- Kiedyś, jak się chodziło do dworu i sprzątało zboże, przychodził na pole pan z psami i mówił: "Śpieszcie się ze żniwami, to zrobię wam dożynki". Niezmłócone zboże składało się w sterty. Później, w zimie, chodziło się znowu do dworu, do młocki. Sprowadzali parówkę, głośno huczącą i terkoczącą maszynę parową. Gdy tylko ta maszyna pojawiała się we dworze, wiedzieliśmy, że będziemy młócić – wspominała Władysława Świątek pracę w folwarku.
- Dożynki odbywały się w spichlerzu lub w pustej stodole. Dworskie stodoły były duże. Wiło się wieniec, stawiało go na ganku pana i się śpiewało. Pan dawał wszystkim po złotówce, zamawiał na wieczór jakąś lepszą orkiestrę dętą i były tańce do rana. Jedzenia już nie dawali. Tańczono polki, oberki, walczyki, krakowiaki, podróźniaki. Jak krakowiaka zagrali, to się go jeszcze śpiewało. Miło było popatrzeć, jak się bawią.
- Jak już nie było dworu i rozdali wszystkim po dwa hektary ziemi, to ludzie ze wsi znowu robili dożynki. Był bimber, trochę wódki, kapusta, przeważnie kasza z sosem, jakieś ciasto. Jak się chleba kupiło białego, to już było dobrze. To były lata sześćdziesiąte. Muzykanci byli miejscowi. Harmonia, dwoje skrzypiec, bęben, skrzypków było w okolicy dużo - rozpamiętywała powojenne dożynki pani Władysława.
Zachęcamy do odsłuchania całości niezwykle barwnych opowieści z Lubelszczyzny Władysławy Świątek ze Stojeszyna.
***
Tytuł audycji: Źródła
Rozmawiała: Anna Szewczuk-Czech
Gość: Władysława Świątek (pieśniarka i gawędziarka ze Stojeszyna)
Data emisji: 30.08.2018
Godzina emisji: 15.15
gs/at