Ponad 20 lat temu, kiedy to pierwszy raz wsiadłam do metra, bałam się, jak diabeł święconej. A to dlatego, że wszyscy ostrzegali, iż może mnie spotkać tam, wszystko co najgorsze.
Ale subway zaszokował mnie swoim kolorytem. Pociągał i kusił. I chyba pierwszy raz właśnie w subwayu poczułam, że Nowy Jork jest moim miastem. Później, podobne uczucie, dopadło mnie na brooklyńskim moście.
Mieszanina języków, kolorów skóry, zwyczajów i tradycji zamknięta w jednym wagonie metra wytwarza niezwykłą energię. Obok siebie siedzą zgodnie Arab i ortodoksyjny żyd modląc się po swojemu. Ktoś czyta gazetę w egzotycznym języku. Ktoś się uczy, ktoś robi na drutach, ktoś poprawia makijaż.
Szczególną słabość mam do subwayowych artystów. Ciągle szokują pomysłami i talentem. Wielu z nich mogłoby występować na prawdziwej scenie.
Jest w subwayu, coś, co pcha człowieka do przodu. Nie pozwala się zatrzymać. Motywuje do działania.
To pewnie te marzenia przywożone przez ludzi z całego świata.
Ale obraz podróżujących metrem zmienia się. Kiedyś z zazdrością patrzyłam na elegancko ubrane kobiety. Mój wzrok przyciągali eleganccy mężczyźni. A teraz jakby wszyscy zbiednieli i zszarzeli. Są jacyś tacy nijacy, jak za komunistycznych czasów w Polsce.
Ludzie rzadko ze sobą rozmawiają, rzadko się uśmiechają. Siedzą zmęczeni, przysypiają. Coraz częściej z nosem w komputerze. Zamykają się i izolują, jakby chcieli odciąć się od rzeczywistości. Bo w metrze, jak w lustrze, odbijają się frustracje i niepokoje. Kilka dni temu, jakiś szalony poeta czytał wiersze o zbliżającym się końcu świata. Na kolejnej stacji wsiadł na złoto ubrany mężczyzna, krzycząc, że widział jeźdźców Apokalipsy. A chwilę później czarnoskóra kobieta, z motylami we włosach, rozdawała ulotki o mordercach z Wall Street, którzy wprowadzili już niewolnictwo. Kiedy rozdała ulotki zaczęła śpiewać:
Blues dla wszystkich. Czarnych, białych, kolorowych.
Zarabiasz czterdzieści tysięcy, jesteś niewolnikiem.
Masz niespłacone karty kredytowe, jesteś niewolnikiem.
Wall Street cię trzyma w kieszeni,
Wall Street to Twój pan.
Ale później pojawiło się dwóch Meksykanów z gitarami i śpiewali piosenki o miłości. I metro przejaśniało. Dobrze, że są jeszcze artyści.
Małgorzata Kałuża, Polskie Radio