W ramach cyklu "Jestem stąd" po Katowicach naszą reporterkę oprowadził Robert Talarczyk - aktor, reżyser, tłumacz piosenek i wykonawca, a także dyrektor Teatru Śląskiego w Katowicach.
Wyprawę po stolicy województwa śląskiego rozpoczynamy od Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego. Instytucja liczy sobie już ponad sto lat; została ona wybudowana w 1907 roku. - W mieście wtedy dużo się działo. Na krótko przypadły mu prawa miejskie, ale mieszkańcy postanowili wybudować teatr i mieć miejsce, w którym mogli się pokazać i oglądać ciekawe rzeczy artystyczne - opowiada Robert Talarczyk.
Podczas zwiedzania teatru nie zabrakło rozmowy o jego patronie, Stanisławie Wyspiańskim. Jak zaznacza dyrektor obiektu, katowicka instytucja jest jedyną tego typu placówką w Polsce noszącą imię autora "Wesela". - Zachowały się zapiski, a właściwie kilka zdań Wyspiańskiego dotyczących Katowic. Otóż na początku zeszłego stulecia dramaturg jechał koleją do Krakowa i zatrzymał się Katowicach. To była wtedy wieś, która zamieniła się w miasto, więc z jednej strony było widać tę wiejską stronę, a z drugiej jakieś ambicje wielkomiejskie. Dla takiego wspaniałego artysty pewnie to było przedziwne. Napisał on o tym w kilku zdaniach do Rydla, bohatera "Wesela". Pisał on mniej więcej: jestem w Katowicach. Spóźnił się pociąg, więc muszę tu posiedzieć chwilę. Miasto malutkie, ale całkiem wielkie. Głupiutkie, ale mądre. Dziewczyny brzydkie, głupiutkie, ale całkiem sprytne - opowiada Robert Talarczyk.
- Poważnie mówiąc, Wyspiański jest znamienitą figurą w polskim teatrze. Jednak ciągle mam za plecami ten szept: miasto malutkie, głupiutkie, ale duże. Z jednej strony fascynuje mnie to, że patronem teatru jest Wyspiański. Z drugiej strony irytuje mnie to, że tak o Katowicach powiedział, bo jestem katowiczaninem. Dlatego cały czas próbuję udowodnić, że to nie jest przypadek, że tu stoi jego popiersie - dodaje gość "Lata z Radiem".
Miasto żywioł
Kolejnym przystankiem w podróży Małgorzaty Raduchy po Katowicach był tamtejszy rynek główny. Była to okazja do tego, by porozmawiać z naszym gościem o zmianach zachodzącym w mieście i o tym, za co można je kochać. - Żyję tu ponad pół wieku, więc trudno, żebym Katowic nie kochał. Mieliśmy w teatrze taki cykl "Śląsk święty, Śląsk przeklęty". Mogę to odnieść też do Katowic: czasem mnie wkurzają, ale zawsze jestem zachwycony, jak tu przyjeżdżam. Jak jestem na przykład parę dni w Warszawie albo ukochanej Portugalii, to już po chwili myślę sobie o tych szybach górniczych, które zobaczę, o widoku z okna pociągu, o nowych miejscach przy Spodku: Muzeum Śląskim i budynku Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. To są takie miejsca, które budują potęgę Katowic, ale też były tu od lat - wymienia Robert Talarczyk.
Jak zaznacza dyrektor Teatru Śląskiego, Katowice się zmieniają. Jego zdaniem przykładem tego są chociażby palmy, które możemy zobaczyć na ulicach miasta, m.in. przed budynkiem teatru. - Uważam, że jesteśmy artystyczną jednostką, dlatego nie powinniśmy się bać tego, by w centrum Katowic stanęły palmy. A to są palmy prawdziwe, nie sztuczne jak ta w Warszawie.
- To jest dowód na to, że Śląsk się zmienia pod względem charakterologicznym. To już nie tylko kopalnie i biedne kobiety, które kręcą kluski, ale Śląsk się też wyzwala. Oprócz tego Śląsk jest feministyczny, chociaż taki akurat był od zawsze. Mówiło się, że chłop to jest szyja, ale kobieta jest głową. To jest fajne, że kobiety dzierżą władzę i o wielu rzeczach decydują. I niech tak będzie dalej, niech Śląsk się tak rozwija. Będę robił wszystko, byście państwo, przyjeżdżając tutaj, czuli się dobrze - zaznacza gość "Lata z Radiem".
Czytaj także:
Ikona Górnego Śląska
Po wizycie w teatrze i na rynku odwiedziliśmy Nikiszowiec - dzielnicę, która świetnie oddaje klimat Górnego Śląska. Jest to jedna z części Katowic, gdzie możemy zobaczyć słynne familoki - budynki wielorodzinne przeznaczone dla pracowników przemysłu ciężkiego. Robert Talarczyk zauważa, że właśnie na Nikiszowcu wszystko się zaczyna w sensie emocjonalnym i wizualnym - mamy tu słynne róże, które były chyba we wszystkich śląskich filmach, a przede wszystkim w "Soli ziemi czarnej" w reżyserii Kazimierza Kutza. Warto tu od czasu do czasu przyjechać, nawet jeżeli było się tutaj milion razy, i pooddychać tym miejscem i klimatem. Warto pomyśleć, jaka to była intelektualna potęga ludzi, którzy to zbudowali i tu mieszkali.
Charakterystyczną cechą wspomnianych familoków są malowane na różne kolory okiennice. W jednej wersji mówi się, że dany kolor symbolizował to, czy mieszkająca w danym miejscu kobieta ma partnera lub jest wdową. Historycy dzielnic robotniczych podają również, że jest to po prostu efekt tego, że górnik wracający z kopalni przynosił pozostałą farbę i malował nią okiennice. Zapytaliśmy o to naszego gościa. - Myślę, że prawda jest najprostsza: otóż górnicy dostawali czerwoną farbę i nią malowali okiennice. Jest też taka historia, że górnicy dostali za dużo farby i malowali nią lamperię. I coraz więcej tej farby zostawało, więc malowali nią wszystko - opowiada Robert Talarczyk.
Przy okazji wizyty na Nikiszowcu przypomnieliśmy też postać Alfonsa Zgrzebnioka - jednego z komendantów powstań śląskich. O ile o Wojciechu Korfantym wiedzą wszyscy, tak historia Zgrzebnioka, który w równym stopniu zasłużył się przy powstaniach na Śląsku, nie jest powszechnie znana. - Myślę, że takich postaci, o których się nie mówi, jest dużo. Siłą rzeczy Korfanty, ponieważ był naczelnikiem powstania, to o nim się mówi i go honoruje. Mało kto jednak pamięta, że jest to postać tragiczna - mówi Robert Talarczyk. Tych postaci tragicznych związanych ze Śląskiem jest dużo, jedną z nich był też Zgrzebniok. Osobiście żałuję, że tak mało o nim mówimy. Myślę, że przyjdzie czas na to, by jemu oddać hołd, nawet w sensie artystycznym - dodaje gość "Lata z Radiem".
"Sól sypana na rany"
Naszą podróż po Katowicach kończymy w miejscu, w którym rozpoczęliśmy spacer - w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego. Tam, na dużej scenie, porozmawialiśmy z naszym gościem o nazywanym czasem Biblią Ślązaka "Cholonku, czyli dobrym Panu Bogu z gliny" Janoscha. Książka ukazuje ten region w brutalnych barwach, często przedstawiając jego mieszkańców w niekorzystnym świetle. Robert Talarczyk w ramach swojej pracy teatralnej postanowił dokonać adaptacji tej lektury.
- Jest to kultowa rzecz na Śląsku i nie tylko. Jest on dla mnie bardzo osobisty. To opowieść o Ślązakach z perspektywy żaby, często brutalna i niemiła, pokazująca ich w sytuacjach nie do końca czystych moralnie. Janosch był Niemcem, ale to wszystko było wymieszane. Po przyjeździe do Polski przyznał, że uważa się za Ślązaka i nie utożsamiał się narodowościowo ani z Niemcami, ani z Polską. Mówił o Śląsku w taki cudowny, ale brutalny sposób. Wielu z nas się w tym odnajduje, bo taki ten Śląsk też jest - opowiada nasz gość.
Jak przyznaje dyrektor Teatru Śląskiego, adaptacja spotkała się z ciepłym przyjęciem. - Wszyscy byli zachwyceni. To, że na przykład nasi bohaterowie zapisują się do NSDAP, aby mieć korzyści, nie robiło żadnego wrażenia. Wrażenie zrobiło to, że opowiadamy o Śląsku takim, jaki jest bliski widzom, oraz że spektakl jest autentyczny w warstwie językowej. Taki był nasz zamysł, że w sztuce zagrały wyłącznie osoby związane organicznie z tym regionem. Ludzie, którzy przyszli, byli zachwyceni, że widzą kogoś ze swojej rodziny po drugiej stronie rampy - wspomina Robert Talarczyk.
***
Audycja: Lato z Radiem