Okres Kolędniczy trwa w najlepsze! W tradycji wschodniochrześcijańskiej właściwie dopiero się rozpoczął! W dzisiejszym „Kiermaszu pod kogutkiem” zwrócimy się zatem także na wschód i sprawdzimy, jak ma się kultura kolędowania w regionach Polski, gdzie dominuje wyznanie obrządku wschodniego.
Tatiana Nakonieczna (Krajka) i Daria Kosiek (Wernyhora) liderki grup, które wystąpią w jutrzejszym koncercie „Oj jak Boża Maty po switu chodyła…”, opowiadały o tradycjach kolędniczych na pograniczu Polski i Ukrainy.
- W Przemyślu tradycje kolędnicze wciąż są podtrzymywane przez zespół szkół z ukraińskim językiem nauczania – mówiła Tatiana Nakonieczna z grupy Krajka – Co roku zawsze zbierało się kilka grup. Często zbierały na jakiś cel, ale często też kolędowali, by nieść radość sąsiadom. Od dwóch lat, ze względu na pandemię, grup jest mniej. Choć wiem, że w tym roku kolędują. Zawsze też zbieramy się wokół Domu Ukraińskiego w Przemyślu. Rzeczywiście, zaczynamy kolędować pierwszego, bardziej jednak drugiego dnia Świąt. Pamiętam jeszcze tradycję, której już nie ma w Wigilię, wcześnie rano, chodzili młodzi chłopcy i winszowali.
Kolędnicy pojawiający się w Przemyślu często odtwarzali scenariusz tradycyjnego wertepu – nie brakowało postaci takich jak Herod – elementy dobra, zła, postaci neutralne, ci młodsi kolędowali i winszowali. Dzieci chętnie brały też udział w „budzeniu kozy”. To bardziej noworoczna tradycja, choć te ścisłe kolędnicze granice nieco się zatarły. Ożywianie kozy było elementem „odrodzenia”, niezwykle ważnym w rocznym cyklu wegetacyjnym.
Daria Kosiek wspomina kolędowanie na północy Polski, gdzie się wychowała. I tam go nie brakowało! Jeszcze w liceum uczniowie jeździli grupami po wsiach i miejscowościach wokół Białego Boru.
Spoglądając do kolbergowskich tomów „Przemyskie” czy „Sanocko-Krośnieńskie”, zauważyć można, że kolędy łemkowskie i bojkowskie przenikają się. Potwierdzały to obie artystki, zwracając uwagę na wariantowość melodyczną i słowną.
- To były ciekawe poszukiwania kolęd! Zajrzeliśmy do Kolberga, ale i do Iwana Kolesy czy Piotra Zborowskiego – mówiła Daria Kosiek.
Przywołana została także postać Bartosza Gałązki – niestrudzonego folklorysty i poszukiwacza pieśni z okolic Przemyśla. To m.in. dzięki niemu Krajka wciąż poszerza swój repertuar.
- Myśmy sięgnęli po repertuar już zapomniany. Czy to z Kolberga, czy z nagrań terenowych. Ale zauważamy, że niektóre piosenki znów są śpiewane! Czuję ogromną satysfakcję, bywając na weselach czy imprezach i słyszę piosenkę, której dawno już nikt nie śpiewał, a myśmy ją nagrali na płycie i ona jest! – mówiła Tatiana Nakonieczna.
Górale Zagórzańscy i Kliszczaccy to niewielkie, lecz prężne grupy Górali (choć przyznać trzeba, niektóre aspekty ich kultury ulegają wpływom Podhalańskim). Z tymi góralskimi grupami Magdalena Tejchma i Piotr Dorosz spotkali się podczas jednego z odbywających się rokrocznie Bukowiańskich spotkań kolędniczych.
- Lubomierz to jest wioska, nie miasto. Jest i drugi Lubomierz, ale my jesteśmy z przysiółka Królewska Góra. Wioska Lubomierz w powiecie Limanowskim liczy około 2000 mieszkańców – tłumaczył jeden z kolędników.
- Zagórzany! Górale Zagórzańscy – wtórował mu drugi.
- Górale Zagórzańscy od Turbacza samego! Z dawien dawna tak chodzili i my tak chodzimy – mówili o kolędowaniu członkowie zespołu „Żywa szopka z Lubomierza”.
- Nie chodzimy w ten sam rok z jednym i tym samym. W tamtym roku byliśmy z turoniem, z dziadem, z żydem i gwiazdą. Jak nas zaproszą, to chodzimy również po wsi. Kolędowanie Górali Zagórzańskich było pierwsze niż Górali Podhalańskich!
Grupa ma też swoich muzykantów. Grają na heligonce, skrzypcach, basach, niekiedy trąbce. Swoje melodie i umiejętności przekazywali także z pokolenia na pokolenie.
Kolędujący z turoniem z Trzebuni Górale Kliszczaccy mówili o sobie „pierwsi i ostatni Górale”.
- Jak jademy z Krakowa to pierwsi Górale to są Kliszczacy, mało znana grupa góralska. A jak jedziemy do Zakopanego, to ci Podhalanie są tacy pyszni zawsze, my są ostatni wtedy. Południe powiatu Myślenickiego to już są Górale Kliszczaccy, zaczynają się od Struży, Trzebunia, kończą się na Rabce – tłumaczył członek grupy kolędniczej.
W muzyce Górali Kliszczackich słychać wpływy krakowskie – polki i krakowiaki. W grupie z Trzebini gra heligonka, skrzypce i basy. Choć pojawiały się też trąbka i klarnet – świadczą o tym zdjęcia z II poł. XIX wieku.
- A dziś była taka tradycyjna scena z turoniem. Nie tylko u nas z turoniem chodzono, ale zagraliśmy melodie typowo kliszczackie. Z tradycyjnych elementów to na pewno wywrócony na lewą stronę kożuch i słoma. To na urodzaj, na obfitość zbiorów.
- U nas zawsze chodziło się kolędować od św. Szczepana. Na Nowy Rok chodziło się na „podsypkę” do gospodarza. Sypało się ziarnem i winszowało. Teraz te dwie tradycje się połączyły. – Wspominał drugi członek grupy z Trzebini.
Kolędnicy kliszczaccy chodzą po kolędzie od dziecka. Wcześniej chodzili ich ojcowie. I tradycja ta trwa przekazywana z pokolenia na pokolenie. Choć prawdopodobnie nieco się zmienia. Jeden z członków grupy kolędniczej zwrócił uwagę na rolę etnografów, którzy „jednak prostują” pewne tradycje.
- Pewne rzeczy prostują etnografowie. Wiadomo, że z biegiem lat w pewne tradycje wchodzą te elementy „chińskie”. Te maski i tak dalej. Ale trzeba tego pilnować! Bo to jest oryginalne! Jak się to sponiewiera, nabierze się elementów obcych kulturowo dla tego regionu. Stanie się to takie multi-kulti, ten uniwersalizm nie jest potrzebny.
Ostatnią wspomnianą w audycji grupą kolędniczą była grupa herodowa z Cielętnik (pow. częstochowski). Interpretacja tradycji tych młodych kolędników nie wszystkim przypadła do gustu.
- Występujemy z przedstawieniem pt. „Dobre zmiany u Heroda”. Scenariusz naszych „Herodów” nawiązuje do życia publicznego. Te teksty z publicznego dyskursu są zanurzone w naszym scenariuszu. Byliśmy w zeszłym roku z czymś podobnym i z tego względu zostaliśmy zdyskwalifikowani. Powiedziano, że nie można nas sklasyfikować ze względu na złamanie regulaminu, tradycji. Król Herod rozmawiał przez wirtualny telefon. Ale nie poddajemy się. Być może w tym roku uda się wejść innymi drzwiami. Chcielibyśmy jakiegoś świeżego powiewu. Chcemy pokazać, że ta współczesność ma prawo wyjść do mas, które zazwyczaj oglądają tradycję góralską – opowiadał o swoim pomyśle na tradycję Krzysztof Sobótka, kierownik grupy Herody z Cielętnik.
Sobótka, który jest również autorem scenariuszy Herodów, uważa, że zarówno starsze media (telewizja, radio), jak i te nowe – Internet – uwypuklają życie publiczne. Nie sposób nie czerpać z nich inspiracji.
Sama grupa Herody z Cielętnik działa już kilkanaście lat. Choć w tym momencie wyróżnia się na tle innych grup kolędniczych młodzieńczym składem – średnia wieku to 20 lat. W momencie, gdy Krzysztof Sobótka stał się liderem grupy coraz bardziej do tradycyjnych przedstawień zaczęła przenikać nowoczesność. Sam studiuje dziennikarstwo, dlatego dyskurs publiczny jest mu bliski i chce z niego czerpać. Rok temu ta nowa narracja ukazała się pod postacią tekstów z nieśmiertelnej polskiej komedii „Killer”, w tym – jako teksty z życia politycznego.
Choć na lokalnym przeglądzie kolędniczym w Niegowie, chłopcy z Cielętnik wygrali pierwsze miejsce, od jurorów w Bukowinie Tatrzańskiej, Sobótka dostał jasny przekaz: „Tu z czymś takim nie przyjeżdżajcie, my stawiamy na tradycję. Nie macie zbytnio szans”. Wciąż jednak wierzy, że jeśli jedne drzwi się zamykają, można spróbować wejść oknem. Co tradycyjnym kolędnikom nie raz się przecież zdarzało...
Tytuł audycji: Kiermasz pod kogutkiem
Prowadziła: Magdalena Tejchma
Data emisji: 9.01.2022
Godzina emisji: 5.05
Kolędnicy (u)znani i nie(u)znani - Jedynka - polskieradio.pl