Jeszcze kilka dni (nocy) temu ulice przed pałacem prezydenckim w dzielnicy Heliopolis wypełniały setki, a momentami nawet tysiące osób. Teraz na miejscu pozostało kilkudziesięciu protestujących w coraz skromniejszym miasteczku namiotowym. Prócz nich, noc przed pałacem spędzali sprzedawcy herbaty i przechodnie. Wielu z nich podchodziło do broniących pałacu czołgów i robiło sobie zdjęcia, które zapewne już są na Facebook’u. Żołnierze sprawiali wrażenie mocno znużonych.
Pierwszy raz przekonałem się, jak dużo w Egipcie znaczy akredytacja ministerstwa informacji. Uzyskanie jej jest obowiązkiem każdego zagranicznego dziennikarza, który przyjeżdża do Egiptu. Co nie oznacza, że każdy dziennikarz taki dokument ma.
Kiedy robiłem zdjęcia w miasteczku namiotowym przed pałacem, w pewnym momencie podeszło do mnie kilku rosłych jegomości. Jeden z nich, jak można było mniemać, szef grupy, zapytał, po co robię zdjęcia. Kiedy pokazałem mu akredytację, jego zacięty wyraz twarzy zastąpił uśmiech. Od razu zostałem zaproszony na herbatę, a dookoła miałem tłumek osób, chętnych do wywiadu.
Mieszkańcom Kairu protesty spowszedniały przez ostatnie dwa lata. Te najnowsze, mimo, że najpoważniejsze od miesięcy, też wydają się nużyć zwykłych Egipcjan. Na uliczkach wychodzących z placu Tahrir znów toczy się normalne życie. Po drodze do hotelu wstąpiłem do jednej z kafejek na spóźnioną kolację (była północ) i kawę. Byłem jedynym obecnym w kafejce obcokrajowcem. Kiedy wszedłem, z głośników słychać było żwawą i głośną arabską muzykę. Po kilkunastu minutach obsługa zmieniła repertuar. Arabskie disco zastąpiły „Hello” Lionela Richie oraz coś co niemal zwaliło mnie z nóg – „Careless Whispers” George’a Michaela.
Kiedy pod koniec 2008 roku przez kilka dni mieszkałem w jednym z hoteli w Islamabadzie, codziennie rano obsługa raczyła gości przy śniadaniu wiązanką największych zachodnich pościelówek w wersjach instrumentalnych – Barbara Streisand, Whitney Houston, George Michael ... Jakość wykonania świadczyła, że wersje te zostały nagrane przez miejscowych muzyków. Przez pierwszy kwadrans słuchało się tego całkiem dobrze. Później było już gorzej.
Jako, że podobnych wiązanek można było wysłuchać np. w hotelach w Bagdadzie czy Ammanie, mój kolega ukuł wtedy wspólny termin dla tego typu twórczości – „sentimental string”
Wojciech Cegielski z Kairu