Ale nikt nie wie, co stanie się w Birmie za kilka miesięcy.
prezydent Birmy Thai Sein (fot. Wojciech Cegielski)
Od 2010 roku rządzący Birmą wojskowi zmieniają kurs. Znieśli niektóre ograniczenia i wypuścili na wolność więźniów. Jednym z nich jest Ko Ko Gyi. Za kratkami spędził z przerwami 18 lat. Siedział za nielegalne organizowanie się, zakłócanie bezpieczeństwa państwa, a nawet za wysyłane do znajomych maile. Nie chce opowiadać o tym, co działo się w więzieniu. Jest bardzo zachowawczy, niemal się nie uśmiecha. Odpowiada na pytania krótko i konkretnie.
Ko Ko Gyi jest jednym z tych opozycjonistów, który chcą realpolitik. Uważa, że opozycja musi rozmawiać z władzą, mimo, iż generałowie nie wprowadzili zmian z miłości do demokracji, ale aby zachować władzę. Kraj jest na skraju bankructwa, więc trzeba szukać pomocy na zewnątrz, niekoniecznie w Chinach. „Ludzie niecierpliwie czekają na zmiany, ale boją się polityki. My chcemy im pokazać, że powinni angażować się w politykę” – mówi.
Rangun (fot. Wojciech Cegielski)
Birmańczycy niechętnie rozmawiają z obcokrajowcami. Wynika to nie tylko z bariery językowej i z niechęci do okazywania emocji. Birmańczycy wciąż się boją. Nie wiedzą, dla kogo pracuje osoba, którą spotykają. Nie wiedzą, czy zza rogu nie obserwuje ich tajna policja. „Czy demokracja w Birmie się utrzyma? Nikt tego nie wie” – mówi Ko Ko Gyi.
Wojciech Cegielski, Informacyjna Agencja Radiowa