Nasz punkt ogólnonarodowy

Ostatnia aktualizacja: 09.04.2013 16:56
Nawet punkt tak intymny, tak czasami opuszczony, jak kobiecy punkt strategiczny – w teatrze młodych stał się sprawą masową, punktem ogólnonarodowym. Cóż mam dodać? Ala ma kota.
Lenin na wiecu w Moskwie, 1920
Lenin na wiecu w Moskwie, 1920Foto: Wikipedia/domena publiczna

    Co o „Poczcie Królów Polskich” Krzysztofa Garbaczewskiego sądzę, o tym seansie, który ma cechy wiecowej odezwy chóralnej, z wielkiego podestu skandowanej wpierw dla obudzenia, a później dla pouczenia zasłuchanego ludu - już wyznałem. Tak, lecz zataiłem, że kontemplując „Poczet...” – co kwadrans wracałem pamięcią do Mariana Falskiego. Okazało się, że to była jednak kiepska średnia. Kiedy 5 kwietnia studiowałem tekst „Niech Kraków huczy! To mu nie zaszkodzi” – wywiad, którego Jan Klata, nowy dyrektor Narodowego Starego Teatru krakowskiej „Wyborczej” udzielił jeszcze przed premierą wiecowej odezwy chóralnej Garbaczewskiego – duch Falskiego tańczył w powietrzu właściwie nad każdym zdaniem Klaty. Nie to, że legendarny, w 1910 roku pierwszy raz wydany elementarz Falskiego „Nauka czytania i pisania” non stop pląsał cały, nie. Nad każdą myślą Klaty piruety kręciło tylko zdanie pamiętne, czyste, nie do zabicia, nie do ominięcia - cudownie zabójcza, dla wszelkich form liczby mnogiej bezlitosna fraza „Ala ma kota”.
    „Rozkręcamy nową scenę...”, powiada Klata. Ala ma kota. „Porzuciliśmy te wszystkie paździerze w oknach...” Ala ma kota. „Teraz to się nazywa Strefa BE, jako przedłużenie linii Rynku A-B. Chcemy, żeby to była przestrzeń naszej totalnej swobody twórczej, w której możemy sobie pozwolić na najdziksze brewerie”. Ala ma kota. „Tam możemy jakoś partyzancko podziałać”. Ala ma kota. „Będziemy ich wspierać i odnajdywać się w roli akuszerów tego, co przyniosą twórczo na świat”. Ala ma kota. „Nie ma w nas...” Ala ma kota. „Naszym sukcesem jest...” Ala ma kota. „Nie opieramy się... Mamy do czynienia... Mamy wrażenie, że warto jest powalczyć o zainteresowanie grup... Musimy jakoś do nich trafić... Się otwieramy... Ściągnąć nowych widzów...” Ala ma kota. „Podobno Kraków huczy... Świetnie. Niech Kraków huczy!” Że zapytam cicho: A tak konkretnie – kto huczy? Nie bawmy się w detale, nie rozdrabniajmy się na jednostki – generalnie wszyscy huczą, bez mała milion obywateli miasta huczy chóralnie, a kto nie huczy, tego nie ma! Razem, tedy, razem wedle nauk wieszcza: „Razem, młodzi przyjaciele!.../ W szczęściu wszystkiego są wszystkich cele;/ Jednością silni, rozumni szałem,/ Razem, młodzi przyjaciele!...” Amen? Amen. I marne to pocieszenie, że nawet Adam Mickiewicz, nim dorósł, bywał dla świata kłopotliwie pretensjonalny. Zatem – „My!”, rzecze Klata z pięćdziesiąt, albo i osiemdziesiąt razy. My! My! My! My, artyści - dla Was, widzów, Naszą sztukę robić będziemy, by dotknąć problemów życia Waszego! Byście gromadnie huczeli nie tylko przed, ale i po Naszych odezwach!... A Ala jest jedna. Ma kota, lecz w istocie nie ma obok nikogo, od zawsze, na zawsze. I każdy, kto w dzieciństwie pochylał się, pochyla teraz, lub w przyszłości się pochyli, by mozolnie sylabizować „A-la-ma-ko-ta” – był, jest, będzie taki jak Ala. Sam. Człowiek poważny, parę lat temu, w jakiejś ankiecie, uznał stare to zdanie Falskiego za jedno z najświetniejszych zdań polszczyzny. Niechcący okazuje się ono być dzisiaj zapisem tajemnicy teatru, który znika.
    Ala ma kota. Ala wyłącznie jako ta Ala, czyli Ala niereprezentująca żadnej rozchichotanej zbiorowości w kusych spódniczkach. Kot jako kot, nie znak wszystkich kotów, powiedzmy - niedożywionych. Ala ma kota – i ktoś pochylony nad tymi słowami. Tylko tyle, nic więcej - dojmująca czystość liczby pojedynczej. Pochylony wie tylko tyle, że jest sam, a to, co przed nim, to tylko litery, które nie reprezentują żadnej społeczności, żadnych problemów społecznych, żadnych cierpień zbiorowych ani innych wspólnych interesów - czyste litery, co je trzeba złożyć w całość - dla siebie, jedynie dla siebie. Po co wiedzieć więcej? Przypomina się wielka, bezlitosna ironia ponad dwieście lat liczącego sobie prologu „Kubusia Fatalisty i jego pana” Denisa Diderota. „Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca? Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży? Co mówili? Pan nic, Kubuś zaś, iż jego kapitan mawiał, że wszystko co nas spotyka na świecie, dobrego i złego, zapisane jest w górze”. Po prostu, trzy pierwsze osoby liczby pojedynczej pod zawsze niepojętym tekstem nad ich głowami. Kubuś, pan i ten, co czyta. Możliwe, że wieczność, na którą arcydzieło Diderota jest skazane, wynika z braku namiętności do form liczby mnogiej. I możliwe, że właśnie dlatego tak intensywnie dotyka ono spraw świata całego i każdego czasu. Podobnie jak „Próby” Montaigne’a, których mogłoby nie być, gdyby Montaigne raz na zawsze nie zapisał: „Jedynym tematem mojego pisania jestem ja sam”.
    Falski, Diderot, Montaigne... Podobne myśli ilu jeszcze opowiadaczy mógłbym przywołać? Vladimir Nabokov wyznał: „Nie sądzę, aby artysta winien kłopotać się swoją publicznością. Jego najlepszą publicznością jest osoba, którą codziennie rano przy goleniu widzi w lustrze. Sądzę, że publiczność, którą sobie artysta wyobraża, jeśli w ogóle wyobraża sobie rzeczy tego typu, to sala wypełniona ludźmi z jego maską na twarzy”. I jeszcze: „Ciężko i długo pracuję nad słowami; aż do chwili, gdy mam uczucie całkowitego panowania i całkowitej przyjemności. Jeśli potem z kolei musi pracować czytelnik – to bardzo dobrze. Sztuka jest rzeczą trudną”. W epilogu „Twórcy” Jorge Luis Borges nie zostawia złudzeń: „Człowiek postanawia wymalować świat. Przez lata będzie zaludniał przestrzeń obrazami prowincji, królestw, gór, zatok, okrętów, wysp, ryb, pokoi, instrumentów, gwiazd, koni i ludzi. Na chwilę przed śmiercią odkryje, że ów cierpliwy labirynt linii jest podobizną jego własnej twarzy”. Jakież to oblicze Garbaczewskiego wyskakuje z „Pocztu...” Garbaczewskiego? A niby jaka twarz twórcy ma wyskoczyć z dzieła, którego twórcy nie interesuje prawda własnej jego twarzy, a tylko wmawianie rodakom, że facjata ich masowa jest obliczem zbiorowości szalenie zainteresowanej pośmiertnymi igraszkami duchów królewskich na Wawelu nocą? Czy ktoś naprawdę myśli, że Samuel Beckett „Ostatnią taśmę Krappa” pisał głównie dlatego, że w tamtych czasach szpulowy magnetofon cieszył się w Europie wzięciem stadnym? A, dajmy na to, Kantor, Łomnicki, Grzegorzewski, Jarocki? Czy opowiadali tak, jak opowiadali, z powodu własnej samotności, czy też po to, by pogłaskać polskie szwaczki, polskich górników oraz inteligencję? Chyba Adolf Rudnicki mawiał, że do teatru prowadzą wrota jedne, lecz w istocie jest tak, jak we fragmencie „Przed prawem” Franza Kafki – tak, iż każdy widz wchodzi do teatru przez drzwi przeznaczone tylko dla niego. Klata sugeruje, bym wchodził tłumnie, siedział tłumnie, tłumnie płakał lub śmiał się, po czym bym stał się trybikiem zbiorowego przekazywania sobie znaku pokoju... Wystarczy?
    Nie, ja nie głoszę niepoczytalnego manifestu pierwszej osoby liczby pojedynczej, nie dźgam młodego teatru cytatami z przeszłości, Boże broń! Dobrze wiem, że ktoś wytoczyć może, i słusznie zrobi, antycytaty – słowa piewców wszelkich form liczby mnogiej, teatru uspołecznionego, upolitycznionego, stadnego. Lecz mnie nie o dekret chodzi. Mnie chodzi o to jedynie, że dzisiejszy czas sceniczny to czas potwornej dysproporcji. Potężne jest pospolite ruszenie teatralności liczby mnogiej. Coraz potężniej pachnie na scenach harcerstwem, obozem dzielnych skautów, kółkiem różańcowym, gipsem patosu starej frazy, że w szczęściu wszystkiego są wszystkich cele. My! My i Wy! My, Wy i Oni! My do Was o Naszych wspólnych bolączkach, radościach, demonach, stawach zwichniętych! Powiedzcie, co Was dręczy – to My o tym dla Was sceniczny manifest ulepimy! A jeśli nie powiecie – nie martwcie się, My i tak ulepimy manifest, po czym Nasza nowa siła krytyczna chętnie Wam wyłuszczy, że problemy przez Nas w Naszym manifeście dotknięte są najistotniejszymi problemami Waszego życia!... A efekt wiary w redyk? Przeciętność, letniość, płaskość, średniość. Znika gdzieś, gdzieś się chowa teatr stary, teatr opowieści snutych przez samotnych dla kogoś bezpowrotnie pojedynczego. Za to huczy i na huk liczy opowiastka estetycznie i myślowo nieuchronnie przeciętna, nieuchronnie, bo stadność w sztuce zawsze kończy się banałem, często niesmacznym.
    Niedawno młodzi tragicy rozkazali widzom w lożach wstać, co znaczyć miało, że na baczność byli oto wnętrzem waginy totalnej, przechodniej, waginy wszystkich nadwiślańskich wagin. Cóż mam rzec? Nawet punkt tak intymny, tak czasami opuszczony, jak kobiecy punkt strategiczny – w teatrze młodych stał się sprawą masową, punktem ogólnonarodowym. Cóż mam dodać? Ala ma kota.

Paweł Głowacki

Czytaj także

Na początku była dętka

Ostatnia aktualizacja: 03.04.2013 11:28
Zachwyt małego Garbaczewskiego wzbudzało nie to, co na zewnątrz, lecz to, co w środku - pustka prawie idealna. Pustka, brak powietrza, nic w gumowej otulinie.
rozwiń zwiń