28 kwietnia na wyspie Pitcairn obchodzone jest Święto Bounty.
Najodleglejsze terytorium zamorskie Wielkiej Brytanii, położone piętnaście tysięcy kilometrów na południowy wschód od Londynu, zamieszkuje dzisiaj sześćdziesięcioosobowa społeczność - potomków buntowników ze statku HMS Bounty. Rajska wysepka, cztery kilometry kwadratowe na środku Pacyfiku, jedno z najbardziej odizolowanych miejsc na świecie, skrywa w sobie straszliwą tajemnicą.
Bunt na Bounty
Historia ma swój początek pod koniec XVIII wieku. Czterdziestu sześciu mężczyzn, pod wodzą Williama Bligha, wyruszyło z Wielkiej Brytanii na pokładzie "HMS Bounty" w poszukiwaniu drzewa chlebowego, wypatrzonego przez Jamesa Cooka w okolicach Polinezji Francuskiej. Wielomiesięczna żegluga pod rządami okrutnego kapitana Bligha doprowadziła do buntu załogi w drodze powrotnej z Tahiti.
Juliusz Verne w swojej powieści Buntownicy z Bounty pisał: "Wszystko zdawało się być uśpione, kiedy nagle statek ogarnęło jakieś dziwne ożywienie. W kącie zebrało się kilku marynarzy, którzy zamienili ze sobą szeptem parę słów, a następnie bezszelestnie zniknęli". 28 kwietnia 1789 spiskowcy pod wodzą Fletchera Christiana pozostawili Williama Bligha i osiemnastu wiernych mu marynarzy na szalupie pośrodku oceanu.
Skazańców los
Zgodnie z obowiązującym wówczas prawem morskim karą za bunt i dezercję była śmierć. Dziewięciu ocalałych buntowników w szaleńczej ucieczce przed pościgiem trafiło w 1790 roku na bezludną wyspę Pitcain. Dotarli i osiedlili się tam wraz z porwanymi wcześniej tahitankami.
Fletcher wydał rozkaz podpalenia Bounty, co dzisiejsi Pitcairneńczycy uważają za symboliczny moment przecięcia więzi z Wielką Brytanią. Garstka rebeliantów rozpoczęła nowe życie. W strachu przed brytyjską szubienicą i w nieufności wobec siebie.
Ostatni ocalały
Słuch o buntownikach z Bounty zaginął na kolejne osiemnaście lat. Gdy w 1808 roku do wyspy dotarł amerykański statek wielorybniczy, odnalazł przy życiu tylko jednego żywego mężczyznę, dziewięć kobiet i dziewiętnaścioro dzieci.
W ciągu osiemnastu lat izolacji od świata ludzie zwyrodnieli do tego stopnia, że rajską wyspę zamienili w istne piekło. Na mikroskopijnej wyspie na środku oceanu rozpętała się wojna, przed którą nie było gdzie uciec. Skończyła się, gdy Aleksander Smith - ostatni pozostały przy życiu mężczyzna - odnalazł pokładową Biblię i zaczął nauczać o życiu w pokoju i miłości.
Mroczna tajemnica
Dzisiejsze Pitcairn zamieszkują potomkowie tahitańskich kobiet i brytyjskich buntowników. Najważniejsza stała się wspólnota. Mieszkańcy pomagają sobie i dbają o siebie nawzajem, wierzą w doskonałą komunę. Obcych traktują podejrzliwie i bez szacunku. O sobie wiedzą wszystko.
Powszechna jest również wiedza o wszechobecnych gwałtach na wszystkich kobietach, których ofiarami stają się już w wieku dziecięcym. Każda kobieta na wyspie była wielokrotnie wykorzystywana seksualnie przez młodych mężczyzn, tak zwanych "chłopców", bez których wyspa nie byłaby w stanie funkcjonować. Stąd też brak sprzeciwu i ciche przyzwolenie wszystkich Pitcairneńczyków. Gdy sprawa wyszła na jaw w 2004 roku, główni winowajcy stanęli przed sądem. Zapadłe wówczas wyroki były niewspółmiernie niskie do win, a żądni zemsty "chłopcy" mieszkają na Pitcairn do dziś.
Miejsce naturalnej selekcji
Tym samym idea szczęśliwej, odizolowanej od świata i samowystarczalnej wspólnoty jest w rzeczywistości pełną przemocy dyktaturą.
W książce "Jutro przypłynie Królowa" polski dziennikarz Maciej Wasielewki pisze: "Niełatwo się tu dostać. Statek zawija w pobliże wyspy sześć razy do roku, czasem przypłynie jacht. Nic więcej. Żaden samolot nie wyląduje na Pitcairn, żaden helikopter nie doleci (…). Pitcairn jest miejscem naturalnej selekcji. Żyją tam ludzie niezłomni, gotowi poświęcić życie dla wspólnoty".
mjm