Decyzję o przyspieszonych wyborach w Izraelu uzgodnili liderzy koalicji, a 26 grudnia 2018 uchwałę o samorozwiązaniu przyjął Kneset. Oficjalnym uzasadnieniem była "odpowiedzialności za sprawy budżetu" oraz brak kompromisu w rządzie ws. ustawy o służbie wojskowej ludności ultraortodoksyjnej.
Faktycznym inicjatorem skrócenia kadencji parlamentu był premier i lider prawicowej partii Likud - Benjamin Netanjahu, który chce utworzyć nową prawicową koalicję. - Obecna koalicja jest sercem następnej (...). Będziemy prosić elektorat o wyraźny mandat, aby nadal kierować krajem zgodnie z naszą polityką - mówił premier w grudniu ub.r.
Premier od prawie 10 lat
Netanjahu pełni urząd od prawie dziesięciu lat. Po pierwszej kadencji w latach 90. XX wieku, stoi na czele rządu uważanego za najbardziej prawicowy w historii państwa Izrael. W przypadku ponownego wyboru, Netanjahu byłby w stanie pobić rekord ustanowiony przez ojca założyciela państwa Izrael, Dawida Ben Guriona, który pozostawał na stanowisku przez ponad 13 lat, w latach 1948-1963.
Zapowiedź Netanjahu utworzenia nowej koalicji padła w momencie, kiedy obecna dysponuje w parlamencie większością tylko jednego głosu po rezygnacji ministra obrony i przywódcy ultranacjonalistycznej partii, Awigdora Liebermana. Lieberman w połowie listopada podał się do dymisji, by zaprotestować przeciwko temu, co uważał za słabą odpowiedź rządu na ataki rakietowe z rządzonej przez Hamas Strefy Gazy. Jego partia Nasz Dom Izrael opuściła koalicję rządową.
Netanjahu ma też trudności z ustawą o poborze ortodoksyjnych Żydów do wojska. Ultraortodoksyjni Żydzi haredim oraz partie, które ich reprezentują i wchodzą w skład koalicji rządowej, domagają się zmiany ustawy o służbie wojskowej, gwarantującej, że znaczna część mężczyzn z tej społeczności, stanowiącej około 10 proc. ludności Izraela, będzie zwolniona od obowiązkowej służby, która trwa trzy lata dla mężczyzn i dwa dla kobiet.
Były szef sztabu armii głównym rywalem
Izraelska scena polityczna przed wyborami jest mocno rozproszona. W sondażach najlepsze wyniki osiąga prawicowy Likud premiera Netanjahu i ugrupowanie bardziej centrowe, które reprezentuje były szef sztabu armii Izraela Benjamin "Beni" Ganc.
Do parlamentu weszłaby również partia Geszer, której liderką jest Orli Lewi. Rozdrobnienie sceny politycznej może skłaniać partie do sojuszy wyborczych również z mniejszymi, pozaparlamentarnymi ugrupowaniami. Tym bardziej, że wiele ugrupowań (np. Nasz Dom Izrael, Ruch) jest na granicy progu wyborczego.
Głównym motywem kampanii są zarzuty wobec Netanjahu. Według sondaży przeszło połowa Izraelczyków opowiada się za jego ustąpieniem w przypadku wniesienia oskarżenia. Jednocześnie ok. 40 proc. wskazuje Netanjahu jako najlepszego kandydata na premiera.
Zarzuty wobec polityka dotyczą faworyzowania firmy telekomunikacyjnej Bezeq Telecom Israel w zamian za korzystne materiały o nim i jego żonie na portalu internetowym należącym do tej firmy.
Przełożone spotkanie z Putinem
Ważną rolę w kampanii wyborczej odgrywa polityka zagraniczna. Netanjahu, jako dowód politycznej skuteczności, wskazuje na bliskie relacje z najważniejszymi światowymi liderami - Donaldem Trumpem czy Władimirem Putinem, a także współpracę z państwami arabskimi, przeciwdziałanie obecności Iranu w Syrii czy dążenie do powszechnego międzynarodowego uznania Jerozolimy za stolicę Izraela.
Netanjahu w czwartek miał spotkać się w Moskwie z rosyjskim przywódcą Władimirem Putinem. Spotkanie zostało jednak przełożone, a politycy mają jedynie odbyć rozmowę telefoniczną.
Izraelskie portale spekulują, że powodem odwołania wizyty mogą być negocjacje rywali Netanjahu w polityce wewnętrznej - Benny'ego Ganca oraz Jaira Lapida. Na środę mają oni zaplanowane rozmowy na temat ewentualnego sojuszu swoich partii przed kwietniowymi wyborami parlamentarnymi.
Czwartkowe spotkanie Putina z szefem izraelskiego rządu miało dotyczyć głównie polityki bliskowschodniej, w tym sytuacji w ogarniętej wojną domową Syrii.
Krytykowany za "miękką" politykę historyczną
Ostatnie sondaże wskazują na mocne poparcie dla Netanjahu, ale premier ma też duży negatywny elektorat, szczególnie w środowiskach lewicowych i propalestyńskich. Nie ma też przychylnej prasy.
To m.in. pokłosie dyplomatycznej awantury wokół polskiej ustawy o IPN, która miała m.in. karać za takie sformułowania, jak np. "polskie obozy śmierci". Obawy, że nowe przepisy mogą zaszkodzić wolności słowa, debacie naukowej oraz badaniom nad Holokaustem, wyrażały m.in. Izrael i Stany Zjednoczone. Polska ostatecznie wycofała się z najbardziej kontrowersyjnych zapisów, a premierzy Morawiecki i Netanjahu podpisali 27 czerwca 2018 r. wspólną deklarację kończącą spór.
Wielu przeciwników Netanjahu uznało to za jego słabość i uległość wobec polskiej polityki historycznej.
W tym właśnie kontekście pojawiają się komentarze, które wskazują na związek między kampanią wyborczą, a ostatnimi antypolskimi wypowiedziami izraelskich polityków.
- Szef rządu Izraela jest zwierzęciem politycznym w tym sensie, że bardzo dobrze czuje kwestie wizerunkowe i świetnie zarządza swoim własnym obrazem. Dobrze czuje swoje grupy docelowe, a przed wyborami mogliśmy się spodziewać, że pojawią się odniesienia do trudnych wątków w relacjach z Polską. Zresztą Polska i Izrael są państwami bardzo podobnymi pod względem życia politycznego, emocji politycznych, a także kompleksów politycznych. Pewnymi hasłami oraz stereotypami tam po prostu się rozgrywa - powiedziała w Polskim Radiu dr Agnieszka Bryc z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Przypomnijmy: spór dyplomatyczny na linii Warszawa-Tel Awiw rozpoczął się od tekstu w dzienniku "Jerusalem Post", który napisał, że podczas pobytu w Warszawie premier Izraela powiedział, iż Polacy kolaborowali z nazistami w Holokauście. Informację tę dementowała później ambasador Izraela w Polsce Anna Azari.
Antypolskie wypowiedzi polityków Izraela
Odnosząc się 17 lutego do słów przypisanych przez media szefowi izraelskiego rządu, pełniący obowiązki ministra spraw zagranicznych Israel Katz stwierdził, że "Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki".
W odpowiedzi na te słowa, premier Mateusz Morawiecki poinformował o odwołaniu wizyty polskiej delegacji, która miała wziąć udział w szczycie Grupy Wyszehradzkiej (V4) w Jerozolimie.
Katz jest uważany za rywala Netanjahu do objęcia przywództwa w partii Likud. Stąd m.in. komentarze, że jego wypowiedź była w pełni świadoma i obliczona na to, aby zaszkodzić obecnemu premierowi.
- Wypowiedź ministra nie mogła paść bez wcześniejszych uzgodnień. To niemożliwe. Musiały być rozmowy na ten temat z premierem i innymi politykami. Było to w pełni świadome i wykalkulowane. Jego słowa to nic innego, jak przykład czystego rasizmu w najgorszym wydaniu. W ustach izraelskiego polityka brzmi to koszmarnie - podkreślił w rozmowie z Polskim Radiem b. ambasador RP w Izraelu Ryszard Żółtaniecki.
Ryszard Żółtaniecki o wypowiedzi Israela Katza: czysty rasizm w najgorszym wydaniu
Słowa izraelskiego dyplomaty skomentował też Eli Barbur, szef serwisu internetowego telawiwonline.com. - Z izraelskiego punktu widzenia, to ewidentnie numer wykręcony przez lewicę, która z premedytacją zniekształciła wypowiedź szefa izraelskiego rządu - mówił w Telewizji Republika.
Słowa Katza "w pełni świadome i wykalkulowane"
Dodał, że Benjaminowi Netanjahu zależy na stosunkach z Polską. - Katz zupełnie pogrążył sytuację. Wątpię, by robił to na własną rękę. Izrael nie jest zainteresowany piętrzeniem konfliktu z Polską i całą Grupą Wyszehradzką. Głównie chodzi o cyberwojnę, która jest problemem wspólnym. Nie muszę oczywiście tłumaczyć, że dezorientacja płynie szerokim strumieniem z Moskwy. Ten konflikt to jakieś szaleństwo izraelskiej władzy - ocenił.
Podobnie uważa Ryszard Żółtaniecki. - Wypowiedź ministra nie mogła paść bez wcześniejszych uzgodnień. To niemożliwe. Musiały być rozmowy na ten temat z premierem i innymi politykami. Było to w pełni świadome i wykalkulowane. Jego słowa to nic innego, jak przykład czystego rasizmu w najgorszym wydaniu. W ustach izraelskiego polityka brzmi to koszmarnie - podkreślił.
Zdaniem b. ambasadora, "żaden polityk nie odważyłby się powiedzieć czegoś takiego, ale politycy izraelscy działają w klimacie całkowitej bezkarności". Żółtaniecki tłumaczył, że "aksjologiczną tarczę przed jakimkolwiek zarzutem" jest kwestia Holokaustu.
- Nie można dyskutować o międzywojennych i powojennych złożonych relacjach polsko-żydowskich, bo można się natychmiast narazić na zarzut antysemityzmu. Drugi element, to działanie gigantycznego lobby żydowskiej diaspory - podkreślił.
Duże wpływy rosyjskich Żydów
B. ambasador wskazał jeszcze jeden ważny element, który może rzucić światło na przyczyny rosnących nastrojów antypolskich w Izraelu. To bardzo duży napływ do tego państwa rosyjskich Żydów na przestrzeni ostatnich dwóch dekad.
- Dawniej cały trzon czołowych polityków Izraela, to byli Polacy, mieli inne wyznanie i obyczaje, ale myśleli tak jak my. W tej chwili to się odwróciło. Język polski nie jest dominujący w Tel Awiwie na ulicach, czasami to nie jest nawet hebrajski, to jest rosyjski. No i wśród tej masy, która przybyła, na pewno są jakieś osoby, które wywierają wpływ - stwierdził Żółtaniecki.
Pojawiła się też interpretacja, że wypowiedź Israela Katza, to swego rodzaju "licytacja" na słowa z liderem centrowej partii Jest Przyszłość, Jairem Lapidem. - Przez cztery lata premier (Netanjahu - red.) nie odważył się głośno powiedzieć, że Polacy pomagali nazistom, bo antysemityzm był integralną cechą polskiego społeczeństwa - powiedział Lapid, komentując słowa przypisywane Netanjahu.
Szef MSZ Izraela mógł w tej sytuacji obawiać się, że brak jego reakcji zostanie odczytany jako "słabość".
Według b. szefa MON Antoniego Macierewicza "celem ataków na Polskę, zarzucających antysemityzm, jest osłabienie naszego sojuszu z USA".
Polska także przed wyborami
Nie bez znaczenia w dyplomatycznym konflikcie jest też sytuacja polityczna w Polsce przed zbliżającymi się wyborami do Parlamentu Europejskiego i jesiennymi wyborami do Sejmu i Senatu.
- Wszystkie wydarzenia są wykorzystywane przez obie strony sceny politycznej. Spór z Izraelem również. Pojawiają się argumenty o słabości państwa, wskazywanie na konsekwencję procesu uruchomionego przez ustawę o IPN itd. Jednocześnie reakcja pozostałych członków Grupy Wyszehradzkiej, rezygnacja ze szczytu, przemawia na korzyść rządu Mateusza Morawieckiego - mówił w Polskim Radiu 24 prof. Henryk Domański z Polskiej Akademii Nauk.
- Gdyby te wydarzenia miałyby wpłynąć na opinię publiczną, to raczej na korzyść rządu PiS. Szczególnie osoby niezdecydowane na kogo głosować raczej mobilizuje takie poczucie patriotyzmu czy identyfikowania się z interesami państwa czy własną historią - podkreślił.
W środę, w oświadczeniu przesłanym Polskiemu Radiu, amerykański Departament Stanu zaapelował do obu stron o wysłuchanie swoich racji i przezwyciężenie konfliktu. Wyraził też Polsce wdzięczność za zorganizowanie wraz z USA konferencji na temat bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie. Podziękował Izraelowi za znaczący udział w warszawskim spotkaniu.
Ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher przekazała w środę, że Israel Katz powinien przeprosić za wypowiedź o "Polakach, którzy wyssali antysemityzm z mlekiem matki". Zaznaczyła również, że przprosiny nie powinny spoczywać na barkach premiera Izraela Benjamina Netanjahu.
polskieradio24.pl, Polskie Radio, PAP, paw/