W ten weekend w Teatrze Wielkim Operze Narodowej można zobaczyć film Wima Wendersa "Pina". Ten obraz nie jest biografią zmarłej przed dwoma laty choreografki Piny Bausch, a raczej hołdem złożonym przez reżysera jej twórczości i hymnem na cześć sztuki. Dziś nie sposób przecenić zasługi Piny Bausch dla rozwoju teatru tańca współczesnego.
Aleksandra Rembowska w audycji Jerzego Sosnowskiego podjęła się próby odpowiedzi, na pytanie czym jest teatr tańca współczesnego. Rembowska zaznacza, że Pina zmieniła myślenie o tańcu i myślenie o tancerzach. - Dla niej to byli ludzie, którzy tańczą, a nie tancerze o pięknych figurach, wysocy, smukli, za każdym razem idealni jak w balecie klasycznym. Byli ludźmi. I mieszanina słabości tych talentów, które możemy oglądać w tańcu najbardziej interesowała Pinę Bausch - wyjaśnia.
Marcin Pieńkowski, krytyk filmowy i rzecznik Nowych Horyzontów, w "Klubie Trójki" wspomina dramatyczne okoliczności powstania filmu Wima Wendersa. - Reżyser przyjaźnił się z Piną Bausch przez ponad 20 lat i przez wiele lat próbowali wspólnie zaplanować jak ten film będzie wyglądał. Wciąż dochodzili do wniosku, że nie ma jeszcze medium, środków artystycznych, za pomocą których można by przekazać tę istotę, esencję teatru tańca. Dopiero w 2007 roku Wim Wenders w Cannes zobaczył koncert zespołu U2 zrealizowany w technice 3D - i wtedy stwierdził, że ta technologia może stać się środkiem artystycznym, żeby pokazać ten teatr tańca w sposób bardzo bliski - opowiadał. Niestety tuż przed rozpoczęciem zdjęć, w 2009 roku, zmarła Pina Bausch. Wenders przerwał prace nad obrazem, jednak wkrótce do nich powrócił zmieniając koncepcję scenariusza.
Powstały film to hołd Wima Wendersa złożony zmarłej przyjaciółce - zgodnie przyznają goście Jerzego Sosnowskiego.
"Pina" Wendersa jest również szansą na twórcze wykorzystanie techniki 3D. Wenders przywraca nadzieję na inspirujące wykorzystanie techniki, przełamanie jej jarmarcznego wizerunku.
(pj)