Dni Kultury Francuskiej i Frankofonii to cykliczne wydarzenie organizowane w Poznaniu przez Dom Bretanii. Jednym z gości tegorocznych obchodów (18-28 marca) była Annie Ebrel, charyzmatyczna ambasadorka kultury bretońskiej, która od lat zajmuje się wykonywaniem tradycyjnej muzyki z centralnej Bretanii, północno-zachodniego regionu Francji.
Uczyła się u uznanych śpiewaków bretońskich, jak Marcel Guilloux czy Louis Lallour. Śpiewa w wielu bretońskich składach a capella i solo, chętnie realizuje różne projekty muzyczne z zespołami z całej Europy. Ale jej bazą, jak sama zaznacza, jest tradycyjny śpiew bretoński.
***
Aleksandra Tykarska: Jak to się stało, że zaczęłaś śpiewać?
Annie Ebrel: Zawsze to lubiłam – już jako dziecko w szkole podstawowej zorientowałam się, że mój głos może podobać się publiczności. Pomyślałam, że będę to rozwijać, że warto coś z tym zrobić. Śpiew bretoński przyszedł mi naturalnie, ponieważ miałam z nim do czynienia od małego – w naszym rodzinnym i sąsiedzkim otoczeniu śpiewało się po bretońsku, opowiadano historie, rozmawiano w tym języku. A tak na poważnie swoją przygodę z tradycyjną muzyką bretońską zaczęłam w wieku 12 czy 13 lat. Pamiętam, że któregoś dnia przechadzałam się po domu, podśpiewując sobie jak zwykle, a był u nas wtedy mechanik. Przekładał silnik z traktora do ciężarówki czy coś podobnego. Usłyszał, jak śpiewam. I powiedział mi, że mój głos nadaje się do muzyki bretońskiej, że jest w nim to coś.
AT: Co takiego usłyszał w Twoim głosie?
W dawnych czas ludzie spotykali się po prostu w domach i gospodarstwach po dniu pracy, żniwach czy wykopkach. Siadali, żeby odpocząć, i śpiewali.
AE: Nie wiem! Może tembr głosu i barwę, bo one chyba korespondowały z estetyką bretońskiej muzyki tradycyjnej. Jak się okazało, ten pan sam był pieśniarzem i instrumentalistą zajmującym się muzyką tradycyjną i skontaktował mnie z innym młodym człowiekiem, z którym zaczęłam śpiewać w duecie. Rok później uczestniczyłam już w konkursie tradycyjnego bretońskiego Kan ar Bobl, podczas którego po raz pierwszy usłyszałam Yann-Fañcha Kemenera (zmarłego 16 marca br. – przyp. AT). On wtedy po raz pierwszy usłyszał mnie, a dwa dni później był już na rozmowie u moich rodziców.
AT: Wspomniałaś o estetyce śpiewu bretońskiego. Czym się ona charakteryzuje?
AE: Myślę, że chodzi o postawienie głosu, w sensie miejsca, z którego ten głos się wydobywa: korzystanie z rezonatorów w czaszce, głowie. Do tego dochodzą pewna energia, charakterystyczna barwa i tembr głosu. Ja stykałam się z tym od małego, słuchając starszych pieśniarek tradycyjnych.
AT: Powiedz nieco więcej o tym rodzaju śpiewu.
AE: Jeśli chodzi o tradycyjny śpiew bretoński, to wykonuje się go a capella. Najbardziej znaną techniką jest kan ha diskan, to śpiew do tańca. Zaczęłam właśnie od tego. Technika ta ma formę pytania i odpowiedzi: zaśpiewu i odśpiewu. Jedna osoba zaczyna, a na tej samej melodii druga jej odpowiada, spotykając się głosami z tą pierwszą na zakładkę. Takie utwory mogą trwać bardzo długo. Melodia jest taka sama – z niewielkimi wariacjami – a zmienia się treść, która powoli odsłania jakąś historię.
Ten sposób śpiewania jest charakterystyczny dla mojego mikroregionu. W centralnej Bretanii śpiewało się zwykle w dwie osoby, a czasem w trójkę – i zwykle robiło to rodzeństwo. Tak śpiewały właśnie siostry Goadeg czy bracia Morvan. Do takiej muzyki się tańczy, utwory mają więc formę suit, złożonych z kilku części.
AT: Czym różnią się tradycyjne gwerzioù i sonioù? I jak się je śpiewa?
Bretania, Francja. Foto: Charlotte Pothuizen
AE: To typy pieśni bretońskich. Sonioù mają lżejszą tematykę, opowiadają o życiu codziennym albo o miłości. Jeśli chodzi o gwerz, w liczbie mnogiej gwerzioù, to mają one tematykę historyczną, eposową mitologiczną – poważniejszą. Do nich nigdy się nie tańczy, tylko się ich słucha. Natomiast pieśni sonioù można zarówno słuchać, jak i do nich tańczyć.
AT: A jakie miejsce zajmuje w Bretanii muzyka tradycyjna? Bo moda na nią jest kwestią ostatnich kilku dekad.
AE: Współcześni Bretończycy spotykają się na fest nozach – są to spotkania z muzyką i tańcami tradycyjnymi, ale jest to zwyczaj na dobrą sprawę dość młody. W dawnych czasach ludzie – mieszkańcy wsi – spotykali się po prostu w domach i gospodarstwach po dniu pracy, żniwach czy wykopkach. Siadali, żeby odpocząć, i śpiewali – wszystkie formy muzyki tradycyjnej się wówczas pojawiały, zarówno te taneczne, jak i tylko do słuchania. Bretończycy często też spotykali się zimą: wspólnie śpiewali, rozmawiali, tańczyli i słuchali ludowych opowieści.
I tak było do drugiej wojny światowej, a po niej, w latach 50., pieśniarz z centralnej Bretanii, Loeiz Ropars, pomyślał, że warto zaprosić śpiewaków tradycyjnych na scenę, żeby występowali przed publicznością. I to zmieniło charakter muzyki bretońskiej. To w ten właśnie sposób zaczęły swoją działalność artystyczną słynne siostry Goadeg czy bracia Morvan. Wokół Loeiza Roparsa utworzyło się liczne i zaangażowane grono osób, które pracowały na rzecz rozwijania scenicznej muzyki tradycyjnej.
Potem było kilka kolejnych etapów rozwoju muzyki bretońskiej, a jeden z najważniejszych przypadł na lata 70., kiedy tacy artyści jak Alan Stivell, Gilles Servat, grupa Tri Yann zainteresowali się muzyką bretońską i wprowadzili do niej nowe brzmienia, ogromnie ją popularyzując. Dzięki nim na scenę chętniej wychodzili inni pieśniarze, których zaczęto coraz bardziej doceniać. Dziś muzyki tradycyjnej można uczyć w szkołach muzycznych czy na uniwersytetach, gdzie praktykujący muzycy szkolą młodych.
AT: Jakie instrumentarium towarzyszy Bretończykom?
AE: Bretończycy tradycyjnie śpiewają bez akompaniamentu instrumentów. Ale w muzyce obecne są takie instrumenty jak binioù kozh, czyli dudy bretońskie, i bombard, czyli pomort, choć głównie dotyczy to regionu Quimper. W moim regionie do tańca akompaniowały dwa klarnety, co się nazywa Treujenn Gaol (fr. le tronc de chou – tłum. głąb kapuściany). Z czasem doszły do tego oczywiście inne instrumenty, jak akordeon – zarówno chromatyczny, jak i diatoniczny – skrzypce czy lira. Było kilka różnych etapów w historii muzyki folkowej, były zespoły inspirowane jazzem, mniejsze wersje big-bandów, popularne były wpływy muzyki celtyckiej – w muzyce bretońskiej pojawiła się wtedy gitara. Dzisiaj wszystkie te instrumenty są już powszechne i co weekend można się przy nich bawić podczas potańcówek.
Najbardziej znaną techniką jest kan ha diskan, to śpiew do tańca. Zaczęłam właśnie od tego. Technika ta ma formę pytania i odpowiedzi: zaśpiewu i odśpiewu.
AT: Chciałabym także porozmawiać o wspomnianym Yann-Fañchu Kemenerze, który zmarł niedawno. Zaliczał się do najważniejszych bretońskich śpiewaków. Był dla Ciebie kimś wyjątkowym.
AE: To prawda, był kimś bardzo ważnym w moim życiu artystycznym. Jest związany z najpiękniejszymi moimi latami odkrywania śpiewu bretońskiego i uczenia się go. Kiedy byłam dzieckiem, słuchałam jego muzyki z najgłębszych zakątków Bretanii i to otworzyło dla mnie drzwi do zupełnie innego świata – po pierwsze niesamowitego głosu Yann-Fañcha, po drugie pięknych w swojej prostocie melodii, a po trzecie – wspaniałych historii. Pamiętam szczególnie gwerzioù, które słuchałam z jednej z jego płyt, Chants Profonds De Bretagne - Kanou Kalon-Vreizh (1981 – przyp. AT) – dla mnie to był zupełnie fascynujące historie. Yann-Fañch bardzo mi pomagał, dość szybko zaczęłam też występować z nim na scenie. Był dla mnie kimś o fundamentalnym znaczeniu.
Dodam jeszcze, że Yann-Fañch Kemener bardzo dużo wniósł do wiedzy o muzyce tradycyjnej poprzez swoją pracę badawczą: zbierał, nagrywał melodie u starszych osób z różnych regionów Bretanii, jego nagrania są dzisiaj zgromadzone w archiwum w Vannes i wszyscy muzycy mogą z nich korzystać, szukając inspiracji czy informacji.
AT: By poświęcić się czemuś z taką wytrwałością jak Yann-Fañch Kemener, trzeba to naprawdę kochać. Wiem, że masz bardzo podobne podejście do muzyki bretońskiej. Co jest w niej dla ciebie najważniejsze?
AE: Charakterystyczne, piękne melodie i historie opowiadane w języku bretońskim. Śpiew też, bo to pozawerbalny sposób wyrażania się, bardzo dla mnie istotny. Choć na początku trudno było mi wejść na scenę, bo jestem osobą nieśmiałą, poza tym nie jestem wykształconą śpiewaczką. Ale kiedy śpiewam, ta nieśmiałość jakoś znika, zamiast tego czuję energię.
AT: Słyniesz z współpracy z wieloma zespołami i muzykami, zajmującymi się różnymi rodzajami muzyki. Dlaczego to robisz?
AE: Tak po prostu wychodzi, zwykle przez jakieś przypadkowe spotkania. Zaczęło się od zespołu Dibenn – kiedy poznałam młodych ludzi, którzy interesowali się muzyką irlandzką. Pokazali mi nowe obszary muzyki i zmotywowało mnie to do odkrywania innych stylów czy horyzontów muzycznych.
Kontrabasista Ricardo del Fra wprowadził mnie w świat jazzu, i potem wielu innych muzyków – w swoje pola zainteresowań. Dla mnie najważniejsze w takich inicjatywach jest to, że wiem, skąd pochodzę – dlatego to, co obce, nowe, inne, wcale mnie nie niepokoi. Bretoński tradycyjny śpiew to moja baza, dzięki niej mogę poznawać inne tradycje i mierzyć się z nimi.
AT: Czyli zawsze wracasz do źródła, muzyki bretońskiej. Czy jest w niej coś, co Cię jeszcze zaskakuje?
AE: Oczywiście, wiele rzeczy! Odejście Yann-Fañcha Kemenera mi to ostatnio uświadomiło. Słuchając przez te kilka dni jego dawnych nagrań, wiele nowych rzeczy w nim odkryłam. Poczułam, że jego inspiracja sięga bardzo dawnych czasów, że jest ponadczasowa. I bardzo mnie to porusza.
Tłumaczenie: Elwira Wróbel