych cen tuż przed świętami było ciosem poniżej pasa dla całego społeczeństwa. Ówcześni decydenci z PRL-u mieli tego świadomość, że to może spotkać się z pewną kontestacją. Tak jak przewidywano, w tym spontanicznym odruchu (…) zaprotestowali pracownicy największej polskiej stoczni, czyli Stoczni Gdańskiej, otwierając w ten sposób wielki, historyczny proces - twierdzi Andrzej Trzeciak, zastępca dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku, kierownik Wydziału Muzealno-Archiwalnego ECS.
Manifestacja, która odbyła się na terenie Stoczni Gdańskiej i która domagała się rozmów z władzami, została odprawiona z kwitkiem. Robotnicy pomaszerowali więc pod Komitet Wojewódzki PZPR. - Władza, która mieniła się wtedy władza robotniczą, nie chciała rozmawiać z robotnikami, tzn. jakby nie zakładała jako sposobu rozwiązywania pewnych napięć społecznych dialogu, ponieważ to uderzało w monopol jej władzy - tłumaczy Andrzej Trzeciak.
Milicja wyszła z bronią
Robotnicy zaczęli dewastować budynek KW PZPR. - Robotnicy byli bardzo sfrustrowani, ponieważ nikt nie chciał z nimi rozmawiać na terenie zakładu (…). 14 grudnia rzeczywiście doszło tam do pewnych działań mających na celu podpalenie tego budynku. Był to taki spontaniczny odruch niezadowolenia i wylania tej frustracji i wściekłości. Wtedy jeszcze to się nie udało, więc stoczniowcy pomaszerowali później pod siedzibę radia we Wrzeszczu i wrócili na teren zakładu. W tej swojej bezsilności chodzili po mieście, żeby kogoś zainteresować tą sytuacją - mówi gość Jedynki.
W końcu jednak stoczniowcy zostali zaatakowali przez Milicję Obywatelską i zaczęły się walki. Następnego dnia protesty pojawiły się w Gdyni, Elblągu, Słupsku i Szczecinie. Protest rozlewał się po całym Wybrzeżu. Tego dnia zadecydowano także, że można już użyć broni.
- Tę decyzję przypisuje się Gomułce, ale popierało ją też wielu przedstawicieli Biura Politycznego. Zenon Kliszko, współpracownik Gomułki bardzo radykalnie wypowiadał się na ten temat. W filmie "Czarny czwartek" jest bardzo dobrze odtworzona ta scena, kiedy dyscyplinuje działaczy partyjnych czy dyrektorów zakładowych i po prostu mówi, że to wystąpienie w proteście przeciwko tym cenom, że to jest to kontrrewolucja i trzeba do niej strzelać. Ta narracja i przede wszystkim ta decyzja stworzyły klimat do tego, że rzeczywiście broń została w kilku miejscach użyta i zginęli uczestnicy protestu i sporo osób przypadkowych - przekazuje Andrzej Trzeciak.
Czytaj także:
Tytuł audycji: Eureka
Prowadziła: Katarzyna Kobylecka
Gość: Andrzej Trzeciak (zastępca dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku, kierownik Wydziału Muzealno-Archiwalnego ECS)
Data emisji: 14.12.2020
Godzina emisji: 19.06
DS
Grudzień 1970. Władze PRL nie chciały rozmawiać z robotnikami - Jedynka - polskieradio.pl