17 września Armia Czerwona weszła na terytorium Polski na mocy tajnego porozumienia między Związkiem Sowieckim a hitlerowskimi Niemcami. Anna Lewicka, która miała wówczas 13 lat, zapamiętała czołgi we Lwowie, sztandary sowieckie, zwoływane zebrania. Kilka miesięcy potem zaczęły się intensywne zsyłki, których ofiarą padła również ona i jej rodzina. - Nikt nie spodziewał się napaści – mówiła portalowi Polskiego Radia. Także Weronika Sebastianowicz z Grodzieńszczyzny wspominała, że nikt nie spodziewał się długiego pobytu Armii Czerwonej na tych terenach.
Weronika Sebastianowicz, która obecnie przewodniczy Stowarzyszeniu Żołnierzy AK na Białorusi, była wtedy małą dziewczynką, miała 7 lat i jeszcze niewiele rozumiała. - Brudni, oberwani, mieli dziwne czapki. Rzucałam korzenie na ich samochody - tak wspominała pierwsze zetknięcie z Armią Czerwoną na Grodzieńszczyźnie. Wrzesień wbił jej się mocno w pamięć, również z innego powodu. - Do domu przyszedł miejscowy komunista. Mówi do ojca: "„Koniec z tobą, przyszedłem cię zabić” - opowiada.
Ojcu pani Weroniki udało się uciec sprzed lufy karabinu, ale od tego momentu wszystko się w jej życiu zmieniło - Wrzesień zapamiętam do końca życia. Dla mnie to czas żałoby, bo straciliśmy wszystko, w tym - najważniejsze - ojczyznę. Nikt nie myślał, że zostaną na tak długo - wspomina. Weronika Sebastianowicz walczyła jako żołnierz Armii Krajowej, potem w partyzantce. Została skazana na łagry i zesłana do tajgi.
Rozmowy oficerów Wehrmachtu i Armii Czerwonej o wytyczeniu bieżącej linii rozgraniczenia wojsk na zaatakowanym terytorium Polski. Brześć, wrzesień 1939. Na pierwszym planie gen. Heinz Guderian (odwrócony z tylnego półprofilu). Bundesarchiv/Bild 101I-121-0010-11
17 września, takim jak zapamiętała Weronika Sebastianowicz
- Bardzo dobrze pamiętam 17 września. Jeszcze nie zdawałam sobie dobrze ze wszystkiego sprawy, ale gdy tylko ich zobaczyłam, pomyślałam sobie: "diabelstwo przyszło". Wydawali mi się straszni. Mieli dziwne czapki, na nich duże gwiazdy. Byli oberwani, brudni. A komuniści ich tak witali, rzucali kwiaty. Rwali kwiaty znad jeziora i rzucali. A ja wyrywałam korzenie i rzucałam na wojskowe pojazdy. Pamiętam to jak dziś. Przychodzę do domu, mama mówi: 'Dziecko, co ty robiłaś, zobacz jaki masz płaszcz'. Ja na to: 'Mamo, wyrywałam korzenie i rzucałam na samochody'. Tak jakbym czuła, że nie zasługują na te kwiaty, a tylko na korzenie. Pamiętam to dobrze - opowiadała.
- Tuż potem 19 września chcieli zabić ojca. Przyszedł miejscowy komunista. Mówi do ojca: 'Koniec z tobą, przyszedłem cię zabić'. Ojciec wyszedł przed dom i pyta, za co. 'Bo ty jesteś pan' – odpowiedział komunista. Ojciec nic złego nie zrobił, starał się o wszystko dla tej wsi, wybrukowali drogę, wybudowali straż pożarną, bo ojciec miał kolegów z pobliskich majątków. (…). Już miał wycelować, ale siostra Irena, która urodziła się w 1926 roku, podbiła karabin. Wtedy wszyscy razem złapaliśmy komunistę, a ojciec uciekł. Schronił się u sąsiada. Wieczorem sąsiad, Białorusin, przekazał matce, by wyprowadzić ojcu rower pod krzyż. Ojciec wyjechał do Wołkowyska. Tak się to zaczęło. Wrzesień zapamiętam do końca życia. Dla mnie to czas żałoby – bo straciliśmy wszystko, a najważniejsze – straciliśmy ojczyznę. Nikt nie myślał, że zostaną na tak długo - mówiła.
- Ale czy spodziewaliście się, że może wejść Armia Czerwona? - pytam.
"Nie. Nikt o tym nie myślał. Nie mówiono o tym, nie pisano".
Defilada kawalerii sowieckiej po kapitulacji Lwowa, Wały Hetmańskie obok Grand Hotelu, 28 września 1939, Wikipedia/ Radianska Prawda w Kijowie
***
Anna Lewicka, lwowianka
- Oni weszli jako "wyzwoliciele". Twierdzili, że nas wyswobodzili, wyzwolili nas od władzy burżuazyjnej. Weszli do Lwowa od strony wschodniej, od ulicy Łyczakowskiej. Od razu wjechały czołgi, mieli swoje sztandary. Zaczęli zwoływać zebrania. Twierdzili, że tutaj mieszkają Rusini i oni ich wyzwolili od pańskiej Polski - opowiada z kolei lwowianka Anna Lewicka.
- Transporty na Syberię, do tajgi, zaczęły się od razu, czy po jakimś czasie? - pytam.
- Przyszli we wrześniu, zimę jeszcze przetrwali, na wiosnę już zaczęli wszystkich wywozić. Nie wiadomo było, kiedy się pojawią, to było znienacka - wspominała pani Anna
***
Rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl/PolskieRadio.pl. Rozmowę przeprowadzono w 2012 roku.
Anna Lewicka, fot. polskieradio.pl
Weronika Sebastianowicz, fot.polskieradio.pl